sobota, 31 października 2009

Michael Jackson: This Is It

Ile uszu, tyle opinii o „This Is It”. Ile oczu, tyle kontrowersji. A ja jestem zachwycona zapisem ostatnich prób Michaela Jacksona. To wydarzenie nie tyle filmowe, ile muzyczne. I to słuchać! A czy zostało coś ukryte? Nie wnikam. Michael zawsze chciał bawić ludzi i to mu się udało.


Co napisać o „This Is It”? Byłam, widziałam, więc warto nakreślić słówko. Siadam do pisania, a tu puk puk w plecy. Odwracam się, patrzę i oczom nie wierzę. Sam Michael Jackson! Rany boskie! To Michael żyje? Nie, jednak nie żyje. To duch mnie nawiedził, odwiedził. Król-duch. Przyszedł w Halloween i mówi: chcesz pisać o „This Is It”? Z tyloma gwiazdami wywiady robiłaś, więc może teraz ze mną pogadasz? Nie pisz nudnej recenzji, pytaj śmiało.

Michael, jesteś jedynym facetem, któremu wybaczam białe skarpetki i przykrótkie spodnie.
— Mam się cieszyć, czy płakać?

Szkoda łez, cały świat jeszcze za tobą płacze.
— Zaczyna mnie to już nudzić. Bo ile można? Ludzie cały czas lamentują, że umarłem.

Bo umarłeś.
— A nie mogłem?

Mogłeś, ale miałeś dać 50 koncertów. Człowieku, ludzie bilety kupili, a przede wszystkim ekipa „This Is It” strasznie harowała!
— Ba, pieniądze z nieba nie spadają.

Film zaczyna się od wyznań tancerzy. Mówią, że złapali Pana Boga za nogi, że taniec z tobą na scenie to ich spełnienie marzeń. Jeden nawet zdradza, że po przebudzeniu nie myśli o śniadaniu, ale tańczy do twoich kawałków. Ty też o jedzeniu chyba nie myślałeś, bo chudy jesteś jak patyk.
— A widziałaś mnie kiedyś z brzuszkiem? Zawsze byłem chudy, więc się nie czepiaj. Na filmie widać, jak liżę lizaka, więc bądź wyrozumiała. Gdybym spasł się jak Elvis, też byłoby gadanie.

Fakt, jesteś jak niekończąca się opowieść. Pamiętam żarty, że nos ci odpadł na koncercie.
— Nos mam mały, ciasny, ale własny.

Ciuchy też miałeś własne? Strasznie mnie wkurzałeś w za dużej srebrnej marynarce. Pierwsze kadry filmu to ty w czerwonych spodniach i w tej szkaradzie na sobie. Pozostałości po czasach świetności?
— Aż taka zła ta marynarka?

Sorry, ale wyglądasz w niej jak ciota z lat osiemdziesiątych.
— Ciota? Nie wyobrażaj sobie, z królem popu gadasz!

Fakt, królem lwem nie jesteś.
— Nie jestem księżną Dianą, która licytowała swoje kiecki na aukcjach charytatywnych. Moje koncertowe kreacje zalegały w garderobie. A ty poszłabyś na próby w kalesonach? Otworzyłem szafę i patrzę — wiszą wspomnienia, więc trzeba je ożywić. To taki kop emocjonalny — w starych ciuchach poczułem się znowu młodo. Ale kilka razy byłem też w dresach, a nawet nie goliłem się codziennie! Wściekły jestem na reżysera Ortegę, że to wkleił do filmu. Wiesz, ile nerwów kosztowały mnie te próby?

Nie wiem, na filmie tego nie widać.
— Bo to typowy american dream.

Typowy? „Earth song” śpiewasz żenująco. Aż uszy chciałam zatkać!
— Trzeba było. Oszczędzałem głos i nawet kilka razy to powiedziałem. Aż tak uszy zatykałaś? Czekało mnie przecież te pięćdziesiąt koncertów, na których musiałem dobrze wypaść. Umarłbym, gdybym piał jak kogut. Wstyd! Król popu, a pieje jak stara fujara.

Ale na „I just can’t stop loving You” dałeś czadu.
— Bo śpiewałem ze świetna dziewczyną. Nakręciła mnie. Kurczę, widziałaś ten moment, jak chcę złapać ją za pierś?

Widziałam też, jak łapiesz się za krok. Nakręciłeś tym tak tancerzy, że wszyscy — jak jeden mąż — złapali się za jaja. Oj facet, masz ty siłę przebicia.
— Wszyscy się złapali? Nie widziałem tego!

Bo byłeś jak w amoku! Z tym swoim popisowym gestem poszedłeś na całość. Oj, na „Billie Jeanie” kręciłeś bioderkami… Ale tylko pod koniec tego kawałka byłeś erotyczny.
— Ludzie tak lubią, a ja wiem, co lubią. Gdybym na każdym kawałku łapał się za krok, przejadłoby się to jak „Moda na sukces”.

Ale i tak siłą tego koncertu są efekty specjalne i muzyka. Dostałeś świetnych instrumentalistów, genialnych tancerzy i speców od wizualizacji. Na „Smooth criminal” odpadłam.
— Jak mój nos? (śmiech) A ja czułem się, jak podczas kręcenia klipu do tego kawałka.

Nie miałeś zadyszki?
— Miałem, ale wiele wycięli. Nie mogłem przecież sapać na ekranie, tak? Myślisz, że ludzie chcieliby oglądać pot Michaela na ekranie? Miał być american dream.

Miał być hołd dla ciebie.

— Ale jest hołd dla ludzi, którzy ze mną pracowali. Da tych gitarzystów, bębniarzy, chórków, klawiszowców… Dla wszystkich technicznych. Mam nadzieję, że moje nazwisko ich wywinduje. Koncert jest świetnie zmontowany, więc świetnie się ogląda. Sama fikałaś w kinie, widziałem! Jako król-duch wszystko widzę! Ale nie będę ci wytykał tego palcami…

No właśnie, zawsze mnie zastanawiało... Dlaczego masz plastry na palcach?
— Hmmm, to przez cholerne obcinanie skórek. Czasem je wyrywam i leje się krew. Wtedy zaklejam, by nie wdała się infekcja.

No tak, bo ty taki delikatny. Zresztą cała ekipa obchodzi się z tobą jak z jajkiem.
— Ale na twardo czy na miękko?

Z szacunkiem. I ja też, Michael, dzięki za muzykę. Świetnie się bawiłam na „This Is It”.
— Ja też… Siedziałem w ostatnim rzędzie.

Co jeszcze napisałam o Michaelu?
Michael Jackson still alive
Michael Jackson nie żyje





Bonus:

Kiedy „This Is It” miało premierę, w Polsce koncertowało Porcupine Tree. Znasz?
— Oni tańczą?

Nie, rockują.
— A dobrze rockują? Wolę jednak tańczących chłopaków. Takich jak ja.

Fakt, to bardziej introwertycy, niż ekstrawertycy.
— Ale pozdrawiam. Następnym razem wpadnę na ich koncert. Będziesz?

2 komentarze: