wtorek, 22 grudnia 2009

Jak zostałam demotem

Takiej sławy jeszcze nie doświadczyłam. Wszyscy znajomi, którzy przez wieki się do mnie nie odzywali, raptem ożyli. A wszystkiemu winne Demotywatory.pl i skomentowane zdjęcie z tego bloga.


Czy muszę komentować ten demotywator?

To dowód na to, że nie ma anonimowości w internecie. To, co wrzucone, może być nie tyle różnie interpretowane, ile rozmaicie wykorzystane. Daję więc przykład, kłaniam się i pozdrawiam. I tym właśnie sposobem zostałam demotem. Demotem w śmietniku.

A mogłabym się obrazić, zgrzytać zębami, bo przecież moja facjata została wykorzystana bez mojej zgody. Komentarz do tego obrazka zmajstrował nijaki sobi1973 — internauta, który myśli, że kryjąc się pod nickiem zostaje anonimowy. Guzik prawda! Przykład redakcyjnego kolegi Łukasza Pączkowskiego dowodzi, że nie ma pomysłów i wpisów bezimiennych. Łukasz został zbluzgany przez pewnego niezidentyfikowanego internautę. Zgłosił sprawę na policję i okazało się, że obelgi miały swój finał w sądzie. Iście personalny finał. Kto wygrał? Oczywiście Łukasz. Procesem udowodnił, że nikt dziennikarzowi niezasłużenie nie będzie pluł w twarz. Ani dziennikarzowi, ani panu Jankowi, ani tobie.

Mam nadzieję, że więcej takich kroków nie będę musiał podejmować i takich panów B. będę poznawał normalnie, a nie na sali rozpraw. Może będzie to nauczką dla tych, którzy wciąż decydują się na głupotę w komentarzach. Pan B. już wie, że więcej czegoś takiego nie zrobi.
(Łukasz Pączkowski: Anonimowość w internecie to mit)

Nie chodzi tylko o chamskie komentarze. Demotywatory.pl — tak popularne przecież — też mogą obrażać czyjeś uczucia. Nawet nie chodzi o samowolne wykorzystanie czyjegoś wizerunku (co jest karygodne), ale przede wszystkim o podpisy. Nie zawsze są zabawne, dwuznaczne, ironiczne. A przecież każdy wie — i ty, i ja — że chamstwo w sieci kwitnie. Demotywatory zresztą też!

> Przeczytaj tekst o olsztyńskich śmieciarzach

Niektóre demotywatory są genialne!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz