wtorek, 24 marca 2009

Wielkie brawa małego miasta

Trwają Olsztyńskie Spotkania Teatralne. To jedna z niewielu olsztyńskich imprez leczących kompleksy małego miasta. Bo wielkie nazwiska zmniejszają złe samopoczucie. W jaki sposób?


Zauważam w Olsztynie „syndrom gwiazdy” — chorobę zakaźną wywołaną wirusem małego miasta. Gdy na scenie staje osoba z rozpoznawalną twarzą, wiele osób traci zmysły.

Wczoraj w Olsztynie pojawił się Janusz Gajos w „Nartach Ojca Świętego” — spektaklu Teatru Narodowego. Sztuka skończyła się owacjami na stojąco. Widownia szalała — jak i przy okazji każdego spektaklu Spotkań, co jest zjawiskiem wręcz paranormalnym. Trzeba wstać i wyrazić nie tyle swój szacunek, ile podbudować samego siebie — że jednak jest się w teatrze w tak doborowym towarzystwie. Bo w tym wypadku nie sztuka jest niezłą kulturą, ale kultura być niezłą sztuką.

Bilety na spektakl rozeszły się błyskawicznie. Powód? Bo Gajos właśnie! Corocznie olsztyniacy zabijają się o nazwiska. To one decydują o jakości spektaklu i wieńczących wiwatach. Reżyseria i autor schodzi na drugi plan. Gęba ma znaczenie, gęba!

Podczas poprzednich Olsztyńskich Spotkań Teatralnych gościła Katarzyna Figura z „Badaniami nad ukraińskim seksem”. Sztuka nienajlepsza, ale z owacjami na stojąco. Bo przecież Figura! Bo gęba i biust!

Podobnie było z „Nartami Ojca świętego”. Olsztyniacy swoje, a krytyka swoje:

(...) pozostaje niedosyt. A dlaczego właściwie? Być może sztuka Pilcha jest zbyt grzeczna? Biorąc na warsztat temat tak poważny jak Papież, stosunek narodu do niego, brak rzeczywistego zrozumienia nauki papieskiej, Pilch zachował się bardzo ryzykownie, ale gdzieś w trakcie chyba się zatrzymał i rozpuścił rzecz całą w dobrodusznej rodzajowości. Nie powiedział nic o tym, czy tym razem wykorzystaliśmy dziejową szansę, czy nie do końca, po pierwszym zrywie pogrążając się w wiadomym chocholim tańcu. Otwarte pytanie o przyszłość postawione jako pytanie o to, komu teraz będziemy kibicować — czy sami sobie? — zdaje się zbyt łagodne. Domyka Gogolowską klamrę, ale nie jest wystarczająco gorzkie, by śmiech w tej komedii zaczął nas dławić.
Wyszedł w sumie teatr grzeczny i trochę o niczym, to znaczy o tym, co mądry wie, a głupi wiedzieć nie ciekaw. Jak pół litra Pontyfikalnej, której nie odważyli się stworzyć mieszkańcy Granatowych Gór. Najpierw podnieca, a potem daje marne pocieszenie pogrążając w rosnącym odrętwieniu.
(Piotr Gruszczyński, Papież w Granatowych Górach)

Dlaczego Olsztyn szaleje? Nieczęsto gwiazdy zjeżdżają do stolicy Warmii i Mazur. A taki Janek Kos to przecież legenda. Zasmakował życia, bywa tu i tam — czasami też pojawia się w mediach. Kiedy można więc zobaczyć taką osobowość na własne oczy, rośnie duma i nikną na chwilę kompleksy. Wielkie nazwisko leczy niespełnioną „wielkomiejskość”. Ale życie toczy się dalej. Dziś Gajos znów jest w Warszawie, a olsztyniak liże rany.

— Byłem na dobrym spektaklu. Gajos grał.
— Gajos? A jaki jest na żywo?

Czyż nie tak wyglądały dzisiaj rozmowy w kuluarach urzędniczych biurek? Ciekawa jestem, ile razy w dialogach padło nazwisko Gajosa, a ile tytuł sztuki... O reżyserze Cieplaku nie wspomnę. Ale pozdrawiam pana Piotra — tym bardziej, że „Narty Ojca Świętego” w Olsztynie były grane po raz setny. Pozdrawiam również tych, którzy czują potrzebę bywania w teatrze — potrzebę posmakowania wartości, a nie dowartościowania się. Z pustego i tak Salomon nie naleje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz