czwartek, 24 września 2009

Ostrowska: Odrobina prowokacji

— Czuję pod skórą chęć do bycia wbrew czemuś — przyznaje Małgorzata Ostrowska, piosenkarka. — Dlatego kiedyś tak ostro się malowałam. Jak to przyjmowano? Napluto mi nawet raz pod nogi.


Kto nie zna „Szklanej pogody”? Jest ktoś taki? Małgorzaty Ostrowskiej też nie da się zapomnieć.

Gdy myślę Ostrowska, widzę... kosmiczny makijaż!
— O, to są dawne czasy! Być może wiele pań pomaluje się w ten sposób, ale przy tegorocznym sylwestrze będzie to interpretowane raczej jako zwrot ku latom osiemdziesiątym, a nie powrót do Ostrowskiej. Ale że wraca moda na te lata, więc mam nadzieję, że i ja się na to załapię. A skąd pomysł na makijaż? W tamtych czasach było szaro dookoła, więc robiłam wszystko — i nie tylko ja — by własny świat uczynić bardziej kolorowym. To był jeden ze sposobów. Pierwszy raz pomalowałam się tak w Holandii — jak pierwszy raz wyjechaliśmy z Lombardem zagranicę. Występowaliśmy wtedy w klubie, a że byłam na fali emocji oglądania kolorowego świata, więc pomyślałam, że makijaż będzie idealny na tamtą chwilę. I nie tylko.

Skusiła cię holenderska wolność i swoboda?
— Nie, ja wtedy tego tak nie odbierałam! Zresztą wtedy holenderskie zwyczaje nie rzucały się tak w oczy jak teraz. To kolorowość zachodniego świata wpłynęła na to, że w jakiś sposób chciałam zaznaczyć ją na sobie.

A nie obawiałaś się reakcji rodaków? Polska to jednak nie Holandia.
— Szczerze? Miałam ochotę trochę prowokować. Prawie każdy czuje pod skórą chęć do bycia wbrew czemuś. Ja i miałam, i cały czas mam tę chęć. Ale fakt — kiedyś reakcje były bardzo różne. W Polsce zawsze wszelakie odstępstwa od normy były szokiem. I jak jednym się podobało, tak inni reagowali negatywnie. A byli też tacy, którzy głośno wyrażali swoją opinię na ulicy. Gdy szłam ulicą, nie krępowali się i mówili mi, co myśleli — i to prawie prosto w twarz. Zdarzało mi się też, że pluto mi pod nogi! To akurat miało miejsce w Jałcie — jeszcze w Związku Radzieckim. Wtedy rzeczywiście miałam ochotę na odrobinę prowokacji. Wyruszyłam do miasta w pełnym makijażu i w skórzanym stroju. Ludzie wtedy rzeczywiście się za mną oglądali. Ktoś plunął, ale w sumie sama się o to prosiłam. Bo wyglądałam rzeczywiście prowokacyjnie.

Pomimo tych epizodów, makijaż przeszedł do historii...

— I cieszę się z tego!

Jak długo robiłaś sobie makijaż?
— To były czasy, kiedy na koncert jeździliśmy ze swoim sprzętem nagłośnieniowym. Bo wszystko trzeba było wozić ze sobą. I by się rozstawić, przyjeżdżaliśmy dużo wcześniej. Kiedy miałam z półtorej godziny do koncertu, musiałam coś ze sobą zrobić. A że ten czas miałam dla siebie, więc siadałam w garderobie i malowałam oko. Robiłam to sama, bo wtedy nie było makijażystów i stylistów. W ogóle nie korzystało się z usług takich ludzi, bo ich nie było. To teraz nastąpiła wielka rewolucja.

A jak zrobić dobry makijaż?

— Bardzo istotne jest, by dobrać odpowiedni makijaż do twarzy. Ale to jest rada, którą można znaleźć w każdym poradniku. Wiadomo, że wąsko osadzone oczy trzeba poszerzyć. Wąskie twarze malujemy jasno, a twarze szerokie zwężamy. Ale z mojego punktu widzenia jedna rzecz jest bardzo ważna. Nie dawajmy się podporządkować temu, co każą nam robić styliści. Jeżeli chcemy utrzymać ogólnie obwiązujący kanon, proszę bardzo — można się malować wedle porad. Natomiast jeśli chcemy wyeksponować coś, co nam się w naszej twarzy podoba, wszystkie wskazówki biorą w łeb. Malujemy się tak, jak chcemy — podkreślając to, co uważamy, że warto uwydatnić. Ja na przykład mam dosyć dużo miejsca pod łukiem brwiowym — mam wysoko osadzone brwi. Uważam, że to mój atut.

Kiedyś nawet, by zmieścić makijaż, wygoliła pani część głowy!
— Tak, bo tak się artystycznie rozwinęłam, że potrzebowałam więcej miejsca.

Dzisiaj nie masz ochoty malować się jak kiedyś?
— Może i mam, ale wyglądałabym zupełnie inaczej niż kiedyś. Taki makijaż nie wyszedłby mi na dobre. Zmieniła mi się twarz, lata lecą. Jestem inna również wewnętrznie i lubię bardziej subtelne makijaże. Ale podobają mi się też bardzo mocne kolory — inne jednak niż kiedyś.

Zmieniłaś się ty, ale i twoja muzyka. Już nie ma drapieżnej Ostrowskiej...
— Na pewno jestem spokojniejsza. Muzyka łączy się z moją osobowością. To, co śpiewam i to, co maluję na twarzy, ma źródło w moim wnętrzu.

Czas zmienia nas. Kiedyś prowadziłaś sklep z ubiorami ze skóry, które sama projektowałaś. Można było kupić u ciebie pierwsze kwieciste „dzwony” w Poznaniu!
— To było wiele lat temu, lata dziewięćdziesiąte. A przecież tyle się wydarzyło w międzyczasie. Jednak ja od dawien dawna — od czasów szkoły — szyłam sobie ciuchy. A potem szyłam je i na scenę, i na co dzień. Robiłam nawet buty!

Buty? A jak się robi buty?
— Robiłam je tak, jak robili dawni szewcy. Mój dziadek zajmował się szewstwem, więc miałam maleńki wasztacik. Miałam kopyto ze swoim rozmiarem. To mi bardzo ułatwiało. Nakładałam więc kupioną skórę na nie i szyłem specjalnym szydłem. Kiedyś nie było łatwo dostać buty. A ja jeszcze mam taki rozmiar, że problemów było wiele. Mam rozmiar 35, więc było ciężko coś kupić. Nadal tak jest!

I nadal szyjesz?
— Owszem, maszyny do szycia stoją w domu, mam całą szafę materiału, mnóstwo pomysłów, ale czasu nie mam. Może kiedyś coś uszyję, ale nie wiem.

Kobietom w Polsce nie jest łatwo, a ty wróciłaś po dłuższej nieobecności na scenę. Jak przetrwałaś w polskim show biznesie, gdzie — jak wiadomo — trzeba mieć wytrzymały tyłek i twarde łokcie?
— Walkę lubię, ale do pewnego momentu. Jednak wiele razy schodziłam ze sceny, by nabrać sił, zająć się domem i rodziną. Lubię pracę fair, a nie uciekającą się do brzydkich posunięć. I — odpukać — udaje mi się zawsze wracać. Miejsce na rynku zawsze się dla mnie znajduje. Mama dużo szczęścia w życiu. Chyba nie jest najgorzej z moim śpiewaniem. (śmiech)

Ciekawi mnie twoja współpraca z muzykami Acid Drinkers... Chciałaś z nimi założyć kapelę! I co z tym pomysłem?
— A tak, był taki moment. Jako że obracam w kręgach rocka i popu, a ostatnio nawet i tylko popu, więc miałam ochotę nagrać coś ostrzejszego. Ale to tylko epizod.

O, chciałabym cię usłyszeć „na ostro”!
— To sobie włącz moje starsze nagrania. Nie wiem, czy ja w tej chwili mentalne potrzebuję ostrzejszych dźwięków. Owszem, zdarza mi się jeszcze takie granie, ale na zasadzie przygody.

Przygodą były też „Podróżach Pana Kleksa”, rock-opera „Jesus Christ Superstar” i musical „Pocałunek Kobiety-Pająka”.
Skąd aktorstwo? W śpiewaniu się nie spełniałaś?
— Nigdy jedno zajęcie nie daje w pełni spełnienia. Warto próbować. Moje przygody aktorskie traktuje z przymrużeniem oka.

Ale w „Podróżach...” dałaś się zapamiętać!
— Bo kreacja była fajna!

Myślałaś kiedyś o powrocie do zespołu Lombard?
— Myślałam może nie o powrocie, ale o wspólnych występach podczas jubileuszy. Myślałam o tym wiele lat, ale teraz już nie myślę, bo żadna propozycja nie padła. Tyle też złych słów się pojawiło, więc w tej chwili nie ma drogi powrotu.

Ale piosenki Lombardu śpiewasz na swoich koncertach.
— Tak, bo są to też moje piosenki z moimi tekstami. Lombard też je śpiewa, więc jesteśmy kwita.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz