środa, 7 października 2009

Komu bije dzwon? O tym, jak ochrona nie reaguje na alarm

Grunt to ochrona. Grunt to spokój. A co w chwili, gdy ochrona zawodzi, a spokój zagłusza wyjący alarm? Z pomocą przychodzi znane powiedzenie: umiesz liczyć, licz na siebie!


Nagle bum! Olsztyn, Jaroty, ul. Wilczyńskiego. Zaczyna wyć alarm w odzieżowym sklepie Dario Moda. Wyje, wyje, wyje. Ludzie uszy zatykają, a syrena jak sama się włączyła, tak sama nie chce się wyłączyć.

Stoję ze znajomymi na pobliskim przystanku, gdzie się spotkaliśmy. Rozmawiamy, gawędzimy. Mija jeden kwadrans, drugi, a alarm jęczy jak zaklęty. Ile można? Nerwy mi się kończą, więc zaczynam działać. Przecież cisza nocna obowiązuje od godz. 22, a tu pisk przeraźliwy, że umarłego by obudził! Ludzi trzeba szanować! Postanawiam zadzwonić do firmy, która niby ten budynek chroni. Niby, bo żadna ochrona nie nadjechała od chwili alarmowego bumu. Chyba że firma-widmo.

Naklejka na szybie mówi, że budynek chroni Wulkan. Dzwonię na podany numer, ale po drugiej stronie słuchawki wita mnie niekończący się sygnał. Ani dyżurnego, ani automatycznej sekretarki nie słyszę.

Alarm drze się wniebogłosy. A komu bije dzwon?

Dzwonię raz jeszcze — może dyżurny akurat kawę sobie parzył, może sikał? Cisza jednak jak makiem zasiał. Nawet ludzi z Wilczyńskiego wywiało. Tylko jakaś para stoi za sklepem na górce, za śmietnikiem. Nóżka podparta o barierkę, spokój wypisany na twarzy. Ciemno jest, ale z ich postawy to właśnie wyczytuję. Myślę: jakieś małżeństwo wyszło, by sobie popatrzeć na wyjące migające światełko. Fakt, ładne. Odcień pomarańczy na tle granatu nieba wygląda sympatycznie. A może interesuje ich nasza trójka? Może myślą, że stoimy na czatach, a ktoś plądruje sklep? Może czekają na atrakcje?

Alarm drze się wniebogłosy. A komu bije dzwon?

Mogę włamać się do sklepu, wynieść skarpetki i uciec. Wystarczy tylko zbić szybkę. Nie biję, dzwonię na policję. Ludzi trzeba szanować. Tu dyżurny zgłasza się błyskawicznie i mówi, że za kilka chwil nadjedzie patrol. Czekam.

Przed policją przyjeżdża jakaś blondyna. Wybiega ze srebrnej limuzyny — chyba szefowa sklepu. Obca baba nie miałaby aż takich wypieków na twarzy. Gdy wysiada, kobieta z podpartą nóżką o barierkę woła:
— Wyłącz to cholerstwo!

Chyba się znają. Rodzina? Nasza-klasa?

Blondyna wpada do sklepu, a alarm jak wył, tak wyje. Na dodatek włącza się drugi. Duet. W tym momencie przyjeżdża radiowóz. Chłopcy idą blondynie z pomocą, ale alarm drze się jak szalony. Pięć minut się męczą, może sześć. W końcu wygrywają z techniką, wybija godz. 23 i alarm idzie spać.

Blondyna wychodzi ze sklepu, podbiega do niej kobieta od barierki:
— I co?
— No nie mogłam wyłączyć.
— To jak ci się udało?
— Naciskałam tak długo aż się wyłączyło.

Bingo! W szaleństwie jest jednak metoda.

Wzruszam ramionami i postanawiam iść do domu. Muszę wejść po schodach i minąć pana, który cały czas stoi przy barierce i z uwagą się przygląda całej sytuacji. Gdy jestem bliżej, dostrzegam napis na jego plecach: OCHRONA. Za nim stoi samochód z naklejką WULKAN. Fantastycznie! Czyli tak pracuje firma ochroniarska? Stoi i czeka na szefową?

Wulkan tryska energią.

Alarm już nie drze się wniebogłosy. A komu bije dzwon?

PS. Pozdrawiam Tomasza, który prosił mnie o ciepłe słowo dokładnie w tym miejscu — nie wyżej, nie niżej. Ściskam też Dankę, by nie poczuła się zignorowana. Prywata? Nie, świadkowie tej absurdalnej sytuacji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz