sobota, 7 marca 2009

Jak wymiata Piotr Kupicha?

Pokaż, na co cię stać! Feel udowadnia, że z igły robi się niezłe widły. W Olsztynie było głośno, ale krótko.

Na koncerty zazwyczaj chodzę z ciekawości. Jak wypadli więc pogromcy duchów - Feel, czyli zespół kilku przebojów i jednej płyty? Piosenki rzeczywiście wpadają w ucho, więc nie trudno o szał publiczności. „Jest już ciemno” – czy jest ktoś, kto nie zna tego kawałka? Albo „Jak anioła głos” - dzwonkowy hit telefonów komórkowych. Ale czy z zaledwie kilku melodyjek z banalnymi słowami można zrobić wielkie show?



Koncert, który odbył się 6 marca w hali Urania, trwał trochę ponad godzinę. Kosztował – w zależności od miejsca - 50/60 zł. Czy chwila z Kupichą warta jest takich pieniędzy?

Na dwoje babka wróżyła. Mówi się, że czas to pieniądz, więc można czuć niedosyt. Złotówka za minutę - nieźle. Jednak nie samym czasem człowiek żyje. Plus dla organizacji koncertu. Światła, telebim, a przede wszystkim charyzma wokalisty zrobiły wrażenie. Chłopcy nieźle też tarabanili w swoje instrumenty – ukłon dla ich tzw. kunsztu muzycznego. W radiu Feel – jak i każdy zespół – brzmi zupełnie inaczej. Plastikowo, hitowo i mało drapieżnie. Koncert weryfikuje. I mimo iż fanką Feela nie jestem, dałam się złapać w gibanie. Nóżka aż sama się prosiła, by nią poruszać. Bumtarara!

Jedno mnie denerwowało - Feel rozciągał piosenki jak gumę. Po tak zwanym kawałku albumowym następował flirt z publicznością. A to śpiewanie na głosy, a to a capella, a to przy samej perkusji, czy gitarze. To takie dmuchanie balonu na siłę. Gdy pęknie, czas iść do domu. Nawet drugiego bisu brak... Ale przyznać trzeba, że to świetne wypełnianie czasu. Gdyby nie takie wstawki (interludia), koncert skończyłby się już po dwóch kwadransach. Ale nie - fan płaci, fan żąda. A Kupicha tańczy, jak mu zagrają.

Zanim balon pękł - sporo weszło do niego powietrza. Prologiem do imprezy był teledysk wyświetlony na telebimie. Zegar zaczął cykać, więc mamy już trzy minuty z głowy. Potem przemówienie Piotra – powitanie i kilka słów od siebie. Dwie minuty. Później cała reszta, a na deser cover „Sweet harmony”. Zamiast bitej śmietany - fajerwerki, „rączki w górę” i jazda do domu. Najbardziej napaleni mogli dostać autograf.

Olsztyński koncert - poza „megakomercyjną” - ma jeszcze jedną zaletę. Piotr Kupicha zapewne dowiedział się, jak daleko jest Olsztyn od Katowic. Wcześniej miał z tym problemy.

2 komentarze:

  1. Jako Katowiczanin nie jestem dumny z tego, że ta "gwiazda" wywodzi się z mojego miasta :]

    OdpowiedzUsuń
  2. Wybacz, ale chwalenie tego zespolu (bynajmniej nie muzycznego) za jakiekolwiek rzeczy zwiazane z muzyka jest smieszne. Zapewne jest tak dlatego, poniewaz to, co uprawia ta grupa, kolo muzyki nawet nie lezalo.

    OdpowiedzUsuń