Jaki jest sposób na długodystansowe rozśmieszanie Polaków? — Pożyczyliśmy sobie grube pieniądze i podpisaliśmy weksle — zdradza Kabaret Ani Mru Mru — Nasze zobowiązania stracą ważność dopiero w 2044 roku.
Śmiech to najmądrzejsza i najłatwiejsza odpowiedź na wszystko, co dziwaczne. Ale nie zawsze. Kabarety mają to do siebie, że śmieją się – a właściwie zmuszają do śmiechu – z tego, co najprawdziwsze i w rzeczywistości jest najbardziej fair. Taka też – fair oczywiście – była rozmowa z Marcinem Wójcikiem, ojcem Kabaretu Ani Mru Mru. Gdy gadaliśmy (gawędziliśmy), miałam wrażenie, że moglibyśmy tak jeszcze ze trzy godziny. A niby kabaretów nie lubię. Ba — ale kabareciarzy i owszem!
Człowiek rodzi się głupi i głupi umiera. Czego w takim razie uczy się przez całe życie?
— Głupot się uczy! A ma ich na swoim koncie wiele — jak prowadzić niezdrowy tryb życia, jak robić wszystko, by nie być szczęśliwym. To straszne, ale cóż — życie jest straszne. Mogę też opowiedzieć o sobie, jakie głupoty siedzą mi w głowie. O, na przykład robię głupie miny. Nie potrafię też sobie odmówić różnych rzeczy. Tak jest ze słodyczami, papierosami i czasem z alkoholem. To są głupie rzeczy, ale za to przyjemne. No, może słodycze nie są głupie, ale papierosy to już głupota pierwszorzędna.
A można nie dać się głupocie?
— Jestem facetem, więc co ja mogę powiedzieć? Całe życie jestem skłonny do głupot. Faceci dorastają tylko do czwartego roku życia, a potem już tylko rosną...
Rosną i palą.
— No ba, podpisuję się pod tym dwoma rękami. Ale jest jeszcze inna głupota, której faceci po czwartym roku życia nie potrafią sobie odmówić. Mam trzydzieści pięć lat i klika dni temu kupiłem sobie konsolę do gry. Cieszę się jak głupi! Ale równie dobrze te pieniądze mogłem przepić — jako że to jedna z głupot. Ale jestem kulturalny chłopak i wydaję kasę na trzeźwą rozrywkę.
Stuknęło wam dziesięć lat istnienia Ani Mru Mru, więc to wiek prawie dojrzały. Też dojrzewaliście do czwartego roku?
— Nam się tak nie wydaje. Jako kabaret — wedle moich odczuć — rozwijamy się cały czas. Na pewno teraz wolniej niż na początku. Ale każdy człowiek tak ma, że w pierwszych latach idzie jak burza, a potem zwalnia, bo jest mu trudniej. Ale wiesz, my nad naszym rozwojem się nie zastanawiamy. Chcemy robić nasz kabaret najlepiej, jak potrafimy i długo, długo. Jak nam widzowie pozwolą, będziemy się wygłupiać, ile wlezie. Tym bardziej, że trochę więcej nam wolno. Już w czasach średniowiecza błazen mógł powiedzieć królowi, co myśli — bez żadnych konsekwencji. Z nami jest podobnie i wiele rzeczy uchodzi nam płazem. Rzadko z tego korzystamy na scenie, a w życiu? Też czasem się zdarzy pobłaznować. Ludzie traktują nas jako głupszych od siebie.
Macie dziesięć lat, więc pokaźny wiek. Ale do czego jeszcze nie dojrzeliście?
— O kurde, jakie trudne pytanie. Nie dojrzeliśmy na pewno do podsumowań. Dziesięciolecie traktujemy jako urodziny, a nie jako bilans.
Będzie więc tort ze świeczkami?
— Tort? W zespole jest Waldek, który szybko pożera wszystko, co jest duże i słodkie. Tak naprawdę planujemy cykl bankietów, więc tort się zapewne pojawi. Szykuj się Waldek! Ale wracając do dojrzewania — nasz kabaret nie dojrzał do moralizatorskiego tonu. Nie wytykamy błędów na scenie, nie zwracamy uwagi publiczności. Im mniej zadęcia, tym dla nas lepiej. Świetnie bawimy się na scenie i na tym nam zależy. Ale nie jesteśmy jak Jerzy Kryszak, którego bardzo cenię.
No tak, i włosów takich nie macie...
— Jak to nie? Michał ma na klatce piersiowej!
Wasz trzyosobowy skład pozostaje bez zmian. Co was trzyma przy sobie?
— Pożyczyliśmy sobie grube pieniądze i podpisaliśmy weksle. Niestety. Nasze zobowiązania stracą ważność dopiero w 2044 roku.
A kłócicie się czasem?
— Jasne, że tak. Jesteśmy facetami z silnym ego i spieramy się dosyć często. Ale też bardzo się przyjaźnimy jak łyse konie.
Jakie łyse? A owłosiona klata Michała?
— No tak! Ale tak mamy, że wszystkie problemy potrafimy rozwiązać w ciągu dziesięciu minut sposobem żołnierskim. Ma być spokój i zaraz jest. Jesteśmy błyskawiczni jak zamek. Ale wiesz, o co najczęściej się kłócimy? Ten rozdział mogę nazwać: "Michał się spóźnia". Można na niego godzinę czekać, mimo iż powiedział, że już schodzi. Ale jak schodzi, jak na przykład kładzie się, by się zdrzemnąć? I gdy już się wyśpi, schodzi do nas i w samochodzie następuje trzęsienie ziemi. Michał potem obiecuje, że będzie punktualny, ale... Michał nie kameleon.
Mówi się, że gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Który z was wychodzi na plus?
— Oczywiście, że zawsze ja mam rację.
A czym zaskakuje was publiczność?
— Szkoda, że panie nie rzucają swojej garderoby na scenę. Biustonosze zawsze są mile widziane. Ale kiedyś jakiś facet spod Torunia rzucił gacie i swoją piżamę w stronę Waldka. Ale nie wiem, chyba nie piszą do siebie, nie dzwonią... Nic tymi rzutami nie wskórał.
A robicie sobie kawały?
— Kiedyś, jak grałem króla, koledzy przyczepili mi dzwoneczek do korony. Co ruszyłem głową, słyszałem dzwonienie. A Waldkowi bardzo często na kapelusz przyklejamy jakieś plastry z napisami. On wychodzi tak na scenę — nie ma pojęcia, że coś ma na głowie oprócz kapelusza. Takie żarty dla widzów są nie do uchwycenia. Jedziemy sobie samochodem, gadamy na jakiś temat, a potem na scenie żartujemy. Ze dwa razy w tygodniu nam się zdarza, że pękamy ze śmiechu. Ludzie śmieją się z czego innego, my z czego innego. Bawimy się kabaretem.
Gdzie przebiega granica parodii, wyśmiewania?
— Kiedyś myślałem, że granica żartu pokrywa się z granicą dobrego smaku. Dziś mi się zmieniło i jeśli wymyśli się dobry żart, który nikogo nie obrazi, ujdzie. Ale nie żartuję nigdy z pedofilii i przemocy domowej. Z tego ciężko zrobić żart. Jednak z papieża, księdza nie boję się żartować. Nie boję się też zażartować z niepełnosprawnej osoby. Wiem — bo mam kontakt z takimi osobami — że bawią ich tego typu gagi. Mają ogromny dystans do siebie. Jeśli już ktoś się obraża, to są to osoby pełnosprawne.
Dlaczego człowiek musi się śmiać?
— Śmiech pobudza jego cały układ krwionośny. Wydzielają się hormony szczęścia, a to wpływa na ogólny stan zdrowia człowieka. Nie bez powodu mówi się, że śmiech to zdrowie.
A wy dlaczego musicie rozśmieszać?
— Przecież podpisaliśmy weksle!
Często bywacie na Warmii i Mazurach?
— Piekielnie nam się te tereny podobają. Ale mamy tak ułożony kalendarz, że rzadko do was wpadamy. Szkoda.
Wasz grafik rzeczywiście jest nabity. Macie tournee jak zespół rockowy.
— Tak, ale Rolling Stonesi jadą w trasę raz na trzy lata, a my praktycznie nie wysiadamy z samochodu. Ale wracając do Warmii i Mazur, gdzie Stonesi jeszcze nie grali, tereny są niesamowite. Bardzo nam się podoba Lidzbark Warmiński i Olsztyn.
Wydarzyło się coś śmiesznego, gdy byliście "na całych jeziorach wy"?
— Bardzo miło wspominamy warsztaty kabaretowe, które co roku odbywają się albo w Mrągowie, albo w Piszu. Zjeżdża tam cała brać kabaretowa — palimy ognisko i gadamy.
Warsztaty? To się szkolicie?
— Podpowiadamy raczej młodszym kabaretom, jak bawić ludzi. Uwielbiam w ogóle oglądać początkujące kabarety, bo one są świeże i niczym nie spaczone.
To kabarety mogą się spaczyć?
— Tak, bo młode kabarety zaczynają grać pod publikę. Na przykład szykują gagi tylko pod studentów. To jest ograniczanie siebie i widowni. Bo ile razy można mówić o tym samym? Lepiej robić żarty, które rozbawią każdego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz