Przyszli, ukradli i poszli niezauważeni. Napis „Arbeit macht frei” zniknął z bramy muzeum Auschwitz-Birkenau. Czuję, że to złodziejska prowokacja — dziś co druga firma kojarzy się z obozem zagłady. Prawa pracowników giną w oczach.
Jakim cudem napis „Arbeit macht frei” zniknął z oświęcimskiej bramy? Przecież to nie bułka, którą można schować do kieszeni i wyjść cichaczem ze sklepu.
Dzisiejszego ranka nie potrzebowałam kawy, gdy radio powiedziało mi, że brama obozu koncentracyjnego została ogołocona. Aż za głowę się złapałam, bo Auschwitz-Birkenau jest monitorowane. Muzeum zatrudnia też czterech nocnych stróżów. Spali? Pracowali? Hm, pewnie od obowiązków się uwolnili. Tak, pewnie spali snem kamiennym, bo takiego żelastwa, jakie ukradziono, nie da się od tak zdemontować. Żeby skraść pięciometrową tablicę, złodzieje odkręcili ją tylko z jednej strony. Śruby z drugiej trzymały się zbyt mocno, więc je upiłowali. Pilnikiem? Cichaczem?
Po co złodziejom symboliczny napis? A może to prowokacja? Na złom z tym nie pójdą, na choince nie zawieszą. A może chcieli udowodnić, że obozy pracy to nie przeszłość, a teraźniejszość? Czuję, że jakiś szef dostanie ten napis w prezencie. Pracownicy zapakują go w czerwony papier, przykleją kokardkę, podpiszą „dla kochanego pracodawcy” i wręczą podczas firmowej wigilii. I będzie to strzał w dziesiątkę — trochę ironiczny, trochę symboliczny, trochę wredny — fakt. Ale jakiego sobie pracownika wychowasz, takiego masz. Może miły jest w rozmowie z tobą, drogi szefie, może udaje, że w pracy jest cacy, ale swoje myśli. A wiadomo nie od dziś, że nerwy puszczają.
Czasy mamy takie, że nie pracujemy, ale zapierdalamy. Używam tego słowa celowo — wczoraj, 17 grudnia, obchodziliśmy Dzień Bez Przekleństw, więc dzisiaj już śmiało można mówić prosto w oczy. Wszystkie chwyty dozwolone — jakie życie, takie słownictwo.
Praca czyni wolnym? Tak, przed północą, kiedy dobijasz do domu i po omacku nastawiasz budzik, żeby nie zaspać do roboty. Ale wolności nawet w snach nie doświadczysz, bo szef — jak nigdy — zmienia się w koszmar. Przywdziewa mundur SS-mana i wydaje polecenia w iście niemieckim stylu. Ma pejczyk, buty po kolana i binokl na zajadle wściekłym oku. Aż pot cię zalewa, przewracasz się z boku na bok, zaciskasz wargi, zwijasz w kłębek... No niech wreszcie ten koszmar się skończy! Aż tu raptem dzwoni budzik. Jaka ulga — ARBET MACHT FREI!
Ale, na Boga! Pomimo wszystko, kochani złodzieje, nie pochwalam waszego pomysłu. To chwyt poniżej pasa. Dupki z was, a nie bohaterowie!
PS. Napis nad bramą "Arbeit macht frei" jest jednym z symboli obozu. Wykonali go więźniowie z komanda ślusarzy pod kierownictwem Jana Liwacza (numer obozowy 1010). Świadomie odwrócili literę B — jako zakamuflowany przejaw nieposłuszeństwa.
Przeczytaj też:
Napis „Arbeit macht frei” za 20 tysięcy
"Barbarzyństwo, skandal, przekroczono wszelkie granice"
Najmroczniejsza strona człowieczeństwa
Pani Ado, mogę Panią skontaktować z kolegą, który od dawna utrzymuje a nawet daje dowód tym poglądom na piśmie, że Auschwitz był zaledwie programem pilotażowym.
OdpowiedzUsuńDrogi Anonimowy - myślę, że nie tylko kolega może dużo poopowiadać. Mobbing, nadgodziny, przepracowanie - to nie jest wyssane z palca.
OdpowiedzUsuń