sobota, 28 lutego 2009

Zawsze Dziewica

Olsztyński autobus jest jak słownik ortograficzny. Lepiej - jest jak słownik synonimów!

Jadę "pietnastką" – galerią ludzkich charakterów. Vis a vis mnie siedzi para gimnazjalistów. On i ona. Mają się ku sobie - policzki zaczerwienione, w oku błysk. Imponują sobie każdym zdaniem, każdym słowem.

On: Nigdy nie wiem... Jak się pisze Maria? Przez i czy przez j?
Ona: Napisz dziewica.

PS. Bosko! Nowy singiel Depeche Mode już jest: WRONG!



Genialny, prawda? A do Dave'a mam słabość...

piątek, 27 lutego 2009

Dobra zebra nie jest zła

Grunt to wytyczyć właściwy kierunek. Stanisław Skolasiński z Olsztyna chce kierować ruchem pieszych… na pasach. Wymyślił nowe przejścia, przez które nie będzie można przechodzić zygzakiem.

„Gazeta Olsztyńska” podała, że nijaki Stanisław z Osiedla Generałów (pozdrawiam pana) ma dość samowolki. Według niego przez przejście przechodzić trzeba sprawnie i równo. Skosom, łukom i slalomom mówi stop i wpada na pomysł "zebry XXI wieku". Ma ona być antidotum na chodzących na oślep olsztyniaków.

- Szczególnie na bardziej zatłoczonych przejściach panuje wolna amerykanka - mówi Skolasiński. - Piesi wpadają na siebie, zderzają się rzeczami, które niosą w rękach, stosują ekwilibrystykę ciała, żeby uniknąć zderzenia. Dużo osób wyraźnie się denerwuje z tego powodu, a niektórzy po zderzeniach lądują na jezdni.

Wyobrażam więc sobie te leżące tłumy (bo jeszcze nie widziałam). Już oko mojej wyobraźni dostrzega, jak ktoś komuś podstawia nogę. Już mam w głowie obraz, jak jeszcze ktoś inny niesie torbę z zakupami i akurat z niej wystaje bagietka. I ta też podstawia nogę. Ktoś inny potyka się o swoją sznurówkę i winę zwala na babcię, która spokojnie kuśtyka vis a vis.

Rozbawił mnie pomysł Skolasinskiego, a przede wszystkim jego projekt „zebry XXI wieku”. Białe pasy już mu nie wystarczają. Strzałek mu się zachciało, strzałek wskazujących drogę. Ma też potrzebę dzielenia zebry na pół czerwoną linią – to taka „pseudo żelazna kurtyna”. Bo ci z lewej nie mogą wpadać na tych z prawej. Ci z prawej natomiast muszą iść w przeciwnym kierunku niż ci z lewej – by zachować zasady ruchu przechodzenia drogowego. Inaczej nie może być!


Nie ma wątpliwości - ludźmi trzeba kierować. Inaczej się pozabijają.

Mam lepszy pomysł niż Skolasiński. Skoro do Olsztyna mają wrócić tramwaje, więc i pojawią się tory tramwajowe. Do bezpiecznych spacerów i joggingów można wykorzystać metodę Łazuki z komedii „Nie lubię poniedziałków”. Szedł facet pijany w trąbę z pokrętłem od samochodu wzdłuż szyny. Dzięki temu na nikogo nie wpadł, nikogo nie poturbował i bez szwanku doszedł do celu. Genialne! Nie to, że pomysłowe, to jeszcze sprawdzone. Znaczy, że działa!



czwartek, 26 lutego 2009

Duch świeci po lewej

Jasność widzę! Jasność! Pomroczność jasną... Telebim bliźniak ma pojawić się w centrum Olsztyna. Rozjaśni się więc wizerunek miasta?

Pamiętacie film „Kłopotliwy gość”? Rodzina Piotrowskich otrzymuje swoje długo oczekiwane mieszkanie, ale sielanka nie trwa długo. Zamieszkuje z nią duch ukazujący się pod postacią przezroczystej zjawy świecącej w ciemności. I nie to, że mieszka na waleta, to jeszcze złodziejka! Kradnie prąd, bo by świecić, musi zajadać się energią. Piotrowski głowi się i głowi, jak spłacić rachunki. Maszeruje od urzędnika do urzędnika - narzeka, że mu świeci za bardzo. Ale każdy wzrusza ramionami. Bo przeszkadza, że świeci? Tylko babcia Piotrowska widzi w tym palec boży. Ogłasza, że owy duch to cud! Tym większy to kłopot dla rodziny, bo ludzie pielgrzymują do zjawy. Na kalana padają, modły odprawiają, zdjęcia chcą robić. Piotrowscy żyć normalnie nie mogą.



W Olsztynie zamiast zjawy w centrum ma pojawić się drugi telebim. Okoliczni mieszkańcy będą rwać włosy z głowy, bo zamiast pielgrzymów, schodzić się będą reklamodawcy. A jak będą się schodzić, telebim będzie walił po oczach. Taka dyskoteka w centrum – świetny pomysł! Jeden ekran już jest, więc wiadomo – trzeba mu pary. Tak – bo do tanga trzeba dwojga. Tak – na dwoje babka wróżyła. Ale w tym cały ambaras, aby dwoje chciało na raz.

Olsztyn to nie Warszawa. Nasz „okrąglak” w niczym nie przypomina rotundy. Nawet ruch na ulicach nie ten. Jak czasem ktoś trąbnie, wszyscy się obracają, że to może do niego. A tu zonk – bo nie do niego. Trąbienie kierowców ma jednak inny oddźwięk – ratunku, nic nie widzę! Bo jak tu widzieć, skoro telebim oślepia? Przede wszystkim wieczorem i w nocy. Raz czerwone światło, zaraz czerwone, a potem kiełbasa. Albo nauka języka. Co pan, pani woli? W dodatku takie świecenie z niebios nie jest zgodne z prawem. Ale co tam prawo, jak po prawej ratusz.

Wielkie współczucie dla pobliskich mieszkańców. Prawy ratusz po nocach nie pracuje, więc nie wie, że diody z powodzeniem zastępują latarnie. Książki można czytać pod telebimem. Zwariować można – czy to jeszcze telebim, czy może już zjawa?

Kiedy wieszali tę zjawę, nie byłam przeciwna. W głowie świecił mi warszawski ekran. Ale różnica między olsztyńskim a stołecznym oknem reklamowym jest kolosalna! U nas reklamy lecą tandetne, a Warszawa – poza dobrymi spotami – promuje młodych i zdolnych. Puszcza a to ich filmiki, a to minireportaże o ich działalności. Brawo! Na ekranie pojawiają się też informacje, co dzieje się w mieście. To nie tylko powierzchnia reklamowa, ale przede wszystkim informacja. Kulturalna. I to ma sens. Bo i wilk syty, i owca cała.

Wieszali zjawę - byłam na tak. Zjawa wisi - jestem na nie. Nie to, że Olsztyn wygląda jak Cyganka - obwieszony reklamami, to jeszcze mu mało. Ale lepiej obłożyć miasto reklamami niż… miasto reklamować. Bo po co dawać, jak można brać?

Charles Wilp rzekł kiedyś, że reklama jest tak potrzebna produktowi, jak prąd żarówce. No dobrze, ale kto za to będzie płacił?

Pewnie Piotrowski.

środa, 25 lutego 2009

Śmiech odkurza

Ostatnie minuty 25 lutego – ostatnie chwile moich urodzin. Starzeję się? A może to doskonały czas, by odszukać w sobie młodość?

Puk puk – jest tam ktoś? Jest. Zmarszczka i siwy włos. Pierwszy? Zmarszczka niczym się nie przejmuje – marszczy brew i mówi, że najistotniejsze rysy ludzkiej natury nie zmieniły się od wieków. Cytuje Gustawa Holoubka. Mądra ta moja zmarszczka, mądra. A włos? Z tym to gorzej - chce się wyrwać na imprezę. Niech idzie, nie zatrzymuję. Nie musi wracać. Może się uczepić jakiejś męskiej marynarki.

A zmarszczka gada ze mną jak najęta. Składa mi życzenia i pyta:
- Śmiałaś się dzisiaj?
- Ano śmiałam.
- Śmiech nie tylko czyści zęby, lecz także oczyszcza zmarszczki z kurzu.
- To też Holoubek?
- Nie, to przysłowie angielskie.

Śmiech odkurza? Zmarszczka mi więc odmłodniała, sprężysta się zrobiła – po liftingu. Jak logo Olsztyna. Nie spieszy się, by się sensownie zmarszczyć. Oj, nie spieszy się.

25 lutego świat obchodzi Światowy Dzień Powolności. Zmarszczka wie, co robi. Znaczy, że obeznana ze zwyczajami. Lepiej – jest na światowym poziomie. Mówi mi, że władze Mediolanu wystosowały z tej okazji apel do mieszkańców: „odzyskajcie wasz czas, wasze życie i wasze zdrowie; zatrzymajcie się i zobaczcie, jak piękne jest wasze miasto”.

Moje miasto jest piękne – doceniam to, gdy jeżdżę codziennie autobusem. Latem jest znacznie piękniejsze, bo szyby aż tak nie parują. Czy w tramwajach będzie lepiej? Komunikacja szynowa na dobre ma wrócić do Olsztyna. Chciałabym, bo uwielbiam tramwaje. To taki symbol wielkiego miasta. Ale czy warto na linię tramwajową wydać 500 mln zł? Można za to kupić 14 270 fordów siesta! Samochodem chyba szybciej niż tramwajem...

Zmarszczka idzie spać.

25 lutego Mongolia świętuje Nowy Rok. Pierwsze życzenia napłynęły do mnie właśnie z tamtych stron. Dwa w jednym? „Jesteś więc dzieckiem szczęścia!” – przeczytałam w mailu napisanym w środku nocy. Mongolia pewnie w tej chwili kładła się spać po hucznej imprezie. Ja wstałam o ósmej.

25 lutego w tym roku przypadła środa popielcowa. Przypominam sobie z tej okazji moją rozmowę z Dodą, która – mimo iż urodzona 15 lutego – urodziny wyprawiała 24 lutego.
- Kiedy ty będziesz leczyć kaca po imprezie, ja będę obchodziła swoje urodziny - mówiłam.
- Ale ci trafiło, świętujesz w środę popielcową.

A jednak Doda religijna. Zmarszczka mi jednak nie wierzy. Zasnąć nie może z wrażenia. Ale jednak zasypia.

Chrapie.

wtorek, 24 lutego 2009

Odcisk palca prezydenta

Pamięć po prezydencie nigdy nie przemija. Przekonał się o tym Abraham Lincoln, którego odcisk palca został odkryty po 150 latach. Czy wobec tego Czesław Jerzy Małkowski, były prezydent Olsztyna, może spać spokojnie?

Lydia Smith - studentka pierwszego roku psychologii - przepisywała w bibliotece Uniwersytetu w Miami list prezydenta Lincolna datowany na 4 października 1863 roku. Przepisywała tak dokładnie, że aż zauważyła na papierze delikatną smugę atramentu. Przyjrzała się, zaalarmowała i okazało się, że to odcisk prezydenckiego palca.

Uniwersytet w Miami ma już jeden odcisk Lincolna w swoich zbiorach. Został znaleziony około 50 lat temu. Oba odciski są identyczne.

Czyżby prezydent Lincoln miał tylko jeden palec?

Gdyby Lydia studiowała w Polsce, na pewno jej odkrycie nie skończyłoby się sukcesem. Zostałaby powołana Komisja Śledcza, a dziewczyna zostałaby oskarżona, że wsadza palec w nieswoje sprawy. Media stawiałyby pytania - czy ten odcisk na papierze już był, czy może studentka go tam odcisnęła? I skąd miała palec prezydenta? A może ten odcisk to sprawka tajnych współpracowników? A może ktoś nielegalnie podrobił palec? I gdzie istnieje fabryka nielegalnych odcisków?

Amerykanie jak coś znajdą, to od razu wiedzą o tym wszyscy. Zdjęcia sukienki ze śladami spermy Billa Clintona oglądał cały świat. Clinton nie stracił jednak prezydenckiego stołka. Romans mu nie zaszkodził. Ba, Bill pozostał jednym z najpopularniejszych byłych prezydentów USA! Dlaczego? Wszystkich interesuje życie polityków od pępka w dół. A że jest ono barwne, wiadomo. Potwierdza to chociażby „Wprost” artykułem „Seks polityków”:

Seksuolog prof. Zbigniew Izdebski twierdzi, że życie erotyczne polityków jest bardzo intensywne. – Ich kreatywność objawia się także w łóżku. Osoby o twórczym umyśle potrafią z niego korzystać także w sypialni. Często nie brakuje im pomysłów na uniknięcie monotonii – mówi prof. Izdebski. Zarówno w seksie, jak i w polityce największe sukcesy odnoszą ci, u których poziom agresji jest wyższy od przeciętnego, co jest skutkiem wzmożonego wydzielania testosteronu. Wyższy poziom tego hormonu oznacza większą wytrzymałość. Politycy, podobnie jak niektórzy sportowcy, dzięki kontaktom płciowym przed ważnym wystąpieniem czy zawodami osiągają lepsze wyniki. Prof. Werner Habermehl z Instytutu Medycznego w Hamburgu twierdzi, że intensywne życie erotyczne polityków pozytywnie wpływa na ich możliwości intelektualne. W czasie stosunku wydzielana jest zwiększona ilość adrenaliny i kortyzolu, czyli tzw. hormonu stresu. Jego zwiększona ilość we krwi stymuluje nie tylko ciało, ale i korę mózgową. – A podwyższony na skutek orgazmu poziom endorfin i serotoniny poprawia wiarę we własne możliwości. Seks zapewnia więc organizmowi nie tylko fizyczną, ale i umysłową gimnastykę – mówi prof. Werner Habermehl. Najbardziej znanym zwolennikiem tej teorii był John F. Kennedy, który w kampanii prezydenckiej przynajmniej raz przed debatą telewizyjną z Richardem Nixonem korzystał z usług prostytutki.

Palec prezydenta Lincolna w obliczu dzisiejszej polityki to pikuś. Bo co takim palcem można zrobić? W nosie sobie podłubać? W oko wsadzić?

Palcem można też wskazać. Palce olsztyńskich urzędniczek ratusza wskazały CJM. „Rzeczpospolita” rozpętała seksaferę podając, że prezydent molestował podległe mu urzędniczki. Prezydent nie zaprzeczał. Skoro tak – co będzie można znaleźć na wieży ratuszowej za 150 lat? Są jakieś pomysły?

poniedziałek, 23 lutego 2009

Dym za ziemniaki

Ważne jest nie to, co możemy zrobić, lecz to, co zrobić musimy - powiedział kiedyś Charles Dickens. Wojciech Fortuna idzie znacznie dalej.

Wywiad. Dzwonię dziś do Wojciecha Fortuny. Mistrz olimpijski w skokach narciarskich. Klasyk. Małysz lat siedemdziesiątych.
- Możemy teraz rozmawiać?
- Teraz to nie, bo coś ważnego robię. Bardzo ważnego.

Dobra, facet robi – ma pewnie spotkanie albo chociaż leje benzynę do baku.

- Akurat obieram ziemniaki, bo zaraz żona przyjdzie i będę miał dym, że nie zajmuję się tym, co trzeba - mówi. - Proszę za pół godziny zadzwonić.

Kwadrans jeden. Kwadrans drugi.
- I jak? Ziemniaczki obrane?
- Oj, jeszcze nie. Ale niech pani pyta.

No proszę. Wojciech Fortuna okazał się domatorem. Lepiej! Żony się boi. Ale fortuna w przypadku Fortuny się odwróciła, bo kilka lat temu to żona Halina się go bała. Wojciech został nawet skazany za znęcanie się nad nią. Ale ma wytłumaczenie dla swoich nerwów. Jeździł taksówką, potem minibusem - woził gości do Kuźnic pod dolną stację kolejki linowej na Kasprowy Wierch, koło Wielkiej Krokwi. Tam kiedyś skakał. Turyści nie mieli zielonego pojęcia kim jest szofer. Frustracja sięgała zenitu. Wojciech zaglądał więc do kieliszka, wyżywał się na żonie. Ale Halina – mądra kobieta - go rzuciła. Sąd na rozprawie rozwodowej orzekł niezgodność charakterów. W więzieniu go szanowali. Druga żona też go szanuje i widać jest bardziej zgodna - Wojtek jest pantoflarzem. Nawet skoczyć w bok pewnie nie może. Ot, kariera skoczka jednego skoku.



PS. Usłyszałam dzisiaj, że Rossmann zniknie z Dukatu. Jesienią w tym samym miejscu pojawi się Sephora. Pracownicy już się boją, że polecą. Kryzys? Na pewno nie na zapachy.

niedziela, 22 lutego 2009

Olsztyn - przestrzeń radości

Nowe miasto, nowe logo, nowa przestrzeń - Olsztyn po liftingu? Oby.

Dzień dobry. Nazywam się Marian Kowalski, a dla feministek Maria Kowalska. Zastanawiam się właśnie, gdzie spędzić kilka dni wolnego. W Polskę trzeba jechać, bo cudze chwalicie, swego nie znacie. Tylko gdzie? Może do Olsztyna?

A co to za miasto? Jakieś na północy? Nawet Doda ma problemy z usytuowaniem stolicy Warmii i Mazur. No, może nie stolicy, ale w ogóle Warmii i Mazur. Rozmawiałam z nią przy okazji walentynkowego koncertu w Elblągu, pytałam o jej związki z naszym regionem - tym bardziej, że jej rodzinny Ciechanów nie tak daleko… Co mi odpowiedziała? - Warmia i Mazury? A jakie to miasta na przykład?

Jej wysokie IQ wysokim IQ, ale ta "błyskotliwość" dużo mówi. Jesteśmy regionem drugiej kategorii. Nie ważne, że na całych jeziorach my, że zielono nam i tak naturalnie. Nie jesteśmy atrakcyjnym kąskiem. Ale jak mamy być, skoro niewiele przemawia za naszą niepowtarzalnością?

No dobra, panie Marianie vel Mario - wybieramy Olsztyn pod Częstochową, czy Olsztyn na Warmii? Przez długi czas Google Maps nie mogło znaleźć nas w swoich zasobach. Ale "Gazeta Olsztyńska" narobiła burzy i dziś jest tak, jak być powinno. Uff. Jednak przez długi czas to Częstochowa zbijała kasę, a Olsztyn czekał, czekał, czekał – na turystę jak na księcia z bajki. Bo w internecie prawo dżungli – czyli silniejszego – nie obowiązuje.

A co Google mówi o Olsztynie? Niewiele. Nasze miasto w sieci też nie daje się złapać. Wyskakują lokalne strony, ale żadna nie przekonuje do przyjazdu. Na przykład witryna Urzędu Miasta stawia wyłącznie na swoją promocję. Skądinąd Olsztyn życiem ratusza wsławił się najbardziej… Idźmy jednak do przodu. Turysta nie ma się śmiać, ale przyjechać. Może więc galeria go przekona? Warto zobaczyć, jak miasto się prezentuje – czy zamek wart jest zobaczenia i czym starówka kusi oko. Klikam i co widzę? Urzędników widzę! Siedzą przy stołach, piją wodę mineralną, czasem się uśmiechają. I co myślę? Czyżby Olsztyn to miasto sztywniaków? Nie imprezuje? Szukam więc zabawy, bo przecież w mieście musi się coś dziać – nie samą pracą i wodą człowiek żyje. I teraz następuje moje ulubione - olsztyn.naszemiasto.pl! Zakładka >>Rozrywka<< kieruje mnie do Elbląga. Fantastycznie!

Za Elblągiem nie przepadam, więc w Polskę idę. Inne miasta żyją już na światowym poziomie. Oto chwali się sobą magiczny Kraków, Wrocław podkreśla, że jest miastem spotkań, a Poznań nie ukrywa, że tu warto żyć. A Olsztyn? Pracuje nad nową strategią promocji, a przede wszystkim nad nowym logo, bo stare… nie potrafiło się obronić. Gdyby nie gmina Cekcyn, mielibyśmy swój znak firmowy ten sam od lat. Niewielka mieścina z Borów Tucholskich jednak capnęła nam pomysł, opatentowała go i spija śmietankę. Różnice w logach oczywiście są – żeby nie było - ale czy naprawdę diabeł tkwi w szczegółach?

Olsztyn wykłada więc grube pieniądze i szuka nowego stylu. Nie jest najlepiej – kolejne pomysły rozczarowują. W końcu udaje się wybrać to jedno jedyne logo - wedle zasady, że starych drzew się nie przesadza. Metodą Cekcynu nowe logo czerpie ze starego. Znów różnicę widać w szczegółach i to chyba przyczyna diabła. Wiadomo - dlatego diabeł mądry, że stary. Jak stare logo, które nie było złe. Skoro Bory Tucholskie z niego czerpały, więc znaczy, że w Olsztynie tkwi siła. I siła w liftingu, bo podświadomie nowy znaczek dodaje skrzydeł, gdy stary te loty obniżał. Wizerunek więc odświeżamy, drodzy państwo. Stare grzyby idą w kąt, czas wypuścić nowe pączki! Ktoś już nawet widział przebiśniegi - czyżby przed ratuszem? Inside? Tak, dobry lifting nie jest zły. Tym bardziej, że paliwo też mamy niezłe – proponowane hasło „Przestrzeń radości” brzmi dobrze. Ale czy odzwierciedla rzeczywistość? Pomyśle jutro, gdy będę jechała do pracy zatłoczonym autobusem. Będzie mi do śmiechu?


sobota, 21 lutego 2009

Gromek z jasnego nieba

Lokomotywą przedstawienia jest aktorstwo Gromka, który z chłopaka, jakiego grywał w poprzednich spektaklach, wciela się w faceta, który dobrze wie, na czym można zarobić. Słów kilka o "Produkcie" w reż. Michała Kotańskiego w Teatrze im. Jaracza w Olsztynie.

Premiera "Produktu" odbyła się w dniu, w którym polski geolog został zamordowany przez Talibów. Znów terroryzm dał o sobie znać, a spektakl Michała Kotańskiego przypieczętował emocje tego dnia. Ale czy ta pieczęć mocno się odciska?

"Produkt" sięga do 11 września, kiedy al-Kaida zaatakowała wieże WTC. Od tamtej chwili świat ze zdwojoną siłą zaczął nienawidzić i przeciwdziałać terroryzmowi. Temat więc to śliski i już na wstępie nacechowany negatywnymi emocjami. Bo ze złem nie mamy zwyczaju się zgadzać, mimo że czasem staje się pożądaniem.

Oto producent filmowy James (Grzegorz Gromek) tworzy w swoim monologu parę bohaterów: jego - kamikadze z siatki bin Ladena i ją - słodką Amerykankę, która zakochuje się w terroryście. Opowiada scenariusz swojego filmu - minuta po minucie, klatka po klatce i tworzy historię niemożliwie silnej miłości. Nie brakuje momentów, które w kinie wzbudziłyby grozę, ale sceny te opowiedziane w teatrze mają zupełnie inny wymiar - bawią. Z historii wyłania się więc sensacyjne podejście do tematu smakowania "zakazanego owocu". Terroryzm staje się produktem. Śmierć staje się produktem. Ładunki wybuchowe również. I wszystko to w obliczu śmierci geologa nabiera podwójnego znaczenia. Hollywood nie ma granic, a rzeczywistość już je kreśli. Pakistańczycy ujawniają nagrania wideo z egzekucji Polaka, które jednak do mediów nie trafiają. Bo prawda już produktem nie jest. Ale James pewnie zrobiłby z tego świetny film z efektami specjalnymi.

O terroryzmie można dużo mówić, ale nie zawsze warto o nim wiele opowiadać. "Produkt" Kotańskiego - pomimo pakistańskiego kontekstu (nie ukrywajmy, przypadkowego) - jest spektaklem, który nie zaskakuje. Nie ma tu osądzania ludzkich słabości lub - w zależności od kontekstu - ich wyborów. Terroryzm stał się dla widza codziennością, więc najnowszy "produkt Jaracza" jest historią trochę do posłuchania, trochę do popatrzenia.

Lokomotywą przedstawienia jest aktorstwo Gromka, który z chłopaka, jakiego grywał w poprzednich spektaklach, wciela się w faceta, który dobrze wie, na czym można zarobić. Chodzi wyprostowany jak struna, prezentuje pewne siebie ruchu. Szary garnitur, drogie buty i "dopasowane okulary podkreślają jego wyrafinowanie. Jest produktem swojej popkultury - tej znanej z Hollywood. Jest też ślepo zapatrzony w swój zamysł scenariusza, który - mimo iż podejmuje ważny dla współczesności temat - jest o niczym. Wypunktowanie "płynących morałów" staje się tak banalne, że aż niezauważalne.

Kotański w swoim spektaklu podkreśla, że terroryzm to nie wymysł telewizji, ale realny potwór czyhający na każdego - niezależnie od wyznania, kultury czy koloru skóry. Podkreśla, że świat nie jest rozdarty między zachodnim McŚwiatem a islamskim McDżihadem - ba, te dwie filozofie napędzone sobą łączą się nawet w seksualnym uniesieniu. Ale gdzie tu orgazm? Ile Gromek by się nie silił - i tak nie zagada pustej przestrzeni, jaka wytwarza się pomiędzy nim a Agnieszką Grzybowską.

Kto, do cholery, chciałby słyszeć jak aktorzy mówią? - tak powiedział kiedyś Harry M. Warner, prezes Warner Brothers Pictures. Grzybowska dostała właśnie rolę niemą, ale ważną dla spektaklu. Wciela się w hollywoodzką gwiazdkę nie zainteresowaną pomysłem Jamesa. Siedzi na fotelu, zakłada nogę na nogę, przewraca oczami, wzdycha. Szkoda tylko, że nie przyciąga uwagi - nie potrafi nadać kontrastu dla fantazji producenta. Nie potrafi być odbiciem widza, dla którego terroryzm jest jedynie historyjką z ekranu telewizora. Jest sztuczna w tym, co robi i niknie przy osobowości Gromka.

Spektakl jednak ogląda się dobrze, bo kameralna scena teatru, na której spektakl jest wystawiany, sprzyja "filmowemu" myśleniu. Atrakcją dla wyobraźni są więc sceny na wzór Rambo, a to palone ciała splecione w miłosnym uścisku, a to kula lecąca w zwolnionym tempie. Gromek potrafi je świetnie pokazać słowem. Ale czy na tym warto budować spektakl? Na pustej rozrywce? To tak jakby mówić o "Modzie na sukces". Serial nie roztacza przed widzem intelektualnych głębi, a jednak na swój sposób wciąga.


Sztuka mięsa

Nienarodzone dziecko i mózg człowieka – takie cuda można oglądać w warszawskim centrum handlowym. Wystawa „Bodies...The Exhibition” przyciąga tłumy.

Gdy byłam mała, straszono mnie Babą Jagą albo trupią czachą. Albo mówiono mi, że przyjdzie zły człowiek i obedrze mnie ze skóry. Nie mogłam sobie wtedy wyobrazić, jak wyglądałabym „ oskalpowana”. Do dziś nie potrafię. Ale świat idzie do przodu. Dziś sztuka to nie Canaletto. Dziś sztuka to 13 całych spreparowanych ciał oraz 250 poszczególnych organów, zakonserwowanych przy wykorzystaniu nowoczesnej technologii – plastynacji.

Chyba dobrze, że mieszkam w Olsztynie. Warszawianką nie chciałabym być za Chiny i kosmosy. Bo oto idę na zakupy, by kupić skarpetki i sok pomarańczowy, a tu – zamiast uśmiechniętej ekspedientki Jadzi – ludzkie oko na mnie patrzy. Bez wyrazu, pływające w wielkim słoju, w towarzystwie mięśni poprzecznie prążkowanych. Sztuka! Tak, niezła to sztuka mięsa. A współczesny to niezły przymiotnik. Można nim wszystko przyozdobić, by uszło płazem. Ot, sztuka współczesna.

Gdyby dziś jakiś strach zdarł ze mnie skórę, trafiłabym prosto na „Bodies...The Exhibition”. Na wystawie można zobaczyć, co dzisiaj oznacza powiedzenie, że nie szata zdobi człowieka. A co zdobi? Biologia, anatomia i tłumek gapiów wokół.

Poszłabym jednak na tę wystawę. Poszłabym z czysto naukowej ciekawości. Z czysto życiowej ciekawości. Poszłabym popatrzeć na śmierć, na te swoje nie-swoje bebechy. Patrzenie nie boli, ale empatia już daje o sobie znać. I nie chciałabym się widzieć na tej ekspozycji w roli tego tzw. dzieła sztuki. Ot, dzieła natury. Nie bez powodu inspektorzy sanitarni badają wystawę ludzkich zwłok. Bo ciało po śmierci może spocząć w grobie, może być spalone albo dane uczelniom medycznym do celów naukowych. Ale na Boga! Nikomu nigdy do głowy nie przyszło, by wystawiać je centrum handlowym! Czy ciało człowieka po śmierci nie powinno być chronione prawem?

Centrum handlowe to nie szkoła, więc ciężko tu mówić o nauce anatomii.

Przysięga Hipokratesa: Przysięgam uroczyście że, życie moje poświęcę służbie ludzkości. Nauczycieli moich szanować będę za wiedzę, którą im zawdzięczam. Zawód mój wykonywać będę z sumiennością i godnością. Troska o zdrowie chorych będzie moim pierwszym obowiązkiem. Powierzone mi ich tajemnice szanować będę. Podtrzymywać będę ze wszystkich moich sił honor i szlachetne tradycje mego zawodu. Koledzy moi będą mi braćmi. Nie dopuszczę, by religijne, narodowe, rasowe, polityczne lub społeczne względy były przeszkodą w spełnianiu mego obowiązku wobec cierpiącego. Mieć będę najwyższy szacunek dla życia ludzkiego już od chwili jego poczęcia. Nie użyję mej wiedzy lekarskiej przeciw prawom ludzkości nawet pod presją groźby. Z własnej woli, na mój honor uroczyście oświadczam, że tej przysięgi dochowam.

Jak ta przysięga odnosi się do wystawy?

Twórcą „Bodies...The Exhibition” jest dr Roy Glover, emerytowany wykładowca anatomii Uniwersytetu Michigan.

Wystawę obejrzało już ponad 11 milionów ludzi na świecie. Teraz czas na centrum handlowe Blue City. Chętnych nie brakuje.

Bilet wstępu dla osoby dorosłej: 49/59 zł (dni robocze/świąteczne), studenci i emeryci zapłacą 35/40 zł, a bilet dla dziecka kosztuje 30/35 zł. Na wystawie można kupić np. breloczki z kręgosłupem, kauczukowe oczy i koszulki z nadrukiem żeber w różnych rozmiarach. Skarpetek brak.

piątek, 20 lutego 2009

Na noże z DHL

Obiecanki cacanki, a głupiemu radość. Ale jak tu się cieszyć skoro firma kurierska DHL wystawia mnie do wiatru? Nie może dostarczyć przesyłki, która od tygodnia leży w olsztyńskim magazynie.

Wtorek. 10 lutego. Wzywam kuriera, ten się pojawia i odbiera przesyłkę – laptopa. Komputer potrzebuje lekarza, nie ma zmiłuj. Pod nos podkłada mi papier, podpisuję i odliczam dni do powrotu.

Poniedziałek. 16 lutego. Dzwoni serwis, że w środę nie odebrał przesyłki. Dlaczego? Paczka poszła terminowa, a odbierają tylko zwykłe krajowe. Robię wielkie oczy – jak to? To gdzie jest ta paczka?

Dzwonię do DHL, dowiaduję się, że wzywając kuriera kliknęłam „dostarczenie do jutra, do godz. 9 rano”. Nie ważne, że podałam numery umowy DHL z serwisem. Przyznam, że myślałam, że umowa określa warunki przesyłki. Trudno, mój błąd. Konsultant DHL jak do rany przyłóż – przyjmuje moją interwencję, zmienia status zamówienia i informuje, że paczka dojdzie w środę do odbiorcy. Przesyłka terminowa została zmieniona na zwykłą.

Wtorek. 17 lutego, godz. 9. Dzwoni kobieta o głosie zimnym jak lód. Na imię ma Edyta i wyrozumiałości w niej ani za grosz. Informuje mnie, że staję się za automatu odbiorcą – jako że ten prawdziwy odmówił przyjęcia przesyłki. Muszę płacić 130 zł. Dziwię się, nie rozumiem. A wczorajsze zapewniania konsultanta DHL?
– Nie było żadnych ustaleń, nie ma żadnego zapisu w naszym komputerze – informuje Edyta.
– To przesłuchajcie nagrania naszej rozmowy! – krzywię już brew.
- Nie nagrywamy rozmów.
- Nie nagrywacie? Więc dlatego bezkarnie wprowadzacie klientów w błąd?
- Nie wprowadzamy. Zapłaci pani?
- Ale dlaczego rozmawiamy dopiero w środę? Dlaczego nikt mnie nie poinformował, że przesyłka nie została odebrana?
- Nie musimy informować klientów. Od tego jest strona internetowa.
- Zgadza się, widnieje w niej informacja: PRZESYŁKA ZREALIZOWANA.
- Ale nie „dostarczona”.
- Pomimo powinniście się ze mną skontaktować. Nazywacie się DHL Express, a pracujecie w żółwim tempie!
- Co mamy zrobić z przesyłką? Odbierze ją pani?
Rozmowa się toczy. Odbiorę, zapłacę, bo inaczej nie odzyskam laptopa. Kurier ma przyjechać do pracy. Czekam. Wiem, że nie ja jedyna mam problemy z tą firmą kurierską. Internauci grzmią. DHL jest też na bakier z prawem. Ale co tam dla firmy wyrok sądu - mają wszystko w nosie.

Wtorek. 17 lutego, godz. 17. Dzwonię do DHL – gdzie jest kurier?
- Pani Edyty już nie ma w pracy – mówi jakaś pani w zastępstwie. - Przesyłka zostanie dostarczona jutro.
- Jak to? Przecież miałam ją dostać dzisiaj! Czas to pieniądz, więc dlaczego mam płacić za waszą zwłokę?
- Może pani złożyć reklamację za niedotrzymanie terminu. Racja, przesyłka powinna zostać odesłana do pani 12 lutego, w czwartek. Wyślemy prośbę do olsztyńskiego terminala, by obniżył pani koszty za opóźnienie.

Środa. 18 lutego, godz. 9. Dzwoni Edyta:
- Terminal nie wyraził zgody na zmianę kosztów. Musi pani zapłacić 130 zł. Wczoraj przesyłka nie została dostarczona, bo kurier nie wziął jej z terminala.
- Jak to? Co mnie to obchodzi? Płacę, wymagam! O której dzisiaj będzie?
- Dzisiaj też kurier nie wziął przesyłki z terminala.
- Pani żartuje?
- Otrzyma ją pani jutro.
- Jutro i pojutrze mnie nie będzie. Czekam na przesyłkę dzisiaj.
- Postaram się, by do pani dotarła. Zadzwonię do pani z informacją, czy będzie to możliwe, czy nie. Zadzwonię na pewno.

Środa. 18 lutego, godz. 17.
Dzwonię do DHL. Edyta już poszła do domu. Kobieta, z którą rozmawiam nie potrafi mi udzielić żadnej informacji.
- Pani przesyłka jest w Olsztynie. Oczywiście zostanie dostarczona jutro do godz. 9.
- Jutro? – ręce mi opadają aż do piwnicy. – W czwartek? Ale tydzień po czasie! Co się dzieje z moją przesyłką?
- Nie wiem. To problem terminala.
- I ja mam płacić za wasz problem?
- Hmmm… Przesyłka zostanie do pani dostarczona jutro rano.

Czwartek, 19 lutego, godz. 14.15. Mam szkolenie służbowe. Dzwoni koleżanka z pracy, że kurier mnie szuka. Nawet się nie wysilił, by do mnie zadzwonić! Koleżanka ma niego oko. Ten stawia jakiś zygzak na papierze i odjeżdża.

Piątek. 20 lutego. Szkolenie. Nie mam głowy na DHL, bo zajmuje mi ją szkolenie. Tak czy siak - straciłam nerwy, nie mam laptopa, a ręce w piwnicy. Czekam do poniedziałku… Wysmaruję piękną reklamację!

Jak skończyła się sprawa? Pozytywnie - przeczytaj.

Ale to nie koniec moich batalii z DHL: Koszmarne pieniądze, koszmarna obsługa

PS. Jak pracuje DHL?
Komu DHL oddaje paczki?
Firma kurierska zostawia przesyłki sąsiadom
Ludzkie organy pomyłkowo doręczone na zły adres.