— Widzę, ile moich znajomych wyjechało za chlebem i połowa już wróciła. Na ile oni pokochali Irlandię? Można dyskutować — mówi Andrzej „Kobra” Kraiński, lider Kobranocki.
30 listopada — andrzejki. Czas więc na rozmowę z Andrzejem "Kobrą" Kraińskim, człowiekiem Kobranocki, głosem „Kochać cię jak Irlandię”.
Drogi Andrzeju, szykujesz się na andrzejki?
— Dla mnie to żadna wielka impreza. Nie ma dla mnie znaczenia to, że akurat wypada taka, a nie inna data w kalendarzu. Imienin nie obchodzę i nie przywiązuję wagi, że akurat wszyscy wznoszą toasty i bawią się jak szaleni 30 listopada. To urodziny są dla mnie ważnym świętem. Ale każdy pojmuje zabawę jak chce, więc fajnego szaleństwa życzę.
Czyli wypadu na imprezę nie będzie.
— Wypad będzie, ale w innym znaczeniu. Często bywam na Pojezierzu Brodnickim, bo tam, 50 kilometrów od Iławy, od dziesięciu lat mam domek w lesie. Moja żona swego czasu wymyśliła sobie, że chce mieć ziemię. I tak, jak sobie zamarzyła, zrealizowaliśmy, kupiliśmy domek i ja jako stary mieszczuch stałem się swoim przeciwieństwem. Nie cierpię teraz wracać do miasta i stać w korkach. Wolę mój wolnostojący domek i kawałek przestrzeni bez żadnego sąsiada zaglądającego w okna. Tak, uwielbiam odpoczywać na łonie przyrody. Każdy weekend niezależnie czy jest słońce, czy ostry mróz, spędzamy tam. W sezonie — od kwietnia do października — nie wystawiam stamtąd nosa. No, chyba że jadę na koncerty.
Pozazdrościć... Ja z Olsztyna nosa wystawić nie mogę.
— Olsztyn jest mi bardzo bliskim miastem, bo mój wujek, brat mojej mamy, tam mieszka. Niestety nie odwiedzam go często. Ostatnio byłem na koncercie Alison Moyet w lipcu. Wcześniej grała rewelacyjna Gaba Kulka. Wtedy pierwszy raz ją usłyszałem i zobaczyłem. Koparka mi opadła! Alison znałem, bo już ją słyszałem, ale Gaba mnie zachwyciła.
Kto wie, może Gaba zaśpiewa kiedyś po swojemu „Kocham cię jak Irlandię”?
— Może... Utwór traktował o dwóch sprawach. Jedna kwestia to porównanie historii, walki o patriotyzm Polski i Irlandii. Nie porównuję Solidarności do Iry, ale pewne podobieństwo zauważam. Druga sprawa to męska miłość do pewnej pani zamieszkałej we Włocławku przy ulicy Fabrycznej. Kilka lat temu doszedł jeszcze jeden aspekt, bo ludzie wyjeżdżali na zachód. A że graliśmy w wielu miastach — od Moskwy poczynając, po Chicago kończąc — zauważaliśmy wiele emocji. Wystąpiliśmy też w Edynburgu i wyobraź sobie, że na koncert przyszło mało ludzi. W Dublinie na szczęście było lepiej — na brak publiczności nie narzekaliśmy. Tam ludzie ewidentnie czekali na ten kawałek.
Czwarty aspekt pojawia się teraz, kiedy ludzie wracają...
— Widzę, ile moich znajomych wyjechało za chlebem i połowa już wróciła. Na ile oni pokochali Irlandię? Można dyskutować.
Ta piosenka wyróżnia się z waszego repertuaru. To, że lubicie ostre i szalone granie potwierdza pierwsza nazwa kapeli...
— Latający Pisuar był tworem jednorazowym. Planowaliśmy kilka koncertów, a później koniec i kropka. To były lata osiemdziesiąte, zapadła komuna, a my chcieliśmy trochę olać ten czas. Nagraliśmy kilka antykomunistycznych piosenek, które miały polecieć w Radiu Wolna Europa. Tak też się stało. Potem planowaliśmy się rozpaść, każdy miał iść w swoją stronę, ale losy potoczyły się inaczej. Zagraliśmy kilka imprez zamkniętych, zaczęliśmy odnosić sukces i pchaliśmy ten wózek dalej. Chcieliśmy wyjść do ludzi, ale z taką nazwą? Trzeba było ją zmienić — tworzyliśmy w podobnym klimacie co Latający Pisuar, ale już z inną — bardziej przyziemną Kobranocką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz