środa, 9 grudnia 2009

Balanga w Pałandze

Letnia stolica Litwy oczarowała mnie... poza sezonem. Czyżby dlatego, że lubię morze o chłodnej porze? Nic z tych rzeczy. Pałanga ma zawsze gorącą atmosferę — nawet jeśli wieje. A może przede wszystkim dlatego?


Litwo, ojczyzno moja… Adam Mickiewicz stracił serce, a pewnie i głowę dla Litwy. Nie dziwi więc, że tłumy polskich wycieczek mkną do zamku w Trokach i Wilna. Wiadomo, polskie korzenie głęboko tam w ziemię wrośnięte, więc nie trudno też porozumieć się po polsku. Co drugi człowiek jak nie mówi, to przynajmniej rozumie. A jak jest w innych rejonach?

Pięknie jest. Byłam, widziałam i teraz uprzejmie donoszę, że nie tylko wiatr nad polskim Bałtykiem wieje przyjemnie. Litewski jest równie zimny — zwłaszcza o tej porze roku. A morze kocham i jesienią, i zimą — w chwilach, kiedy na plażach nie rozkładają się rozgrzane słońcem ciała. Samotne spacery wyciszają niesamowicie.

Pałangę nazywa się letnią stolicą Litwy — przypomina Sopot, ale miasto to jest znacznie bardziej klimatyczne. Zachwyciłam się, po prostu się zachwyciłam. Przede wszystkim wielki plus miastu dodają wszechobecne drewniane chaty. Do czego je przyrównać? Nie są to ani góralskie chaty, ani wiejskie domki — eleganckie budowle, które zdobią nie tylko główną ulicę Vytauto gatvė (ul. Witolda), ile przede wszystkim długi deptak (Basanavičiaus gatvė) prowadzący na molo. W tych domkach mieści się czterdzieści knajp i wiele z nich latem oferuje muzykę na żywo. Poza drogą kuchnią można zjeść też „kebabai” i ochłodzić się „lodai”. Latem, proszę bardzo. Jesienią pewnie znacznie milej napić się litewskiego grzańca.


Wielbiciele picia piwa na świeżym powietrzu też mieliby wiele frajdy, bo na deptaku aż roi się od ławeczek. Policjantów też widziałam (jeden przysypiał w radiowozie), więc i na Litwie łatwo o mandacik dla smakoszy. Nie sprawdzałam, ale dam sobie rękę uciąć — „chcesz pić, idź do knajpy, nie zasłaniaj krajobrazu”. Ale zawsze można poczytać gazetę… Albo wiersze — w Pałandze bawił się sam Adam Mickiewicz i to dwukrotnie — w 1821 i 1824 roku. Pisał? Podrywał? Dziś podobno prym w podrywie wiodą Włosi. Latem oczywiście. W grudniu rwanie ma ktoś inny, ale o tym później.


Na molo aż kipi od wędkarzy. Wieczorem jest ciekawiej, bo panowie nie tylko pilnują swoich wędek, ale przede wszystkim popijają wódeczkę. Neptun nie ma na nich siły, ale przynajmniej bałtycki chłód im nie straszny. W każdym szaleństwie jest metoda. Ubrani w wielkie kurty i ciepłe czapy wyglądają przekomicznie — zwłaszcza, że polują na malutkie flądry. Co któremu uda się złowić byczą babkę, ale czy ona jest jadalna? Nie wygląda apetycznie, fu!


5 grudnia Pałanga świętowała. Do litewskiego kurortu zjechała mikołajowa zgraja — każdy reprezentował kraj nadbałtycki, machał chorągiewką i szukał zaczepki. Dlaczego?


Bo tylko polski Święty Mikołaj miał wzięcie (aż mu broda zniknęła z brody). Błyski fleszy oślepiały, kobiety rwały, a inni czerwoni tylko patrzyli. Cóż, szukali kontaktów na własną rękę, a dzieciaki były nadzwyczaj wstydliwe. Polski czerwony miał jak pączek w maśle. Przyjechała wycieczka z Polszy, więc ciągnął swój do swego — szkoda tylko,że nie znał ani jednego polskiego słowa.


Ale w obliczu Bożego Narodzenia na nic obce języki. Jeden jest uniwersalny — uśmiech.

Święta to też czas przygotowań kulinarnych. Może dlatego takim wzięciem cieszą się kramiki ze świeżymi wędzonymi rybami?


Aleja choinek też motywuje do kolędowania. Tak jak i Święty Mikołaj reprezentował swój nadbałtycki kraj, tak i zielone drzewko. Polska choina niestety wyglądała na najuboższą. Kryzys aż tak daleko sięga?


Nad Bałtykiem na Litwie po polsku się nie dogadasz. Litwini mają też problem z angielskim — prym wiedzie język rosyjski. Nie radzę więc ruszać się bez tłumacza. Ale na migi też można dać radę. Da, da! Wsio haraszo!

Być może po polsku mówi tylko jeden człowiek — pan Edvardas, który jest Polakiem z urodzenia, ale od wielu lat mieszka w Pałandze. Jest przewodnikiem, więc dla wszystkich chętnych podróży nad litewski Bałtyk, polecam! Nie to, że facet ma głowę przepełnioną legendami, to jeszcze mówi tak rozkosznym językiem, że słuchać można go godzinami. I jak każdy Litwin (mimo iż polski) jest święcie przekonany, że Krzyżaków pod Grunwaldem rozgromił — tu cytat — niezwyciężony książę Witold.


Pan Edvardas oprowadza po ogrodzie botanicznym, w którego sercu stoi pałac Tyszkiewiczów, w którym z kolei mieści się muzeum bursztynu. Dla wielbicieli żółtych kamyków i zatopionych w środku pająków, much, roślin i rzeźbionych kobiet — bomba!


Dla znudzonych siedzeniem w niedużej Pałandze, proponuję wypad do Kłajpedy. Niezbyt to urodziwe miasto, ale że mam słabość do stoczniowych żurawi, więc polecam. Jest ich tam mnogo, oj mnogo. Gdańsk niech kuli po sobie uszy! Ale nie bez powodu Kłajpeda słynie z jednego z większych portów.

Kłajpeda słynie też z muzeum morskiego i delfinarium. Tańczące, śpiewające i malujące delfiny są rozkoszne! Wstęp na ich show kosztuje 14 litów, co jest ceną śmiechu wartą. Za takie podrygi i szaleństwa? Fantastyczne!

Ceny na Litwie są przybliżone do cen polskich. Cyferki na produktach są niemal identyczne. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że lit kosztuję ponad złotówkę. O ile na coli się nie przepłaci, tak na samochodzie pewnie już tak.



Przeczytaj:
Kłajpeda: miasto żurawi i delfinów

1 komentarz:

  1. Piękny kraj i wspaniali ludzie. Te żurawie portowe i zardzewiałe kadłuby. I morza szum i tupot białych mew o pusty pokład. Ech, poróżnikiem być albo podróżniczką chociaż. My, robole to możem se najwyrzej pomażyć...

    OdpowiedzUsuń