niedziela, 26 kwietnia 2009

Góra śmieci pójdzie w dół

W Olsztynie rozkwitnie życie podziemne. Underground. W centrum miasta śmieci zejdą pod chodnik. A co stanie się ze śmieciarzami? Wyrzucą ich z roboty?


Olsztyn nie chce mieć bałaganu na głowie. Dlatego stawia na nowoczesność — z centrum znikną tradycyjne śmietniki, a zastąpią je kontenery wkopane w ziemię. Na powierzchni będzie stał tylko mały otwór przypominający miejski śmietnik — powiedzmy przystankowy. Piętro niżej zaś zacznie się balanga — odpady będą kleiły się do siebie, łączyły w pary, w końcu związki zaczną się rozpadać. Wtedy kontener będzie opróżniony. Ale w jaki sposób?

Są dwie metody wyciągania śmieci. Sposób pierwszy — klasyczny. Należy zatrudnić śmieciarza, by załatwił sprawę. Ale jak? Podbierakiem? Wędką? Zapewne specjalnym „wyławiaczem śmieci” albo nowoczesną śmieciarką. Tak jak w Gdańsku. Ale o tym dalej.

Sposób drugi nazywam sposobem skandynawskim. Szwedzi z powodzeniem go praktykują i do „śmierdzącej roboty” człowiek nie jest im potrzebny. Ale o tym też dalej.

Gdańsk to pierwsze miasto w Polsce, które sprowadziło śmieci do podziemi. Tamtejsze kontenery mają od 3 do 5 m sześciennych pojemności i zlokalizowane są oczywiście pod ziemią. Opróżniają je specjalne samochody podnoszące pojemniki z odpadami. Ale auto MacGyvera nie jest tanie, więc — tak czy siak — koszty trzeba ciąć. I tu znów mamy dwa sposoby: albo nie stawiać nowoczesnych pojemników, albo — skoro już stoją — zminimalizować ich opróżnianie. Znów pytanie — jak?

Gdańscy urzędnicy wymyślili, że śmietniki zostaną zabezpieczone, a każdy z mieszkańców otrzyma do nich specjalną kartę dostępu. Do kontenera będzie trzeba więc podchodzić... jak do bankomatu. W śmietnikach miałaby się także znaleźć waga, dzięki której każdy użytkownik płaciłby za tyle śmieci, ile by ich wyrzucił.

Gdańsk myśli też o kolejnej nowince technicznej — o sieci rur, które niczym odkurzacz wsysałyby odpady do oddalonej o kilometr stacji. Taki system ma właśnie Sztokholm.

A co wymyśli Olsztyn? Przekwalifikuje śmieciarza w MacGyvera, a może zastąpi go odkurzaczem?

Nie ważne, na co miasto postawi. Śmieciarz nie będzie już tym klasycznym, pospolitym śmieciarzem. Będzie działaczem olsztyńskiego podziemia. Ot.

Jak widać na załączonym obrazku, miałam kiedyś przyjemność przyjrzeć się pracy śmieciarza. To, co moje oko widziało, a ucho słyszało, skleiłam w kilkanaście zdań i teraz zapodaję.

Śmieciarz… brzmi dumnie?
— Gdy tak na mnie mówią, nie obrażam się — podkreśla Jan, pracujący w zawodzie ponad piętnaście lat. — Co ja w takiej sytuacji mogę odpowiedzieć? Nie denerwuję się. Gdybym tak za każdym razem się wkurzał, nic dobrego by nie wyszło. Trzeba pracować, a nie marszczyć brwi. Pracuję najlepiej jak potrafię.

Jan wstaje po piątej, by dojechać do pracy na szóstą. Ubiera się w specjalny uniform.
— Pracuję w pomarańczowym mundurze — podkreśla śmieciarz. — Muszę przecież porządnie wyglądać i reprezentować firmę.
Zanim wyjedzie w miasto, wita się z kumplami z brygady zbierającej odpady komunalne — tak powinno mówić się na śmieciarzy. Dopiero potem siada za kółkiem śmieciarki. Przed nim całodzienna wędrówka po śmietnikach.

Czasem w głowie się nie mieści, co mieści się w śmietniku.
— Różne rzeczy ludzie wyrzucają i dziś już nic mnie nie dziwi — przyznaje Jan. — Znajduję stare opony, pralki, lodówki, meble. Raz znalazłem nawet martwego człowieka. Przeraziłem się, bo ruszać go, nie ruszać? Nie wiedziałem, co robić, bo przecież nie zostawię tak człowieka samemu sobie. Wezwałem więc policję i pogotowie. Nie wiedziałem jeszcze, czy żyje, czy już nie. Miałem nadzieję, ale niestety... Jakiś czas temu znów znalazłem człowieka w śmietniku. Już opóźniałem kontener, już wszystkie śmieci miały być wrzucone do samochodu. Patrzę, a tu nogi wystają. Wyciągnęliśmy go z kontenera, zadzwoniliśmy na pogotowie, bo ten cały się trząsł z zimna. Miał drgawki z przemarznięcia. O mały włos, a byłoby za późno. To bezdomny, który chciał ogrzać w śmietniku. Aż strach pomyśleć, co by się z nim stało, gdyby wpadł do samochodu. Przecież śmieci są zgniatane z wielką siłą!

Zanim Jan trafił do obecnej pracy, był kierowcą, później strażakiem. Zmieniał pracę, by lepiej zarabiać. Ile dziś dostaje? Nie mówi, ale zarobki rekompensują mu śmierdzącą robotę.
— Kolega namówił mnie do tej pracy — opowiada Jan. — Na początku nie byłem entuzjastą tego zajęcia, ale z biegiem czasu wszystko się zmieniło. Wciągnąłem się i przyzwyczaiłem. Nie każdy musi być inżynierem. Nawet nie każdy może! A wywieźć śmieci ktoś musi. Jeden wyrzuca, a drugi sprząta — porządek w mieście musi być. Oczywiście nie jest to łatwa praca. Wywóz śmieci to ciężki zawód — dosłownie. Do śmieciarki wchodzi jedenaście ton odpadów — podkreśla Jan. — Zazwyczaj w dzień robię dwa kursy samochodem, a po niedzieli nawet trzy. Wystarczy sobie wyobrazić, ile olsztynianie wyrzucają.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz