sobota, 28 stycznia 2012

"Enjoy the silence" Depeche Mode w wielu odsłonach

Nie ważne jak — grunt żeby mówili... Czy to samo można powiedzieć o muzyce? Nie ważne jak, byleby śpiewali? To w przypadku "Enjoy the silence" się nie sprawdza. Każde wykonanie wnosi coś do tego numeru i potwierdza, że Depeche Mode to studnia bez dna.


O Depeszach lepiej ze mną nie zaczynać. To jest zdecydowanie mój zespół. A "Enjoy the silence" to piosenka, od której wszystko się zaczęło. Gdyby zadać mi moje ulubione dziennikarskie pytanie "Jak się zaczęła pani przygoda z Depeche Mode", na pewno odpowiedziałabym: od zimowiska w Lidzbarku Warmińskim... Od kasety z różą na okładce, od poszukującego spokoju króla w teledysku, od słuchania w kółko. Nawet nie pamiętam, który to był rok. Byłam jednak w podstawówce i wtedy nawet przez myśl mi nie przyszło, że kiedyś ten kawałek usłyszę na żywo w Łodzi...

Finał IV edycji "Mam talent": Kacper Sikora



Włoski gothic metal



Soft rock z Karoliny Północnej. Dla mnie bomba!



Chłopaki z Battle. Szkoda, że słaba jakość...



Wersja z Florydy



Udawany Dave albo dziwny facet z parującymi włosami (DoMówka)



Alternatywa z Nowego Jorku



Enjoy the silence na gitarę



Moc z Buffalo



Depesze, nowa wersja i nieoficjalna wersja teledysku



Depesze i oficjalny klip



Koncertów DM nic nie przebije...



Zobacz też:
"Someone Like You" Adele w wielu odsłonach
"Smooth criminal" Michaela Jacksona w wielu odsłonach
Enjoy the show, czyli Depeche Mode w Łodzi


Limuzyna, filmowanie, fotografia – fajnyslub.pl

niedziela, 22 stycznia 2012

Przedszkolaki: Słonie i hipopotamy dla dziadka

— Dziadek to drugi tata. Ma tylko bardziej więcej lat — opowiadają dzieciaki z Przedszkola Miejskiego nr 23 w Olsztynie.

Fot. Wojtek Benedyktowicz

Kto to jest dziadek?
— To tata rodziców tylko wcześniej urodzony.
— To człowiek wcześniejszej daty.
— Dziadek to drugi tata. Ma tylko bardziej więcej lat.
— To ten człowiek, który czasami opiekuje się dziećmi, gdy rodzice nie mają czasu.

Co jeszcze robi dziadek?
— Idzie do pracy rano, a wraca wieczorem.
— Pracuje w naprawie albo gdzieś indziej.
— Zastępuje rodziców w pracy, która jest opieką nad dzieckiem.
— Albo pracuje na polu. Karmi krowy i inne zwierzęta.
— Dziadek może też pracować na stacji kolejowej i kierować pociągami.
— Może też jeździć taksówką w kolorze chyba niebieskim.
— Mój dziadek wyjeżdża zagranicę — do Czech, Słowacji albo do Francji. Rozpakowuje i zapakowuje towar. Jeździ dużym samochodem.
— Mój dziadek ma 67 lat.
— A mój ma 63, a drugi 59 lat.
— Gdyby miał 500 lat, leżałby w grobie.
— Strasznie dawno temu musiałby się położyć.
— I już by nie było dziadka...

O czym rozmawiacie z dziadkami?
— O tym, czy się dobrze czuje. Czy wszystko u niego ok.
— Czy wszystko u niego najlepiej. A Dzień Babci i Dziadka jest po to, żeby mieli odpoczynek od nas.
— A ja pytam, czy za mną tęsknił.
— Ja gram w dziadkiem w karty, ale zawsze wygrywam.
— Ja w szachy i też prawie zawsze wygrywam.
— Ja też jestem lepszy w szachy, bo mój dziadek w ogóle nie umie w nie grać! Ja mam książkę!
— Czasem gramy sobie w warcaby...
— Ja w chińczyka albo w rajdy samochodowe. To takie gry planszowe.
— Ja gram w Piotrusia. Kto ma Piotrusia, ten przegrywa.
— A ja często z babcią bawię się w restaurację. Jestem kelnerem, a babcia na niby gotuje. Ale ostatnio gotowała naprawdę i wyszło z tego ciasteczko z pudrem cukrem.

Co można dać dziadkowi w prezencie?
— Ciasteczko albo coś innego. Kwiatek na przykład.
— Jakiś rysunek — na przykład własnoręczny portret dziadka.
— Można dać mu trochę swoich pieniążków, aby kupił sobie coś fajnego.
— Jakiś fajny prezent.
— Albo perfumy, żeby pachniał jak kwiatek.
— I do tego jeszcze coś — na przykład gilette.
— A mój tata pozwala mi się golić! I mam nawet swoją maszynkę, ale bez ostrza...
— Ja też mam i też się już golę!
— A mi się moje golarki gdzieś zapodziały i nie mogę się golić. Ale znajdę i się ogolę!
— Dziadkowi można namalować łączkę z różnymi motylami, ważkami i kwiatami.
— Można mu zrobić prezent niespodziankę.
— Albo kupić samochód i dom. Wszystko prawdziwe i duże!

A skąd na to wziąć pieniądze?
— Trzeba pracować i wypracować.
— A ile taki dom i samochód kosztuje? Trzeba chyba bardzo długo na to pracować. Od samego początku.
— Koszty są takie, ja wiem: 200 tysięcy złotych.
— No coś ty! Dom i samochód kosztują znacznie więcej! Nie znasz się!
— Trzeba mieć 500 tysięcy...
— Najlepiej milion!
— Na milion to się zapracujesz na śmierć.
— Lepiej mieć trylion. Wtedy się kupi fajny dom dziadkowi.
— O Boże...
— Najlepiej wygrać te pieniądze, a nie zarobić.
— Taka gra nazywa się lotto!
— Ale było powiedziane, że w lotto można wygrać 200 zł. Nie opłaca się.
— Można też wygrać dla dziadka wycieczkę do Afryki. Żeby zobaczył słonie, żyrafy i hipopotamy.
— Ja bym dał dziadkowi śnieg.
— Ten, co jest za oknem i leży na ulicy?
— Ten.
— A po co?
— Żeby sobie polepił.
— A sam nie może wziąć?
— Nie, bo nie może się schylać...

sobota, 21 stycznia 2012

ACTA, czyli Big Brother bez pytania o zdanie

26 stycznia rząd podpisze kontrowersyjne międzynarodowe porozumienie ACTA, dotyczące m.in. walki z piractwem. Brzmi nieźle, ale w rzeczywistości każdy Polak wyłoży się jak na talerzu. Czeka nas monitoring i wykluczenie.


Kto pamięta komunizm? Moda na inwigilację wraca. Donald Tusk wpadł na pomysł, aby unowocześnić komunę i przerzucić ją do internetu. Właśnie tak rozumiem chęć podpisania porozumienia ACTA. Autograf premiera ograniczy wolność w internecie i pozwoli na inwigilację internautów. Jakim prawem?

Kontrowersje wokół ACTA narastają od lat. Prace nad dokumentem na szczeblu europejskim rozpoczęto już w 2007 roku, ale negocjacje trzymano w tajemnicy. Dopiero przy okazji przecieków Wikileaks opinia publiczna dowiedziała się, czym może być porozumienie, które oprócz krajów UE mają podpisać także m.in. USA, Australia, Japonia i Szwajcaria.

Niektórzy europejscy prawnicy i specjaliści zaczęli bić na alarm – ich zdaniem przyjęcie ACTA może prowadzić do blokowania legalnych i wartościowych treści dostępnych w internecie, a tym samym ograniczenia wolności słowa. Bardziej radykalne środowiska zaczęły mówić wprost o planowanej cenzurze internetu.

Polska podpisze kontrowersyjne ACTA. Wolność sieci zagrożona?

I jak mam to rozumieć? Ten post to mój sprzeciw przeciwko podpisaniu ACTA. Chcę swobodnie wysyłać maile do znajomych, cytować ciekawe albo kiepskie teksty z sieci (wedle mojego "widzimisię"), podrzucać przyjaciołom linki itp. Mam do tego prawo i chcę je zachować!

Od 23 stycznia każdy mój ruch w internecie będzie śledzony przez dostawcę internetu, a pewnie i rząd. Bo skoro jest chęć podpisu, jest też pewnie korzyść. Naruszenie (nawet nieświadome) praw autorskich będzie wiązało się z odcięciem dostępu do internetu oraz karą.

Dostawca internetu będzie miał możliwość, a nawet obowiązek blokować wszelkie strony na których znajdują się materiały naruszające prawa autorskie. Do takich stron można zaliczyć np. YouTube albo Wrzutę.

Ale ACTA nie dotyczą tylko mnie. Ty też jesteś na celowniku! Podpisanie ACTA dotyczy wszystkich. Nie ma tu lepszych i gorszych, każdy będzie podglądany przez Wielkiego Brata... Będziemy mieli związane ręce, zakneblowane usta i zawiązane oczy. Wkroczymy w erę e-komunizmu. Co prawda mamy inny wiek, inna filozofia, ale mechanizmy podobne. Donald rządzi, Donald radzi, Donald nigdy cię nie zdradzi!

Na portalach społecznościowych organizują się grupy protestu. Ludzie podpisują internetowe petycje i wysyłają je np. do europosłów (tu znajdziesz adresy tych, którzy uczestniczą w procesie decydowania o ostatecznym kształcie porozumienia). Zobacz, jaka może być treść petycji.

Szykują demonstracje uliczne w większych miastach – m.in. w Warszawie, Krakowie, Lublinie, Katowicach i Poznaniu. Pojawiła się też inicjatywa przeprowadzenia blackoutu, czyli wyłączenia w akcie protestu własnej strony internetowej na jeden dzień. Wstępna data akcji to poniedziałek, 23 stycznia. Więcej informacji znajdziesz tutaj.

> ACTA – co trzeba wiedzieć o antypirackim pakcie
> "Grabaż" powinien się cieszyć, a jest przeciwny ACTA

sobota, 7 stycznia 2012

Marek Tomaszewski: Obiady i kolacje z Marleną

— Chciałem przyjaźń z Marleną Dietrich zachować tylko dla siebie. Nawet do głowy mi nie przyszło, aby ją wykorzystać — przyznaje Marek Tomaszewski, pianista znany z duetu Marek i Wacek.


Marek Tomaszewski to połowa legendarnego duetu fortepianowego Marek i Wacek, jednego z najciekawszych fenomenów kultury popularnej PRL. Ach, zasłuchiwałam się, gdy byłam mała, a teraz zasłuchiwałam się w opowieściach Marka. To naprawdę fajny facet, a do tego — pomimo doświadczenia i siwego włosa — całkiem przystojny.

Kobieta w życiu artysty jest ważna?
— Jak najbardziej! Moja żona jest malarką, więc naszym domu mieszka dwoje artystów. Ona ma swoje atelier, a ja mam studio w piwnicy, więc nie wchodzimy sobie w drogę. Mamy duży dom i dobre warunki do pracy, ale przede wszystkim pracujemy wtedy, kiedy mamy ochotę. Nigdy nie wchodzimy sobie w drogę, ale zawsze się wspieramy. Nie wyobrażam sobie życia w samotności.

Ani swojej kariery bez Marleny Dietrich...
— To był 1966 rok, kiedy z Wackiem robiłem dyplom. Graliśmy wtedy pierwsze recitale. Pewnego dnia przyszły do nas dwie wiadomości — możemy pojechać do Stanów Zjednoczonych lub występować w Polsce przed Marleną. Pierwsza propozycja była kusząca, ale wybraliśmy trzytygodniowe tournee z wielką artystką. Podczas kilku pierwszych koncertów w ogóle nie mieliśmy z nią kontaktu. Schodziliśmy ze sceny i właściwie kończyliśmy swoją pracę. Ale podczas jednego z występów publiczność żegnała nas burzliwymi brawami. Marlena wtedy się zdziwiła: „jak to? Przecież ci ludzie przyszli na mnie, a nie dla tych dwóch pianistów”! Postanowiła nas poznać. A kiedy poznała, zaproponowała, że od tej chwili będziemy jadać razem obiady i kolacje.

Mieli panowie szczęście...
— Marlena z niedostępnej artystki stała się kobietą na wyciągnięcie ręki. Mało tego — rozmawialiśmy bardzo dużo. Opowiadaliśmy jej o swoich rodzinach. Chciała nawet poznać moją mamę, która mówiła biegle po niemiecku. Bardzo się zaprzyjaźniły. Dała nam też swój prywatny numer telefonu do paryskiego mieszkania. Powtarzała zawsze, gdy rozmawialiśmy: „jak będziecie w pobliżu, musicie koniecznie zjeść ze mną obiad!”


Dotrzymała słowa?
— Dwukrotnie zaprosiła nas do siebie. Miałem więc z nią niesamowity kontakt. Nigdy o nic jej nie prosiłem — mimo iż miała niesamowite znajomości. Chciałem tę przyjaźń zachować tylko dla siebie. Nawet do głowy mi nie przyszło, aby ją wykorzystać. Tym bardziej, że mało w tym czasie występowała i nasze spotkania były dla niej wspomnieniem wielkiego aplauzu. Nie miała za wiele pieniędzy, żyła skromnie i była utrzymywana przez znanego reżysera Billy Wildera, który zrobił „Pół żartem, pół serio”. Wysyłał jej co miesiąc pieniądze na utrzymanie.

Pan też na studiach potrzebował pieniędzy...
— Grywałem w pokera, żeby zarobić na życie. Rodzice nie mieli wystarczających pieniędzy, aby mnie utrzymać, więc grałem nie tylko na fortepianie, ale też w karty. Nawet nieźle mi szło! Trwało to przez parę miesięcy, bo potem zaczęły się już historie muzyczne i właściwie na pokera nie było czasu. Ale karty były opłacalne...

Mieszka pan w Paryżu... W Polsce nie może się pan odnaleźć?
— Wyjechałem, bo chciałem grać. Gdybym tu został, pewnie byłbym akompaniatorem w jakiejś knajpie. Chciałem się rozwijać i mieć inspirację. Pamiętam, jak siedziałem kiedyś w jakiejś kawiarni obok paryskiej Olimpii. Siedziałem piłem kawę i myślałem o wielkim świecie. Postanowiłem, że jak skończę studia, przyjadę do Francji. W 1968 roku postawiłem kropkę nad i — razem z Wackiem spakowaliśmy walizki i wyjechaliśmy z Polski. Nam potrzebne w graniu były elementy, które wypływały z Zachodu, a nie kraj bez wielkich tradycji w muzyce rozrywkowej. Tylko na Zachodzie mogliśmy nawiązać kontakty z agentami. Przebicie przez żelazną kurtynę zajmowało kilka miesięcy. Jak w takich warunkach można robić karierę? Gdy byliśmy w Paryżu, czekaliśmy zaledwie parę godzin. Podpisywaliśmy umowę i po prostu występowaliśmy. Zagraliśmy pokerowo i wygraliśmy. Jako jedyni z kraju zrobiliśmy karierę. Taką szansę miała jeszcze Ewa Demarczyk, ale została w kraju, a teraz zniknęła na dobre z życia publicznego. Do nas propozycje napływały, mówiło się o nas...

A co mówił o waszej muzyce ojciec Wacka Stefan Kisielewski?
— Był z zawodu krytykiem muzycznym i wiedział, że mamy talent. To on otworzył nam drzwi do Polskiego Radia — mówię w przenośni, bo on zaproponował nas właściwym osobom. Sami jednak dbaliśmy o jakość naszych usług. Stefan tylko pokazał nam, w którą stronę mamy iść. Nic nam nie załatwiał — dał nam wędkę, a nie rybę i jestem mu za to serdecznie wdzięczny.

Pan też jest ojcem...
— Jeden syn mieszka w Los Angeles i ma już swojego synka. Tak, jestem dziadkiem od półtora roku! Chłopiec ma na imię Fletcher, co brzmi zabawnie i niecodziennie. Imię przecież świadczy o charakterze, więc jestem ciekawy, jaki facet z niego wyrośnie. Na drugie na szczęście ma Marek, więc to ukłon syna w w moją stronę. Gdyby na świat przyszła dziewczynka, pewnie nosiłaby imię mojej żony Agaty. Wnuczek był u mnie we wrześniu i wtedy skomponowałem mu jeden utwór! Mam jeszcze dwóch synów, którzy mieszkają bliżej, bo w Paryżu — jeden jest muzykiem filmowym, a drugi reżyserem. Niestety widzimy się raz na jakiś czas — od święta. Przerwy nie są najlepszym rozwiązaniem... Zresztą miałem przerwę też w graniu. Na szczęście najmłodszy syn powiedział mi kiedyś: „tato, moi bracia słyszeli cię na żywo, a ja?” I to dało mi do myślenia. Wróciłem do grania i dobrze mi z tym. Najmłodszy syn napędza mnie cały czas do pracy. Wybiera mi fotografów, projektuje okładki płyt i trzyma kciuki. Jestem dumny ze swojej rodziny.


Limuzyna, filmowanie, fotografia – fajnyslub.pl

poniedziałek, 2 stycznia 2012

Bankomat zjada pieniądze z konta, a bank się nie przejmuje

Olsztyn ma bardzo żarłoczny bankomat PKO BP w Realu. Nie wypłaca pieniędzy, ale połyka je z konta. Pomimo zgłoszenia wady bankomatu, bank nic nie robi przez cały dzień. Czeka na kolejne reklamacje?


Bankomat w hipermarkecie Real 27 grudnia zaczyna szaleć. Wkłada się kartę, wpisuje PIN, kwotę i... nic. Złośliwość rzeczy martwych? Żeby wyjąć pieniądze, ponawia się próbę wypłaty. Znowu nic. Bankomat nie nawet nie jęknie, nie sapnie, nic nie wypluwa. Ale po wejściu na konto okazuje się, że zjada kasę i to podwójnie!

Zdenerwowany klient składa reklamację w banku. Jest godzina 8.10 następnego dnia, 28 grudnia. Bank skargę przyjmuje i obiecuje zająć się sprawą. A co z pieniędzmi? Trzeba przejrzeć monitoring (przez 14 dni), czy aby klient nie kłamie. Na koncie przecież kasy nie ma, więc może pieniądze zainkasował i teraz udaje Greka. Ale nic z tych rzeczy. Klient jest czysty. Mówi nawet: naprawcie ten bankomat, żeby innych nie robił w konia! Bank PKO BP nie zaprzecza: tak, ma klient rację, trzeba sprawdzić sprawność bankomatu.

Ale co z kasą? Konto klienta zostało zupełnie wyczyszczone. Bank kwituje to uśmiechem: proszę skorzystać z debetu.

A co z odsetkami?

Bank też skwituje je uśmiechem...

O godz. 17 w Realu pojawia się kolejny klient, któremu brakuje gotówki w portfelu. Bankomat nie wypłaca, ale ten klient zna już sprawę, więc w te pędy sprawdza stan swojego konta. Co się okazuje? Kasy mniej! Bankomat znowu zjadł. Bezczelnie zjadł!

Ilu klientów korzystało z bankomatu PKO BP w Realu tego dnia? Ile pieniędzy pomknęło w próżnię? Kiedy bank zainteresował się, że jego „wypłatomat” nie działa jak należy? Ba, kiedy doszło do niego, że zgłoszona reklamacja przez pierwszego klienta nie wzięła się znikąd?

Bank pracuje tak, jak robotnicy przy budowie dróg. Końca nie widać... Nawet początku interwencji nie widać!

Szczęście mają ci klienci, którzy zauważyli braki na swoim koncie. A co z tymi, których przerosło sylwestrowe szaleństwo i reklamacji pożarcia nie złożą? No tak, gapowe trzeba płacić...

Sprawą zajęła się „Gazeta Olsztyńska”. Kto wie, może dopiero prasa otworzyła oczy bankowi, który nie zauważył, że klienci tracą pieniądze? Na szczęście bank obiecał dziennikarzowi, że wszystkie reklamacje rozpatrzy.
— Aktualnie usterka została usunięta i urządzenie powinno działać normalnie — mówi Monika Floriańczyk z PKO BP. Ta miła pani jednak nie chce powiedzieć, ile osób złożyło reklamacje i jak zostaną rozpatrzone.

A kto w tym czasie obraca kasą klientów? Święty Mikołaj?

Przeczytaj też:
Przez awarię bankomatu ludzie tracili pieniądze


Limuzyna, filmowanie, fotografia – fajnyslub.pl