środa, 30 grudnia 2009

Jak Kasia Czarkowska staje się Majkelem Dżeksonem

— Wizualnie, ja i Michael, jesteśmy skrajnie różni i nie chodzi tylko o płeć. Jestem naturalną blondynką o rysach twarzy zupełnie innych niż on. Michael był filigranowy, ja raczej przeciwnie — przyznaje Kasia Czarkowska, która występuje jako Majkel Dżekson.


Lubię ludzi, którzy wyróżniają się z tłumu. A Kasia na pewno ma nieprawdopodobne hobby — na co dzień jest menedżerem w firmie telekomunikacyjnej, od święta wciela się w króla popu — Michaela Jacksona. Przedstawia się jednak zawsze jako Majkel Dżekson — żeby nie było wątpliwości: to polska dziewczyna!

Gdy patrzę na ciebie, widzę Jacksona. Ile jest Michaela w Majkelu?
— Sporo. Michael pojawił się w moim życiu, kiedy miałam 12 lat. Po dwudziestu latach patrzenia na kogoś, kogo uważa się za swój autorytet, kogoś kogo stara się naśladować na scenie, siłą rzeczy przenika się w jego umysł. Kiedy to już nastąpi, pewne zachowania, sposób bycia i spojrzenie na świat stają się bliższe, chętnie przyswajane i wdrażane w życie. Tak też było w moim przypadku.

Jak przygotowujesz się, aby wyjść na scenę jako król popu?

— Królem popu nie staje się nigdy. Król popu jest i był tylko jeden. My, naśladowcy, sobowtóry, czy jakkolwiek inaczej by nas nie nazwać, możemy jedynie starać się zbliżyć do oryginału. Pytanie tylko, jak bardzo nam się to uda. Przygotowania to nie tylko makijaż, strój, choreografia, wokal. To również zrozumienie pewnym mechanizmów. W sumie, kiedy o tym myślę, to chyba jest najważniejsze... Zrozumienie daje możliwość lepszego wbicia się w rolę i bardziej wiarygodnego jej odtworzenia. Tutaj potrzeba co najmniej kilku lat.

A różni was wiele — chociażby płeć.

— Wizualnie, ja i Michael, jesteśmy skrajnie różni i nie chodzi tylko o płeć. Jestem naturalną blondynką o rysach twarzy zupełnie innych niż on. Michael był filigranowy, ja raczej przeciwnie. Wszystko to trzeba korygować makijażem i strojami, ale nie zawsze wszystko się da poprawić.

Co cię podkusiło, że zaczęłaś się w niego wcielać?

— W zasadzie przypadek. Choć nie byłoby tego przypadku, gdyby nie fakt, że jestem fanką Michaela od 1989 roku. Jak chyba każdy fan próbowałam uczyć się jego kroków, naśladować wokal. Okazało się, że stworzenie wizualnej iluzji nie jest tak zupełnie niemożliwe. To zachęciło mnie do rozwijania się w tym kierunku.

Co jest najtrudniejsze w byciu Majkelem?

— Bycie Majkelem w taki sposób, aby jak najmniej pokazać, że jestem kobietą. Czasem ten Majkel, którego mam w sobie na co dzień, próbuje przeważać. Ma w sobie sporo z kobiety, a ja nie zawsze chcę, aby dominował — zwłaszcza kiedy jestem na scenie. Z jednej strony, na scenie czuję się swobodnie, a z drugiej niemal ciągle muszę się pilnować, aby nie dopuścić do głosu tej niemajkelowej Kasi.

A co daje ci najwięcej energii i radości?

— Ludzie, ich cudowne reakcje, wzruszające chwile... To wszystko powoduje, że idę dalej do przodu, że chcę co i rusz wnosić do swojego występu coś nowego, że chcę się rozwijać. Niebywałe, ile publiczność może zdziałać, czasem zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy.

Jakie były początki Majkela Dżeksona? Gdzie tańczyłaś zanim wyszłaś na wielkie sceny?

— Bywały różne... Był to czas, kiedy jako niezbyt zamożna studentka, przyjmowałam niemal każde zlecenie na bycie Majkelem. Niemal, bo zawsze priorytetem było dla mnie nie szkodzić Michaelowi i jego wizerunkowi. Tańczyłam na biednych festynach wiejskich, na drobnych imprezach firmowych, w klubach czy w hipermarketach. Warunki techniczne często były sporo poniżej oczekiwań lub nie było ich wcale. Z biegiem lat nauczyłam się jednak, że to nie ma sensu, że kłóci się z moją ideologią i sensem bycia Majkelem. Decyzja tym łatwiejsza, że Majkel Dżekson to nie mój zawód, lecz hobby, a praca, jaką wykonuję na co dzień, z powodzeniem zaspakaja moje potrzeby finansowe.

Michael po swojej śmierci „ożył na nowo”, bo świat sobie o nim przypomniał. W jakim stopniu ty to odczuwasz?
— Odczuwam to bardzo — zarówno od strony artystycznej, jak i na co dzień. Wejście na scenę, często wiązało się kiedyś z siłą charakteru. Teraz to niemal jak bycie „trendy”. Nie ukrywam, że nie bardzo mi to odpowiada, bo Michael po śmierci nie dokonał niczego, za co można go wielbić bardziej niż za życia. Tymczasem ci sami ludzie, którzy niegdyś go znieważali i poniżali, dziś wynoszą go na piedestał. Smutne jak wizja łatwego zarobku wpływa na ludzi.



Przeczytaj:
Być jak Elvis, jak Abba, jak Doda. Być jak Michael Jackson

1 komentarz: