— Wolę jak burczy mi niż się przelewa. Z pełnym brzuchem dużo gorzej się śpiewa — przyznaje Kasia Groniec.
Muszę coś pisać o Kasi Groniec? No dobrze, niech będzie. Cenię babkę, oj cenię. Po pierwsze za to, jaka jest na scenie. Dopiero później chwalę ją za płyty. To w moim odczuciu jedyna artystka w Polsce, która jest niesamowita na żywo.
Często bywa pani w Olsztynie i znowu pani tu zawita...
— Ojoj, czy to aby nie zarzut?
Ależ nie! Radość!
— Staram się raz w roku przyjechać do Olsztyna z nowym projektem. Czasem bywam częściej — przy okazji letnich spotkań zamkowych „Śpiewajmy poezję”. Miło wspominam te koncerty, panuje na nich niesamowita atmosfera. Mam nadzieję, że i teraz będzie przyjemnie.
I romantycznie, bo o miłości.
— Przedstawię materiał prezentujący moją najnowszą płytę „Listy Julii”, ale w wersji kameralnej, czyli z dwójką muzyków.
Czyli nie będzie z panią siedmiu muzyków jak na innych koncertach?
— Niestety nie. Przyznam, że koncert z siedmioma muzykami jest kosztowny i nie wszędzie udaje się zagrać w tym składzie. Poza siedmioma muzykami jest też ósmy człowiek, który obsługuje wizualizacje, dziewiąty — od świateł, dziesiąty — od nagłośnienia, jedenasty — od organizacji i dwunasty — od śpiewania. Będzie dwóch muzyków, dziesiąty, jedenasty i dwunasty. Czyli pięcioro nas.
A tak się nastawiałam...
— I tak będzie pięknie. Chociaż musi się pani trochę odstawić! (śmiech) Dlaczego? Niewielki ośrodek, który organizuje ten koncert, dysponuje niewielkim budżetem. Nas niestety nie stać na to, żeby przyjechać całym zespołem. Bardzo chciałabym grać jak najwięcej i najczęściej w dużym składzie, ale niestety życie nas nie rozpieszcza.
Czyli nie będzie pani kibolem na scenie...
— Nigdy kibolem nie jestem! Kibol, czyli ja ucharakteryzowana na kibola, jest wyświetlany na scenie. Oczywiście tylko wtedy, kiedy jest pan od multimediów. Ale zawsze można kupić płytę i zobaczyć zdjęcia, które przedstawiają postaci piszące do Julii, czyli mnie w różnych odsłonach. Fotografie wydane są w formie pocztówek razem z tekstami piosenek. To bardzo piękne wydanie. Ale wracając do koncertu — zaprezentuję przemieszany materiał. Zaśpiewam kilka piosenek z „Listów Julii”. Nie wszystkie niestety da się zagrać w kameralnej wersji. Będą też starsze utwory z poprzednich płyt i piosenki kabaretowe, więc zapraszam.
Pani nowa płyta bazuje na krążku „The Juliet Letters” Elvisa Costello inspirowanym listami pisanymi do Julii ze słynnego balkonu w Weronie. Była pani w tym kultowym miejscu?
— Ja nawet nigdy nie byłam we Włoszech! Widzi pani, jakie mam zaległości? Byłam na Syberii, ale do Włoch nie udało mi się pojechać.
Opowie mi pani o Syberii?
— Zachwyciły mnie cudowne przestrzenie i to, że jest na nich tak mało ludzi.
Pojechała pani, aby odpocząć?
— Dokładnie. Byłam tam w sierpniu, dwa lata temu. W tym roku czułam, że muszę wygrzać się na słońcu. Bardzo mi tego brakowało. Ale kto wie, może w przyszłym roku pojadę znowu na Syberię? Tęsknię za tamtym specyficznym krajobrazem, stepem, Bajkałem. To jednak robi wrażenie i bardzo dystansuje do wielu rzeczy.
Czyli?
— Do życia, do kłopotów, które stają się raptem mniejsze. Jak się pobędzie z daleka od nich, to i one się oddalają. Człowiek się zamartwia, a potem dziwi się jak bardzo nie są tego warte.
A może w przyszłym roku przyjedzie pani w mazurskie przestrzenie?
— Może przyjadę... Ale przyznam, że rzadko bywam i bywałam na Mazurach. To nie jest moje miejsce. Gdy byłam dzieckiem, jeździłam bardzo intensywnie nad morze — i to na wiele tygodni. Jeździłam tam właściwie trochę przymusowo, bo byłam chorowita i to był sposób leczenia. Ten bardziej przyjemny oczywiście. I w związku z tym Bałtyk jest mi najbliższy jeśli chodzi o wakacje w Polsce.
I stawiała pani babki z piasku?
— Babki? To byłoby zbyt prozaiczne! Budowałam z piasku całe konstrukcje, rzeźbiłam psy, koty, krokodyle. Wszystko, co przyszło mi do głowy! Co roku bywałam nad morzem przez prawie dwa miesiące, więc na plaży spędzałam wiele czasu. Miałam ogromną wprawę w budowaniu piaskowych stworów.
A może uciekła pani na Syberię, by zmienić klimat?
— Ależ nie, uciekłam z potrzeby serca!
A propos „Listów Julii” — dzisiaj ludzie listów nie piszą. Pani kiedyś pisała?
— Pisałam, ale niechętnie. Dzisiaj wszystko załatwia się smsem. Wystarczy napisać krótką informację: „Ok, będę” i już wszystko załatwione.
A pocztówki pani wysyłała?
— Jak byłam mała, wysyłałam kartki, ale teraz czasy mamy inne. Pocztówki są miłe, kiedy się je dostaje — jako pamiątkę z wakacji albo ciekawego wyjazdu. To przyjemny gest. Gorzej z wysyłaniem! Zazwyczaj bywa tak, że kartki wracają w torbie i są albo doręczane osobiście, albo wysyłane na poczcie w Warszawie. Zawsze się zapomina — mimo iż na początku jest dużo czasu, ale on tak szybko ucieka, że nagle go brak.
11 listopada wystąpi pani w Olecku. To ciekawy sposób na spędzenie Święta Niepodległości.
— Jestem akurat w trasie i ta data wpisuje się w plan moich koncertów...
...które są nabite dzień po dniu.
— Taka trasa na pewno jest uciążliwa i wymaga dobrej kondycji fizycznej i psychicznej. Moje życie — poza śpiewaniem — polega wtedy na pakowaniu i rozpakowywaniu. Bywa ciężko, ale koncerty rekompensują tę uciążliwość.
I pewnie dużo kawy pani wypija.
— I jem bardzo nieregularnie w przypadkowych miejscach. Zdarza się, że dzień zaczynam od kawy na stacji benzynowej, a nawet — jak już jest jakaś straszna bieda — kupuję sobie hot-doga. Ale bywa też tak, że nie jem przez cały dzień, bo przed koncertem nie mogę jeść. A potem na noc najadam się jak bąk.
I nie burczy pani w brzuchu podczas koncertu?
— Wolę jak mi burczy niż jak się przelewa. Z pełnym brzuchem dużo gorzej się śpiewa.
Ale z drugiej strony — kiedy występuje pani w okrojonym składzie — dodatkowa trąbka z pustego brzucha nie zaszkodzi.
— Pewnie! Przynajmniej mamy dodatkowy instrument! Gdy nas niedużo na scenie, każdy instrument jest na wagę złota.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz