— Jak się człowiek uśmiecha, łatwiej znosi się trudności. Tak myślę i dlatego się uśmiecham — przyznaje Elżbieta Dzikowska. Ja biorę z niej przykład i każdy początek tygodnia ogłaszam Dniem Uśmiechu.
Elżbieta Dzikowska tryska energią. Uśmiechnęłam się dziś o godz. 12.43 i przypomniałam sobie jej energię. Wlała ją we mnie wielkim dzbanem podczas naszej rozmowy. Do dziś miło to wspominam. Bardzo, bardzo miło. Dlatego każdy poniedziałek powinien być wyjątkowy. Co tydzień więc ogłaszam Dzień Uśmiechu. Dobry pomysł?
Uśmiech to najbardziej międzynarodowy język, który łączy ludzi wszędzie na świecie...
— Uśmiech to najkrótsza droga do ludzkich serc! Ale z Polakami nie jest najlepiej. Zaobserwowałam, że jak ją oglądają — często całymi rodzinami — to się uśmiechają się do siebie. I oto chodzi! Życie z uśmiechem jest łatwiejsze, młodziej i ładniej wyglądamy. Ale uśmiech podobno regeneruje też pamięć, więc uśmiecham się jak najczęściej!
Powiedziała pani, że Polakom nie do śmiechu. Dlaczego na tle innych kultur wypadamy tak ponuro?
— Polacy wolą narzekać niż być optymistycznie nastawieni do świata. Jak się myśli pozytywnie, życie się lepiej układa i wszystko się udaje. Nie tracimy energii, nie złościmy się, nie mamy tylu stresów. Sprawiamy komuś przyjemność, ale i sobie też.
A jakie kultury są najbardziej zadowolone i uśmiechnięte?
— Nie wiem, czy zadowolenie łączy się z uśmiechem. Najczęściej uśmiechają się ludzie w Azji Południowo-Wschodniej, a nie mają wielu powodów do uśmiechu. Fotografowałam i w Chinach, i w Kambodży, Tybecie, Birmie, Tajlandii. Ludzie się uśmiechają, mimo iż życie nie układa im się cudownie. Uśmiech więc świadczy o ich otwartości, życzliwości. A poza tym — tam wyznaje się buddyzm. Budda jest uśmiechnięty i jego uczniowie też. Myślę, że to udziela się wyznawcom. Nie cierpienie a uśmiech! Pogodzenie się z losem! Nie uważam, że z losem trzeba się koniecznie godzić, ale czasami nie ma wyjścia. Jak się człowiek uśmiecha, łatwiej znosi się trudności. Tak myślę i dlatego się uśmiecham. Jak powiedział Ghandi — uśmiechając się daje się wiele, a nie traci nic.
Jeszcze zyskuje!
— Chińskie przysłowie mówi — jeżeli nie masz czego ofiarować, daj uśmiech. A jeżeli coś komuś ofiarujesz, to wróci. Dobro się wymienia. Dobro krąży.
Skoro jesteśmy już przy powiedzeniach — pani życiowe motto brzmi: „kocham cię, życie, i mam nadzieję, że to jest wzajemne”...
— „Ja lublju tiebia żizń” to piosenka Marka Bernesa. W jednej ze zwrotek jest jeszcze — jestem szczęśliwa, że nie ma we mnie spokoju. Człowiek nie stoi w miejscu, cały czas się rozwija niezależnie o wieku. Ale uśmiech odmładza! Moją miss uśmiechu jest stara Tybetanka — biedna, bez zębów, z wystającą protezą z ust. Ale w oczach ma tyle cudownego udzielającego się uśmiechu, że aż miło. Bo prawdziwy uśmiech widać w oczach, tego udać nie można. Uśmiech jest czasami przylepiony, konwencjonalny. A chodzi o to, byśmy znajdowali powody do uśmiechu, a nie do złości.
Dobro krąży, pani krąży po świecie. A kiedyś chciała pani zostać gajowym...
— Wtedy do zwierząt bym się uśmiechała! Znalazłabym z nimi porozumienie. Czytałam o Mongolii i dowiedziałam się, że jak zwierzęta są chore, to wprawdzie Mongołowie się do nich nie uśmiechają, ale im śpiewają. A ja bym się uśmiechała i śpiewała/ Bardzo lubię śpiewać, nie mam głosu, ale mam słuch! A co do gajowego — jak byłam dziecięciem, kochałam las. Wyjeżdżałam do cioci na wieś i tak mi się lasy spodobały, że uważałam, że moja przyszłość się tam zapowiada. Ale plany się zmieniły.
I sprawiło to stypendium w Meksyku...
— Roczne stypendium najpierw miało być w Peru i otrzymałam je od tamtejszej minister kultury. Prowadziłam wtedy dział Ameryki Łacińskiej w piśmie „Kontynenty”. W tym czasie w Meksyku odbywał się kongres Stowarzyszenia Latynoamerykanistów, którego byłam członkiem, więc w nim uczestniczyłam. Tam niestety dowiedziałam się, że moja minister została dymisjonowana i stypendium zostało odwołane.
Chyba wtedy nie była pani do śmiechu...
— Już nie pamiętam, ale postanowiłam wracać do Polski. Jednak dziesięć lat wcześniej poznałam raczkującego wówczas malarza José Luisa Cuevasa, który zaprosił mnie na obiad. Okazało się, że na nim był też prezydent Alvarez, który zapytał mnie o plany. Opowiedziałam mu więc swoją historię i stwierdziłam, że wracam do kraju. Proszę tego nie robić — odparł — my damy pani stypendium u nas, w Meksyku. Poprosił, bym następnego dnia przyszła na przyjęcie, gdzie miałam dostać komplet dokumentów. Przyszłam tam i… strażnicy nie chcieli mnie wpuścić. Całe szczęście jeden z jego kapitano wyszedł na chwilę i był tak miły, że przekazał prezydentowi karteczkę z moją wiadomością. Później wszystko już poszło gładko. Przez cały rok podróżowałam po Meksyku. Wtedy poznałam Tonego Halika i moje życie się zmieniło. Byliśmy razem 23 lata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz