niedziela, 20 grudnia 2009

I Warmiński Jarmark Świąteczny ożywił Olsztyn

I Warmiński Jarmark Świąteczny przyciągnął tłumy spacerowiczów. Zapowiadane atrakcje wypaliły — karuzela i iluminacje świetlne. Gorzej z lodowiskiem — aż zmroziło amatorów łyżwiarstwa.


Lubię, gdy Olsztyn tętni życiem. Lubię, kiedy ludzie rodzinnie spędzają czas. Lubię, gdy dzieciaki bawią się na całego. Takie wrażenia miała zapewnić impreza, która jest w Olsztynie nowością.

Na I Warmińskim Jarmarku Świątecznym byłam w niedzielę — w czwarty, ostatni dzień zabawy. Przybyłam, zobaczyłam… donoszę.


Jarmarkowanie zaczęłam od przejażdżki 120-letnią wenecką karuzelą. Niby dobijam do trzydziestki, ale kto mi zabroni czuć się dzieckiem? Karuzela dała radę — rozbawiła mnie prawie do łez. Ach, jak to przyjemnie cofnąć się w czasie. No, może nie o 120 lat, ale… chociażby o te dwadzieścia. Param pam pam!


Skoro już chciałam poczuć jarmark na własnej skórze, na chwil kilka stałam się Eskimosem. Lubię psy, więc ogromniasty przyjaciel strzegł mojego świętego spokoju. Huskych było więcej — nie tylko na monidle, ale przede wszystkim na żywo. Było więc szczekanie live, piszczenie, leżenie i prezentowanie się w pełnej krasie. Pies to potrafi… w wiosce eskimoskiej tym bardziej.

Jarmark reklamowany był nie tylko karuzelą, a przede wszystkim stałym lodowiskiem na Targu Rybnym. Owszem, lodowisko stanęło, ale nie bardzo rozumiem po co. Byłam na jarmarku kilka dobrych (bardzo dobrych chwil), a lodowisko świeciło pustkami. Kiedy rozmawiałam w sobotę ze znajomymi, że lód na jarmarku jest martwy, nie wierzyłam. Ale uwierzyłam.


Nie powiem, tafla lodu gładka jak pupa niemowlaka. Moje zdanie potwierdził wysportowany pan, który przyszedł z przewieszonymi łyżwami przez ramię. Pokręcił się, popatrzył na nieskazitelnie śliski lód i z przekleństwem na ustach odszedł. Zmroziło go pewnie, gdy zobaczył bezludzie. No właśnie, po co wykrzykiwać, że pierwsze lodowisko w centrum Olsztyna jest głównym punktem jarmarkowego programu? Jak jest, skoro nie jest?

Przy lodowisku zawisła tablica informująca, że lód czynny jest od piątku od godz. 19. Czyżby tylko wtedy? Jarmark przecież trwa o wiele dłużej! Nie to, że od czwartku, to przede wszystkim do niedzieli — przez cały weekend! Owszem, może lód zaczyna przyjmować łyżwiarzy, gdy mocno się ściemni, bo wtedy — mniemam — jazda w świetle kolorowych lampek jest frajdą. Ale… dzieciaki wieczorami siedzą już w domach, a to przecież dla nich łyżwy są największą atrakcją, prawda? Hmm, za lodowisko stawiam jarmarkowi wielki minus. Myślałam, że na Targu Rybnym będzie ostrrro, a nie tylko cicho i gładko.


Jedyną przynętą na Targu Rybnym — poza wiejącym pustką i chłodem lodowiskiem — była lodowa figura świętego Jakuba. Patron Olsztyna wyglądał jednak bardziej na plastikowy pomnik niż na wyrzeźbiony w lodzie. W dotyku nie był nawet zimny (żeby o lodowym nie wspomnieć). Ale mogę się nie znać, mógł Jakub zostać „zakonserwowany”.

Lodowisko na szczęście świetnie zastąpiła wata cukrowa. Inne emocje, ale równie słodkie doznania.


Starówkę oblały iluminacje świetlne. Olsztyn stał się magicznym Olsztynem — chociaż na chwilę kolorowe światła przyćmiły prowincjonalny klimat. I Bóg zapłać!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz