Dzisiaj rano pod olsztyński ratusz przyszli ludzie z kijami. Na szczęście do starć nie doszło, bo trenerzy nordic walking poskromili energię przybyłych. Kilka minut po dziesiątej ruszyła pierwsza kijkowa pielgrzymka po zdrowie.
Pół Olsztyna śpi, a pod ratusz schodzą się tłumy tych najbardziej aktywnych. Ludzie przechodzący obok łapią się za głowę: czy to jakaś demonstracja? Nie, to spotkanie kijkowych spacerowiczów i rowerzystów. Bo nie tylko nordic walkerzy zjawiają się w centrum. Przyjeżdżają też cykliści z Kołodromu, by – nie pieszo, ale na dwóch kółkach – sprawdzić, czy w Olsztynie można aktywnie spędzać czas, a nie tylko siedzieć i narzekać.
Ci z kijami wypędzili jednak tych z pedałami.
- Oni to zakręceni, a my przynajmniej prości – usłyszałam żarty za plecami. – Przestraszyli się, że mamy kije i pojechali. Zobacz, że też nordic walking ma taką siłę…
Cykliści czmychnęli, ale tłum pozostaje. Na oko – około setka osób.
Rozpoczął się trening – kręcenie pupą, wymachiwanie nogą, skłony z kijkami. Raz dwa, raz dwa! Ludzie przechodzący obok łapią się za głowę: to jakieś poranne ćwiczenia? Nie, to początek nowej tradycji – olsztyniacy łapią kijkowego bakcyla.
Wyruszamy ulicą Wyzwolenia, by potem kierować się w stronę Jeziora Długiego. Plan marszu jest taki – obchodzimy całe jezioro i wracamy. Ludzie w samochodach łapią się za głowę. Taka zgraja? I to w niedzielę? I to z kijami?
- Panie, niech ci ten brzuch rośnie w samochodzie – słyszę cięty język jakiejś kobietki. – Brzuch się zwiększa, a atrakcyjność maleje!
Facet to gatunek leniwy, co widać też po kijkowym spotkaniu. Przyszły prawie same kobietki – młode, starsze, nawet siwowłose. Panów można policzyć na palcach jednej ręki. Ci, co się zjawili – jak sadzę – przyszli za namową swojej drugiej połowy. Ale na szczęście wyjątki potwierdzają regułę.
- Chodzimy z kijkami już półtora roku, ale… źle chodzimy – przyznają Małgorzata i Leszek Piasta. – Dopiero starcie z trenerami uświadomiło nam, jak ważna jest technika. Wiemy teraz, jak chodzić, więc musimy poprawić się na spacerach. To wcale nie takie proste!
Idziemy, ale jest tak ciasno, że ciężko o wymachy kijkiem. Ludzie depczą po kijkowych końcówkach, ściągają się nakładki. Poza tradycyjnym nordic walking mamy jeszcze skłony. Jednak pomimo tych niedogodności, maszeruje się wspaniale. Wszyscy radośni, dowcipkują, uśmiechają się. Ba – kije łączą!
Frajdę mają przede wszystkim debiutanci.
- Przez dwa lata kijki leżały w pawlaczu, bo dostałam je w prezencie – opowiada mi podczas wędrówki Sylwia Drang-Kopyść, nauczycielka. - Rano przeczytałam, że jest spotkanie i postanowiłam zapoznać się z nordic walking. Wyjmuję kijki, patrzę – zakurzone. Czas to zmienić, odkurzyłam je i przyszłam pod ratusz. I co się okazuje? Chodzenie jest przyjemne i zdrowe. To świetny sposób, by odsapnąć od codziennej bieganiny i siedzenia przed komputerem. Od teraz będę sama wychodziła. Wiem już jak chodzić, więc nie poprzestanę tylko na pierwszym razie.
Zgraja nordic walkerów wygląda komicznie. Napotkani ludzie łapą się za głowę: do Gietrzwałdu idziecie? Rzeczywiście wyglądamy jak pielgrzymka. W dodatku trenerzy mają nas na oku, więc nie ma samowolki. Niektórzy jednak zbaczają z trasy, znikają za drzewami – dezerterują. Ale wyjątki potwierdzają regułę – większość idzie do końca.
- Cieszy mnie, że tylu olsztyniaków przyszło na wspólny spacer – podsumowuje Natalia Brejta, trenerka. – Jak na pierwszy raz, radzą sobie prawie doskonale. Za dużo rozmawiają i przez to nie zwracają uwagi na technikę. Ale przymykam na to oko - idzie im nieźle. Widać, że nordic walking przyjęło się na Warmii.
Wracam do domu, zdejmuję pedometr i co widzę? Od wyjścia do powrotu przeszłam 7 kilometrów, spaliłam 500 kalorii (w co akurat nie wierzę) i zrobiłam 11904 kroki.
> Zobacz więcej zdjęć
Bardzo sympatyczny blog :) Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńA dziękuję i zapraszam do lektury zawsze i wszędzie — ot, magia internetu:)
OdpowiedzUsuńNo od teraz będę codziennie :) A trafiłam na bloga całkiem przypadkiem!
OdpowiedzUsuń