sobota, 26 lutego 2011

Farben Lehre: Albo muzyka, albo fabryka

— Jeden lubi blondynki, inny brunetki, a ja akurat lubię Kubusia Puchatka — przyznaje Wojtek Wojda, frontmanem Farben Lehre.


Gdyby zapytać przypadkowych ludzi, z czym kojarzy im się punk, pewnie odpowiedzieliby, że z żulerią, tanim winem, spodniami w paski, tłustymi włosami i żebrami na ulicy. Ale punk punkowi nie równy. Farben Lehre to faceci, którzy grają muzykę, tęsknią za wolnością i nie cierpią stereotypów.

Podobno powstaliście z zamiłowania do Sex Pistols i Kubusia Puchatka – rajcuje mnie miś... Co ma wspólnego z punkiem?
— Nic nie ma i to nie prawda, że powstaliśmy z zamiłowania Puchatkiem. Ja jestem wielbicielem Kubusia Puchatka, ale nie miał on wpływu na zespół. Każdy coś lubi — jeden lubi blondynki, inny brunetki, a ja akurat Kubusia Puchatka, ale tego starszego — nie takiego jak wszyscy znają. Tak po prostu lubię i już. A Sex Pistols to był najważniejszy element muzyczny w okresie, gdy Farben Lehre powstawało.

A podobno twoja ulubiona kreskówka to „Wilk i zając” — wschodnia alternatywa dla miodolubnego misia?
— Też lubię. I Kubusia Puchatka, i wilka i zająca. Każdy ma jakieś ulubione kreskówki.

Miś misiem... Twój ulubiony film polski to „Miś” właśnie!
— Tak, bardzo lubię „Misia”, bo jakoś tak misie się przejawiają u mnie. A ten film to świetna komedia.

Farben Lehre ma sporo lat na karku, więc gra dla dwóch pokoleń. Dla młodych, dla misiów... Widzicie dziś jakieś inne podejście w odbiorze muzyki?
— Ja bym powiedział, że gramy dla pięciu pokoleń, bo dla mnie pokolenia zmieniają się właśnie co pięć lat. Człowiek zaczyna słuchać muzyki według starej nomenklatury po podstawówce. Jego gust krystalizuje się do początku studiów i dlatego te pokolenia zmieniają się częściej. A zdarza się tak — owszem — że gramy dla córek i synów tych, dla których graliśmy kiedyś. Jednak to nie człowiek się zmienia, ale czasy. Kiedyś zalewała nas cenzura i system komunistyczny. Mieliśmy wtedy trudniejszy dostęp do wszystkiego — nie tylko do muzyki, ale i do instrumentów nawet. Grało się więc inaczej. A dzisiejsze czasy też wpływają na mentalność. Teraz oglądamy się za Ameryką, a kiedyś dzieliła nas od niej żelazna kurtyna. Byliśmy krajem ubezwłasnowolnionym.

A jak ci się dzisiaj żyje?
— Myślę, że historia zatoczyła koło. Kiedyś były podsłuchy, układy i teraz też są. Wystarczy włączyć telewizor i posłuchać. Kiedyś bałem się podsłuchów i dziś nie jest inaczej. Osoby, które kiedyś mówiły coś przeciw, były zaliczane do komitetu ochrony przestępców. I ja też zaliczam się do tego komitetu! Zespół Farben Lehre wydając pierwszą swoją płytę, nazwał ją „Bez pokory” i tego trzymamy się do tej pory. Nie ma dla nas żadnych kompromisów.

Śpiewasz, że wszystko przemija. Co już nie powróci z Farben Lehre sprzed lat?
— Myślę, że Farben Lehre nie zmienia się. Mogę to powiedzieć ze swojej perspektywy, bo jestem w zespole od samego początku. Jeśli już chodzi o jakieś zmiany, to jestem bardziej doświadczony, a fizycznie starszy. I tylko tyle.

Żyjecie tylko z muzyki, czy zajmujecie się czymś poza nią?
— Żeby robić muzykę i sztukę , trzeba się jej poświęcić na całego. Powiedziałem kiedyś, że albo muzyka, albo fabryka. Nie można robić muzyki, gdy traci się siły i energię w fabryce. Ale tak jest też na odwrót — nie można pracować dobrze w fabryce, gdy coś innego zajmuje człowieka. Ale to tylko teoria. Wiadomo, że rzeczywistość jest inna, więc większość z nas gdzieś pracuje i dorabia sobie.

Nieźle – muzyk Fabren Lehre w biurze.
— Akurat w biurze pracuje tylko jeden z nas!

Czyli nie lubisz krabatów. Jaka przydarzyła ci się najdziwniejsza głupota w życiu?
— Trudno o jakiejś mówić, bo głupota mnie otacza i nic już mnie nie dziwi. Panuje więc ogólna głupota! Jestem zażenowany dzisiejszą rzeczywistością. Z pewnością nie jestem zachwycony, że żyję w takich czasach. A dzisiejsze czasy to... paradoks.

poniedziałek, 21 lutego 2011

Opony Michelin: z pierwszej ręki nie kupisz

Lis syty i owca cała — sklepy firmowe nęcą zakupami bez marży i dzięki temu podnoszą sprzedaż. Szkoda, że nie każdy to docenia. Do fabryki opon Michelin wstęp wzbroniony.


Mam ochotę kupić oponę. Piękną, pachnącą gumą, nową oponę Michelin. Nic trudnego? Jasne, można wejść do sklepu internetowego — a takich jest multum — kliknąć na wybrany rozmiar i czekać na kuriera.

Miałabym ochotę kupić oponę w sklepie firmowym. Mieszkam w Olsztynie, gdzie Michelin produkuje i na tym moja radość się kończy. Mogę popatrzeć na wielką fabrykę, mogę sfotografować się na tle wielkiego ludka Bibendum, mogę też zrobić sobie zdjęcie w największej oponie świata. I znów na tym moja radość się kończy. Bo zakupów w Michelin nie zrobię. Sklepu firmowego brak.

Pamiętam czasy browaru Jurand, przy którym stała budka z firmowym piwem. Można było zasmakować w chmielu, ocenić i wrócić. Jurand przyciągał klientów, a wiadomo — przez żołądek do serca. Co prawda wiek nie pozwalał mi na degustację trunków Juranda, ale budkę firmową szanowałam.

A może krówkę? Jutrzenka, producent słodyczy, pyszności ludziom nie żałuje i sprzedaje je w sklepie firmowym. Bo taki sklep ma. Kartony krówek można kupować... Kartony krówek, irysów, śliwek w czekoladzie... A apetyt rośnie w miarę jedzenia! (opony na brzuchu gratis)

A Michelin? Michelin nie rośnie. W moich oczach nie rośnie. I trochę mi szkoda, że muszę wejść do internetu, że muszę szukać opon... niekoniecznie Michelin. A tak wsparłabym rodzimy przemysł (to nic, że francuski). Wsparłabym opony wykonane w pocie czoła przez olsztyniaków. No i kupione — co by nie było — z pierwszej ręki. Może nawet i z jakimś rabacikiem — jak to w sklepach firmowych bywa. I lis byłby syty, i owca cała.

Kiedyś, kiedy opony produkował Stomil, sklep firmowy był. I nawet w Gdyni cieszył się powodzeniem. Dziwne? Też się złapałam za głowę, że Gdynia ściągała po opony właśnie tu, na Warmię. Niedawno też chciała ściągnąć:
— A Michelin nie ma przypadkiem sklepu firmowego?
— Nie ma.
— Taka fabryka i nie ma? Aż dziwne.
— Na stronie firma poleca zakup u dilerów.
— A to opony czy narkotyki?

Żarty na bok. Od 1995 Stomil wchodzi w skład koncernu Michelin i produkuje pod nazwą Michelin Polska. Opon w miejscu produkcji nie sprzedaje.

Morał? Zachód zabiera nam coraz więcej — od wyszkolonych pracowników, przez żarówki, po sklepy firmowe. A tak bardzo chciałam kupić oponę. Piękną, pachnącą gumą, nową oponę Michelin...

poniedziałek, 14 lutego 2011

Przedszkolaki: Złoty ząb na walentynki

— Na randkę najlepiej iść z królem albo z królewiczem z bajki — uważają dzieciaki z Przedszkola Miejskiego nr 19 w Olsztynie. Z maluchami rozmawiam na temat miłości i... wartości uczucia.


Miłość kojarzy się z uczuciem i troską o drugą osobę. No, może tak kojarzy się dorosłym, a już na pewno zakochanym. Dzieciaki mają na ten temat inne zdanie. Aż zdębiałam, gdy usłyszałam, że najlepiej na randkę iść z królewiczem z bajki. A jeszcze lepiej, gdyby dał ukochanej jakiś drogocenny prezent. Może porozmawiajmy z naszymi dziećmi na temat uczuć. One też są ważne. Może nawet ważniejsze niż pieniądze...

Co to jest miłość?
— To jest takie coś, że się kogoś kocha.
— I takie coś, że się idzie na ślub.
— I takie coś, że jak dziewczynka kocha chłopaka, to musi mu o tym powiedzieć, bo chłopak musi takie rzeczy wiedzieć.
— Jak się kocha, to się całuje.

A co to jest pocałunek?
— To jest takie coś, co zbliża ludzi do siebie.
— To taka metoda usta-usta.
— Że jedne usta muszą dotknąć inne usta.
— A ja się jeszcze z nikim nie całowałam...
— A ja już byłem całowany! I zakochałem się wtedy w mojej mamie.
— Bo ludzie przez całowanie wyrażają swoją miłość.

Dlaczego ludzie się kochają?
— Bo tak.
— Bo mogą być ze sobą i mogą trzymać się za ręce.
— Mogą też się zaręczyć, jeśli chcą. A jak nie chcą, mogą kochać się bez ślubu.
— Po to się kochają, aby świętować w walentynki.

A co to są walentynki?
— To taki dzień, że można dać kwiatek.
— Czerwoną różę. Albo czerwone serduszko!
— Albo kartkę z napisem, że się kocha.
— Albo czekoladki.
— Ale przecież z kartki nie zrobi się czekoladek!
— A ja mam chłopaka!
— A ja mam dużo chłopaków i w każdym jestem zakochana.
— A mnie jeden rzucił. Miał osiemnaście lat i wyjechał do Niemiec.
— Mnie nikt jeszcze nie rzucił!
— A ja mam Filipa i Bartka.
— Nie, to ja mam Filipa!
— A właśnie, że ja!
— To straszne rozrabiaki!

Jak trzeba się ubrać na randkę?
— Trzeba włożyć błyszczącą sukienkę na ramiączka. I piękne buty na obcasie. A na szyi powinno wisieć wielkie serce z napisem „I love you”.
— To po polsku znaczy „kocham cię”.
— Chłopak powinien włożyć czarne buty, białe spodnie i czarną marynarkę. Do tego powinien mieć krawat i koronę na głowie. Najlepiej żeby był królem albo królewiczem z bajki.
— I powinien dać dziewczynie prezent.

Jaki?
— Może dać jej kwiaty i sukienki.
— A ja bym chciała tysiąc sukienek.
— I dużo złota! Mogłabym je sprzedać za milion.
— Miałabyś wtedy chłopaka i milion.
— Milionera!
— Ja bym była milionerką!
— A ja bym chciała karetę z koniami.
— A ja złoty zamek.
— Albo bym sobie zażyczyła złoty pierścionek.
— A ja złoty ząb!

A co dziewczyna może dać chłopakowi?
— Bluzeczkę z supermanem.
— Może być z dużym dekoltem.
— Ja bym dała mu złote buty albo srebrne.
— Ja złoty ząb.
— A ja bym dała chłopakowi buziaka.

wtorek, 8 lutego 2011

Allianz: bez głowy i bez kasy

Pomyłka jest rzeczą ludzką? Tylko w przypadku, gdy nie ponosi się kosztów. A że w dzisiejszych czasach prawa rynku są twarde, więc trzeba pracować bezbłędnie. Bo klient nie wybacza...


Allianz przysłała nam rachunek na ubezpieczenie samochodu — klasyczne OC. Auto jest osobowe, z silnikiem 1.6, dojrzałe (z kilkuletnim stażem na drogach) i dobrze się prowadzi. Nie dziwi więc troska ubezpieczyciela. Gorzej z troską właściciela pojazdu, który po otwarciu koperty dębieje, siwieje i chce rwać włosy z głowy. Powód? Suma: 3200 zł za samo OC!

Ubezpieczyciel ostro przeholował. Skąd mu się wzięła taka kwota? Czyżby samochód był ze złota?

Nie chce nam się wojować z Allianzem i szukamy lepszej oferty u konkurencji. Ta jest wyjątkowo łagodna: 500 zł na rok. Bierzemy i jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami ubezpieczonego pojazdu. Firma na A niech idzie z torbami. My wolimy wydać mniej.

— Dlaczego Allianz wyliczył nam taką kwotę? — pytamy agenta, który w swojej ofercie ma wszystkie propozycje ubezpieczycieli. Na Allianzie też się zna.
— Pomyłka. Allianz naliczył wam OC dla autobusu z 45 miejscami siedzącymi.
— Hmmm?
— No hmmm...

Mija kilka dni, dzwoni agent z Allianza i pyta, czy uiścimy opłatę, bo czas nagli.
— Ależ skąd! Wybraliśmy konkurencję, bo jest o wiele tańsza i nie myli samochodów. Nie mamy autobusu... Mamy auto osobowe!
— ???
— Dostaliśmy oficjalne pismo z rachunkiem na 3200 zł.
— Na 3200 zł?
— Tak, od państwa.
— Ktoś się widocznie pomylił...

Przez taką pomyłkę firma traci klienta. Zapewne winna jest polityka firmy. Szef płaci pracownikowi niewiele, a wymaga dużo, a to niestety nie idzie w parze. Mierzmy więc siły na zamiary. Zamiary ponad siły tu na nic.

Jasne, można pracować bez dobrej kasy, bez premii, bez zaangażowania. Ale żeby pracować bez głowy? Bo jakim cudem człowiek pracujący w ubezpieczeniach samochodów myli osobówkę z autobusem? Cuda się jednak zdarzają. Tak jak wypadki na drogach... Medal dla ubezpieczyciela!