niedziela, 29 marca 2009

Kit i hit XVII Olsztyńskich Spotkań Teatralnych

Ciągnie olsztyniaków do nowego, świeżego teatru, a Olsztyńskie Spotkania Teatralne są tego dowodem. Bilety rozchodziły się jak świeże bułeczki, czyli że widzowie mają apetyt na sztukę.


Większość spektakli – a można ich było obejrzeć w Olsztynie aż 16 – kończyło się owacjami na stojąco. Największą atrakcją, ale i kitem okazały się „Narty Ojca Świętego”. Dramat Jerzego Pilcha wyreżyserowany przez Piotra Cieplaka to teatr grzeczny, przystępny i do posłuchania. Morałów ze sceny płynie wiele, ale żadna kwestia nie zmusza do zastanowienia się nad życiem Polaka-katolika. A jest powód – do Granatowych Gór ma przyjechać emerytowany Jan Paweł II, ma się zadomowić wśród ludzi, którzy różnie pojmują moralność. Ma niby nastąpić przemiana tych pospolitych chrześcijan, co i popiją, i żonę raz po raz uderzą. Pilch jednak nie wbija kija w mrowisko, ale gawędzi na temat przemian ze strachu, może ze wstydu – na pewno na przymus. Bo tak wypada. I olsztyniakom wypadało wiwatować. Przede wszystkim trzeba oddać hołd polskiemu papieżowi, na którego czeka się niczym na Godota. Po drugie Janusz Gajos – oczekiwana gwiazda, więc klaskać trzeba ile sił, by pokazać, że Olsztyn nie taki zły, zachować w teatrze się potrafi. Wiwaty należały się też Pilchowi – pisarz to przecież znany, a jak znany to i mądry, a jak mądry to nie wypada się nie zachwycać. No i Teatr Narodowy czyli ten pierwszy, wzorcowy i.. utrzymywany z pieniędzy podatników. Swoje zawsze się docenia.

Hitem Olsztyńskich Spotkań Teatralnych okazała się „Sprawa Dantona” – rzecz o rewolucji francuskiej, ale jednak z Francją na boku. Reżyser mówi o mechanizmach władzy i postawach ludzi w nią uwikłanych. Ubrani w XVIII-wieczne stroje cyniczny, rozpustny Danton i nieprzekupny, moralny Robespierre walczą ze sobą na tle kartonowo-barakowej scenografii. Klata zderza więc ze sobą dwie estetyki i tym samym stawia pytania - czy o taki świat warto walczyć? Czy warto taki świat naprawiać? I co jest tu ważne? Idee? Namiętności? To drugie – bo świat bazuje na emocjach i żarliwości. Problem jest tylko taki, że nad polityczną wojną nie można zapanować i każda rewolucja pożera własne dzieci – jak w piosence pojawiającej się kilkakrotnie w spektaklu „Children of the revolution”.


Olsztyńskie Spotkania Teatralne to przegląd dokonań polskiej sceny teatralnej, ale przede wszystkim możliwość porównania Teatru Jaracza z innymi. Festiwalowi przyświeca idea pokazywania teatru nowatorskiego, co ma prowadzić do ośmielenia publiczności. Tu świetnie wpisał się właśnie Jan Klata, Anna Augustynowicz („Wesele"), Piotr Tomaszuk i Teatr Wierszalin („Klątwa"), Janusz Wiśniewski („Burza”).

Festiwal poprzez gościnne występy ma też zaprosić do teatru własnego w poszukiwaniu nowych wrażeń scenicznych. Spotkania minęły, a czy wrażenia rzeczywiście będą u Jaracza dostępne? Teatr corocznie serwuje kilkanaście premier – niewiele z nich odbija się w echem w Polsce. Fabryka spektakli idzie więc na ilość i zaprasza do współpracy reżyserów ze „średniej półki”. Widzowie karmieni są więc sztuką niczym się niewyróżniającą, więc nie dziwi, że Olsztyńskie Spotkania Teatralne wyzwalają w olsztyniakach gorące emocje i mobilizują do owacji na stojąco. Inne przyszło, lepsze od naszego – brawo! A przecież i w Olsztynie można wspiąć się na wyższe szczeble. Czy nie warto ilość zastąpić jakością? Czy Olsztyn rzeczywiście potrzebuje kilkunastu premier na sezon? Dla porównania – Teatr Polski z Bydgoszczy premierami nie zasypuje, ale nazwiskami reżyserów już tak – od Jana Klaty („Witaj/Żegnaj”) po Wiktora Rubina („Przebudzenie wiosny). Ale Olsztyn lubi pracować na akord.
- Wróciłem z Chin i jak sobie przypomnę, jak tam ludzie zapierniczają, to dochodzę do wniosku, że i my musimy robić wszystko szybciej i lepiej – mówił przed rozpoczęciem sezonu 2008/2009 Janusz Kijowski, dyrektor Teatru Jaracza. Ale czy szybciej (więcej) znaczy lepiej?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz