sobota, 21 listopada 2009

Grupa MoCarta: Bolesław miał romans

— Mozart? Nie śni nam się i nie straszy. I bardzo dobrze — przyznaje Filip Jaślar, pierwszy skrzypek Grupy MoCarta.

Fot. materiały prasowe

Mówi się, że muzycy klasyczni są poważni. Nic z tych rzeczy — Grupa MoCarta ma jaja, w właściwie jaj wiele na swoim koncie.

Jesteście kwartetem, gracie na czterech instrumentach, a każdy ma z nich cztery struny. Podróżujecie też z koncertami w cztery strony świata i gracie „Cztery pory roku”. A ja pytam — co dla was jest piątym kołem u wozu?
— A rzeczywiście! Dużo jest u nas czwórek! Nie pomyślałem, że aż tak dużo. A piąte koło? Nie ma takiego. Ale muszę przyznać, że jesteśmy jedynym kwartetem na świecie, którym gra w pięć osób. Mówię o Arturze Renionie, który zginął w 2000 roku, ale cały czas z nami koncertuje. Jednak czujemy jego obecność i pomoc codziennie. Nie potrafię nawet określić, jak to się przejawia, ale Artur cały czas gra z nami na wiolonczeli. Ale gdyby tak zastanowić się nad piątym kołem u wozu, to właśnie przyszło mi na myśl, że wszedłem w tak zwany okres wieku średniego. W gazecie przeczytałem, że zaczął się dla mnie taki, a nie inny czas. Ale ja nie czuję tego! Bardzo dobrze mi z moją metryką, mam dużo energii i atmosfera w zespole jest dobra. Wszyscy mamy głowy pełne pomysłu, więc nie przyjmujemy do świadomości wieku średniego.

Więc jesteście jak wino — im starsi, tym lepsi?

— Faktycznie, jak tak się nam przyjrzeć, to rzeczywiście mamy coś z tego powiedzenia. Ale czy jesteśmy im starsi, tym piękniejsi? Chyba z tym jest gorzej, ale podchodzimy do tego tak — im brzydsi, tym bardziej śmieszni. Nawet jeden nasz numer kończy się szpagatem. I myślimy, czy nie zagrać go za piętnaście lat na przykład. Wtedy bylibyśmy śmieszni.

Mówicie, że traktujecie matkę muzykę z żartobliwą ironią i jesteście pewni, że się nie obrazi... Ale za co miałaby się obrazić?

— Gdyby muzyka nie miała do siebie dystansu, nie gralibyśmy tak, jak gramy. Nawet gdy spotykamy się z naszymi profesorami, nie mają nam tego za złe. Mówią nawet, że nasza muzyka jest wyrafinowana. Ale co ważne — jesteśmy upoważnieni do tego, aby grać. Mamy dyplomy, jesteśmy magistrami sztuki, więc tym bardziej możemy uprawiać taką właśnie muzykę. Nie robimy tego byle jak. Nie mamy jednak wykształcenia kabaretowego, ale czy jest w Polsce szkoła kabaretowa? Nie ma.

Profesorowie trzymają za was kciuki... A co powiedziałby wam Mozart, gdyby stanął z wami oko w oko?
— Czytaliśmy, że Mozart miał poczucie humoru, więc na pewno by się na nas nie obraził. A może nawet trzyma za nas kciuki tam na górze? Bo przecież póki co nam się udaje.

Więc nie śni wam się w nocy?
— Nie śni i nie straszy. I bardzo dobrze.

Jesteście muzykami i kabareciarzami. Czym się różni publiczność z filharmonii od tej, która lubi boki zrywać ze śmiechu?
— Gramy dla wszystkich — dla profesorów, studentów szkół muzycznych i przysłowiowych Kowalskich. Gramy w filharmoniach i klubach. A szczerze — najlepiej gra nam się dla studentów muzyki, bo oni — mając z nami wspólny język — rozumieją nasze żarty. Rozumieją nas w stu procentach, bo mamy sporo gagów branżowych. Ale bawią się przy nas też ci przysłowiowi Kowalscy. I dobrze się bawią. Miło nam, gdy ocierają łezkę ze śmiechu. Lubimy to nietypowe podejście. A jeśli ktoś dzięki nam po raz pierwszy styka się z muzyką poważną albo jeśli pójdzie do filharmonii też dobrze. Ale i tak filharmonie nie narzekają, bo bardzo dużo ludzi chodzi na koncerty.

Poza muzyką klasyczną — jaka was pociąga?
— Powiem po kolei — Bolesław miał romans z festiwalem Warszawska Jesień, czyli festiwalem muzyki współczesnej. Bardzo mu się to podoba i ma też w tym doświadczenie. Paweł natomiast w swoim odtwarzaczu muzyki przenośnej ma i Beethovena, i muzykę symfoniczną i Ivana i Delfina. I każdego utworu słucha z tym samym zaangażowaniem. Michał lubi muzykę czarną — tworzoną przez artystów czarnoskórych. Kiedyś jego idolem był Michael Jackson. A ja? Ja słucham radia. Bardzo lubię jazz, a zwłaszcza jazz grany na skrzypach. I kupiłem sobie nawet elektryczne skrzypce, na jakich grają muzycy jazzowi. I sobie czasem na nich podgrywam.

Ciekawa jestem, jak powstają wasze przeróbki klasyki...
— Powstają w różny sposób i w różnych miejscach. Czasem podczas bezsennych nocy. Znamy swoje możliwości, więc możemy wymyślać. A jeśli sprawiamy tym przyjemność widzom, to tym lepiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz