piątek, 29 kwietnia 2011

Gaz do dechy w buggy!

Aż czuć piasek między zębami, gdy wciska się gaz do dechy. Taką zabawę zapewnia jazda buggy. Wskoczyłam więc do auta i poczułam się prawie jak na rajdzie Dakar!


Nie siadłam za kółko, ale na fotelu pasażera też można czuć adrenalinę. Ostre wchodzenie w zakręty, warkot silnika i piasek sypiący się spod kół robią swoje. Dla wielbicieli motoryzacji jak znalazł! Co ja zresztą będę gadać — obejrzyjcie filmik:



Co to jest buggy?
To typ lekkiego samochodu rekreacyjnego. Wyposażony jest w duże koła z grubymi oponami, wytrzymałe zawieszenie, otwarte nadwozie oraz odsłonięty silnik umieszczony najczęściej z tyłu autka. Buggy zostały zaprojektowane i na początku służyły do jazdy po wydmach na plażach i pustyniach. Miały zapewnić jak największą wygodę podczas jazdy. Buggy są bezpieczniejsze od quadów. Posiadają czteropunktowe pasy bezpieczeństwa, a nisko położony punkt ciężkości wpływa na stabilność.

niedziela, 24 kwietnia 2011

Przedszkolaki: Na święta rośnie brzuch

— Jajko się maluje, żeby zajączkowi i kurczaczkowi było weselej. Kolorowe jajko jest piękne — twierdzą przedszkolaki z olsztyńskiej „trzynastki”. I mają rację!


Co to jest jajko?
— To taki znak życia.
— To taka owalna kulka.
— Służy do jedzenia. Jak kiedyś ludzie byli biedni i głodowali, gotowali sobie jajka, które uratowały im życie.
— Dlatego to znak życia.
— A strusie jajka są ogromne!
— Są okrągłe inaczej.

Do czego służy jajko?
— Do święcenia w kościele.
— Mały Jezus się nimi bawił i żeby było mu weselej, ludzie malowali je na różne kolory.
— Dlatego jajko służy do malowania.
— Jajko zamienia się wtedy w pisankę.
— Można włożyć je do barwnika spożywczego, a potem wydrapać przeróżne znaki i figurki.
— Albo można zamoczyć je w wosku i potem też wyskrobać różne rzeczy.
— Jajko się maluje, żeby zajączkowi było weselej.
— I kurczaczkowi też. Kolorowe jajko jest piękne.

Jak smakuje jajko?
— Smakuje żółtkiem.
— A jak mi się jajko przegotuje i zrobi się w środku twarde, smakuje jak śmietana. Żółtko trochę ma inny smak, ale ogólnie jest jak śmietana.
— A mi białkiem smakuje cały czas.
— A mi smakuje w ogóle.
— Jajko głodującym ludziom kiedyś życie uratowało!
— Nieważne, jaki miało smak. Ratowało i już!
— Jak się je jajko, trzeba uważać, bo żółtko może wylecieć.
— Jest taka zabawa podczas Wielkanocy, że się bijemy jajkami i wtedy jedno jajko może się zbić i żółtko z niego wyskoczy.
— Żeby nie wyskoczyło, jajko trzeba tak bardzo, bardzo, bardzo mocno ugotować.

Skąd się wzięło jajko?
— Zniosła je kura.
— Z tego jajka wykluła się kolejna kura i tak w kółko się robi, że kurze wychodzi jajko. Każdej kurze!

Skoro każda kura znosi jajko, więc skąd się wzięło pierwsze jajko?
— No właśnie, skąd?
— Pan Bóg je stworzył. Pomyślał, że jajko jest potrzebne na świecie.
— I kura jest potrzebna, żeby potem w kółko powtarzało się to jajko.
— A może ktoś zasadził je w ziemi i potem wyrosło?
— Kosmici je zrzucili.
— Że niby z kosmosu spadło? Przecież żółtko by wyskoczyło podczas upadku.
— No, z takiej wysokości na sto procent by wyskoczyło...
— Na pewno żaden człowiek jajka nie stworzył.
— Stworzył je Bóg, aby ludzie nie głodowali i ratowali sobie życie.
— Stworzył, żeby było na Wielkanoc.

A dlaczego jajka są tak ważne podczas Wielkanocy?
— Bo wiosną budzi się nowe życie. Z jajka właśnie też się budzi.
— Wszystko wiosną się zaczyna.
— Bo Jezus wstał z trumny.
— Jak się zaczyna wiosna, z ziemi wychodzą przebiśniegi.
— Wtedy jest przedwiośnie jak wychodzą!
— Owady się budzą do życia — na przykład pająki i inne różne zwierzęta. Niedźwiedzie się budzą, bobry i bazie wyrastają.
— Pączki na drzewach rosną!

A czy te pączki są takie same, jak te w cukierni?
— Nie, bo od tych z cukierni rośnie brzuch!
— A jak połknąłbym pestkę, to w brzuchu wyrośnie mi kwiat?
— A mi zawsze w święta rośnie brzuch!
— A mi kwiat na stole.

piątek, 15 kwietnia 2011

Nabici w butelkę, czyli co producent pisze małym drukiem

Widziały gały, co brały — tak producenci powinni pisać na opakowaniach. I to wielkimi literami! Bo przecież małych nikt nie czyta. A szkoda, bo okazuje się, że preparatu do czyszczenia felg nie wolno używać do… felg.

Wydawałoby się, że można wierzyć temu, co napisane na etykiecie. Ale ludziom nie wierzę, więc dlaczego mam wierzyć produktom opakowanym w kolorowe kartoniki i folijki? Prym w oszustwach wiodą sery, masła i wędliny. Wystarczy przeczytać skład, aby włosy stanęły dęba. Ale nie o tym chcę pisać, bo tysiące ludzi podejmowało już ten temat. Chcę natomiast nakablować na firmę, która produkuje preparat do czyszczenia felg. Wbrew pozorom do wędlin i serów wcale nie jest mu daleko.

Człowiek zaganiany weźmie wszystko, co ma właściwy napis na etykiecie. A potem? Widziały gały, co brały?

Na przedzie opakowania widać jak byk, że ten preparat służy do czyszczenia felg.


Druga strona mija się już z prawdą. Jak wół jest napisane: UWAGA! NIE UŻYWAĆ DO FELG I ELEMENTÓW CHROMOWANYCH!


W takim razie do czego stosować ten preparat? Do mycia zębów?

piątek, 8 kwietnia 2011

Panie, panowie — szukam dźwięków wiosny!

Przyszła z impetem w głąb? Nie. Przyszła i daje w kość. Wiosna w tym roku zimna i wietrzna. Dlatego trzeba ją rozgrzać dobrą i pocieszną muzyką.

Nie lubię avocado, ale pasta z chlebem razowym w tym zestawieniu wyjątkowo mi smakuje. Aż mam ochotę spróbować! A poza tym avocado ma kolor wiosny.



Ten kawałek nie łączy się za bardzo z pierwszym. Z wiosną też niewiele ma wspólnego — no, chyba że wiosną się zakochujemy, romansujemy i poddajemy wszystkim błogim stanom. Dlatego też ten rytm powinien być hymnem wszystkich pantoflarzy. Bo przecież punkt widzenia zależy od punktu siedzenia!

piątek, 1 kwietnia 2011

Kulej: Chciałem chłopakowi dokopać

— Gdyby nie odpowiedni ludzie, którzy pozwolili mi dorosnąć, byłbym zupełnie innym człowiekiem — przyznaje Jerzy Kulej, bokser. — A ci, co nie wyrośli, zostali albo gangsterami, albo skończyli na stryczku.


To sobie facet poboksował... Jerzy Kulej jest dwukrotnym mistrzem olimpijskim (Tokio 1964 r., Meksyk 1968 r.), trzykrotnym medalistą Mistrzostw Europy, 8-krotnym mistrzem Polski. Wymieniać dalej?

Dotyk... Ma dla pana szczególne znaczenie?
— O dotyku można wiele mówić, bo dotyk nie jest równy dotykowi. Jestem zwolennikiem dotyku pozytywnego — przyjemnego i delikatnego. Pani pytanie brzmi dwuznacznie... Na pewno chce pani rozmawiać o boksie?

O mocnym dotyku...
— Dotyk to przenośnia do wielu tematów rozmów.

Ale też powrót do przeszłości. Gdyby nie Henio, chwyciłby pan za rękawicę?
— Henio był niegrzecznym chłopcem. W ogóle wtedy panowała dramatyczna sytuacja, bo młodzież była doświadczona wojną, co odbijało się na relacjach. Konsekwencją były zderzenia brutalności z brakiem dojrzałości. Każde dziecko wojny bardzo to przeżywało — ja również. Ale Henio brutalny był nad wyraz. Nie tyle był buntownikiem do innych chłopców, ile obłapywał dziewczyny w szatni. To też jest mocny dotyk, prawda? Dziewczynom się to nie podobało i mam nadzieje, że później nie miały kompleksów z powodu tego brutalnego dotyku. Mówi się, że zły dotyk boli całe życie... Chciałem więc chłopakowi dokopać. Za te dziewczyny, za to, że eliminował mnie ze szkolnego boiska i nie pozwalał grać w piłkę. Rozwaliłem mu więc nos w przerwie na drugie śniadanie. I właściwie to on ukierunkował mnie na boks. Wiem, że zostałbym sportowcem, ale czy bokserem? Próbowałem w życiu kilku dyscyplin — pływałem, nurkowałem i nawet wziąłem się za łyżwiarstwo szybkie. Ale w końcu zostałem bokserem.

Czyli może pan Heniowi podziękować.
— Żadna inna dyscyplina nie potrafiła sprostać moim ówczesnym problemom. Dopiero pięści. Jeśli Henio gdzieś jeszcze żyje: dziękuję ci! Może być dumny z tego, że spowodował moje zainteresowanie boksem.

A potem stoczył pan 348 walk — 317 wygranych, sześć zremisowanych i tylko 25 przegranych.
— No tak to wygląda. Jestem dumny ze wszystkiego, co udało mi się osiągnąć.

I nie było większych porażek?
— A kto powiedział, że nie było? Jestem normalnym człowiekiem i mam upadki jak każdy. Jednak to nie one pozwoliły docenić mój sukces. Każdą wygraną smakowałem w momencie jej trwania i doświadczania. Cieszyłem się każdą zwycięską walką i czerpałem z niej jak najwięcej. A kiedy przychodziły gorsze dni, wyciągałem wnioski. W takich momentach myśli się, czy sukces był właściwie odebrany i dobrze wykorzystany. Można tu nawet mówić o filozoficznych rozważaniach. Ale znam też sukcesy, które zabijają — nie tylko metaforycznie, ale też fizycznie. Taki dotyk sukcesu boli najbardziej. Ale dotyk porażki też odczuwa się przez wiele lat.

Mówi pan o swoich wizytach w więzieniu?
— Więźniowie mają potrzebę spotkań. Przyjmuję każde zaproszenie — między innymi byłem w zakładzie w Barczewie na Warmii. Staram się dawać im dobry przykład i pokazywać, że można żyć inaczej. Że ten dotyk pięści nie zawsze musi prowadzić do złego. Odczuwam wielką satysfakcję z tych „widzeń”, bo wielu więźniów spotykam później na wolności. Mówią mi, że jakoś na nich pozytywnie wpłynąłem. Bo wie pani, ja nie idę do nich, aby się pokazać i chwalić. Nie opowiadam im historii z książek, ale własne przeżycia, bo też — jak oni — ocierałem się kiedyś o pewne niebezpieczeństwa. Oni to czują.

Historia z Heniem dowodzi, że ciągnęło pana do bicia.
— Pyta mnie pani, czy szalałem? A czy to coś złego? Szaleństwa młodości można różnie interpretować. Młodość ma swoje prawa — nie wszystko, co się robi, jest zgodne z dobrym wychowaniem. Młodość jest jak szampan — musi się wymusować. A pani nie szalała? Jestem pewien, że kiedyś coś pani zrobiła, co być może pani nie wypadało. Ale bywa, że z tych szaleństw się nie wyrasta. Ci, co nie wyrośli, zostali albo gangsterami, albo skończyli gdzieś na stryczku. Błądzić jest rzeczą ludzką.

Ale trzeba uczyć się na własnych błędach.
— Otóż to. Jak raz z Heniem wygrałem, to już biłem go przy każdej okazji. Nie miałem dla niego litości. Nawet za to bicie miałem areszt domowy! Ale to nic nie dało. W efekcie rodzice zabrali Henia ze szkoły, już go więcej nie widziałem i nie biłem. Na szczęście potem spotkałem ludzi, którzy bardzo mi pomogli. Wychowałem się bez ojca, więc mój pierwszy trener Wiktor Szyiński był dla mnie niezwykle ważnym człowiekiem w życiu. Cóż tu dużo mówić, był mi jak ojciec. A potem pałeczkę — nie tylko szkoleniową, ale też wychowawczą — przejął po nim Feliks Stamm. Wie pani, że on ciągle w moim życiu jest obecny? Już od wielu lat nie żyje, ale ja cały czas czuję, że jest mi bliski. To dzięki niemu zacząłem zdobywać medale, miałem zdrowe sportowe zacięcie i chciałem iść do przodu. Miałem szczęście, prawda? Gdyby nie odpowiedni ludzie, którzy stanęli na mojej drodze, byłbym zupełnie innym człowiekiem. Nie rozmawialibyśmy o dotyku, jakim jest boks. Może o innym, ale na szczęście nie ma powodu.


Limuzyna, filmowanie, fotografia – fajnyslub.pl