niedziela, 27 września 2009

Mordowaliśmy się z sąsiadką na alei Przyjaciół

— Wolnoć, Tomku, w swoim domku! — tak mówią do siebie sąsiedzi na alei Przyjaciół w Olsztynie. Bo zgodzić się nie mogą. Każdy chce urządzić się po swojemu, co drugiemu nie odpowiada. Czy to aleja Nieprzyjaciół?


Paweł i Gaweł w jednym stali domu... Tak samo może zaczynać się historia sąsiadów na alei Przyjaciół w Olsztynie, którą mieszkańcy nazywają Aleją Przyjaciół i Nieprzyjaciół.
— W jednym domu mieszka trzech właścicieli — opowiada pan Janusz. — Nie ma tu wspólnot mieszkaniowych, więc każdy walczy o swoje. Jeden chce coś wyremontować, drugi z trzecim się nie dołożą, bo nie chcą. Ten pierwszy się denerwuje, bo chce mieszkać jak człowiek, inni mają mu za złe, że trzeba pieniądze wyłożyć. I tak konflikty się zaogniają. Siekiery mamy cały czas naostrzone!
— Mordowaliśmy się z sąsiadką — potwierdza pani Maria. — Ona na szczęście się wyprowadziła i teraz mamy spokój. Ale to, co się działo, przechodziło ludzkie pojęcie. Przykład? Mieliśmy psa, który był wysoki na trzydzieści centymetrów. Biegał po ogrodzie — jak to pies, był u siebie. Sąsiadka w gniew — dzwoni na policję, że pies szczeka przed ósmą rano. Mówi: przecież ten pies stwarza zagrożenie! Policja przyjeżdża, patrzy na zwierzaka... Taki pies stwarza zagrożenie? Trzydziestocentymetrowy? Ona też miała psa, ale jemu wszystko było wolno. Bo to jej pies — większy od naszego. Ale zdechł. Miała też kota Kazia. I co robił Kazio? Przechadzał się po posesji i nikt nie mógł mu zwrócić uwagi, że wchodzi nie tam gdzie trzeba. Kazio mógł paradować po ogrodzie, a nasz pies nie. Sąsiadka była nieznośna. Nasz sąsiedzki konflikt skończył się nawet w sądzie.

Ocieplenie z wyroku.
Pani Maria jako pierwsza z ulicy postanowiła ocieplić dom. Zimy coraz bardziej srogie, a dom nie młodszy — grzać trzeba.
— Zaproponowaliśmy, by wszystkie ściany ocieplić wspólnie — opowiada pani Maria. — Ale niestety — sąsiadka była przeciwna. Postanowiłam więc ocieplić tylko to, co moje. Wzięłam się do roboty i... zamiast pilnować fachowców, musiałam iść do sądu. Powód? Że ocieplam, bo mi zimno. Sześć lat się sprawa ciągnęła. W końcu sąd wydał wyrok, że trzeba ocieplić cały dom. Ale niestety — pełnego ocieplenia nie ma, wyróżnia się tylko moje. Tam gdzie mam pokoje, położyłam styropian, ale tam, gdzie jest klatka schodowa, nie ma nic — bo klatka jest wspólna. Ale sąsiadka — cwana. Gdy ocieplaliśmy, mówi: a może pani dociągnie do mojego okna? Żeby równo było. Nie było równo i nie będzie! Nie będę się w koszty wpędzała, by sąsiadce dobrze zrobić. I do dziś mój dom wygląda jak łaciata szkarada. Połowa ocieplona, połowa po staremu.
— Bo z sąsiadami to czasem lepiej na zdjęciach się wychodzi — dodaje pan Janusz. — Mech rośnie na dachu, ale nie ma komu zdjąć, bo nikt nie chce wyłożyć pieniędzy. Każdy też chce, by ktoś inny się tym zajął — byle nie on. A mech rośnie. Tak samo jest z tynkiem. Odpada. Jest komu się za to wziąć? Każdy tylko siedzi patrzy i stwierdza, że tynk odpada. Ale jak ma nie odpadać, skoro się go nie poprawi?

Za głośno.
Kruk krukowi oka nie wykole, ale sąsiad sąsiadowi dokuczyć potrafi.
— Sąsiadka lubiła wzywać na mnie policję — wspomina pani Maria. — Z rodziną śpiewałam „Miała matka syna, syna jedynego”. A dlaczego śpiewałam? Bo sąsiadka to stara panna z synem. Gdy przyjeżdżał patrol, wzruszałam ramionami: to ja w domu już nawet śpiewać nie mogę? Sąsiadka nie wytrzymywała. Na posesji obok domu każdy ma garaże. Ona odgradzała kamieniami swój, przez co nie mogłam dojechać do swojego. Koszmar. Na szczęście już się wyprowadziła. Ale ona to tylko przykład jak ludzie żyją na naszej ulicy.
— Swoją ulicę nazywamy aleją Przyjaciół i Nieprzyjaciół — mówi Małgorzata. — Bo mieszkają tu ci, co się lubią, ale też ci, co się czubią. Piękna okolica, jezioro za płotem, a ludzie — różnie z nimi bywa.
— Kiedyś oglądałem telewizję o godzinie 18 — wspomina Rafał. — Raptem policja puka do drzwi, że oglądam za głośno. Sąsiadka wezwała patrol, bo wytrzymać nie mogła. Nie pofatygowała, by mnie upomnieć, ale wezwała gliniarzy. A ja nie jestem głuchy, nie nastawiam telewizora na full! To jej coś w głowie się pomieszało. Ma czterdziestkę, więc nie powinna marudzić. Nawet grilla z rodziną nie możemy robić w ogrodzie, bo się krzywi, że dymi, śmierdzi, że się śmiejemy. Też za głośno. Ale tak się mieszka na alei Przyjaciół. Ludzie się kumplują, ale tylko gdy mieszkają od siebie w pewnej odległości. W jednym domu nie ma przyjaciół.

OPINIE:

Aneta Szpaderska, rzecznik olsztynskiego ratusza
— Wszystko, co się działo po roku ''89 zmierzało do tego, by państwo i instytucje jak najmniej ingerowały w życie obywateli. Dlatego też gmina szanuje prywatność mieszkańców Alei Przyjaciół. Na konflikty sąsiedzkie mają wpływ emocje, sympatie, antypatie — zazwyczaj bardzo osobiste rzeczy. Urząd Miasta nawet nie chce wydobywać tych niesnasek na światło dziennie. Myślę, że w tej kwestii niezbędna może okazać się pomoc mediatora. W Polsce mediacje nie są jeszcze popularne, bo ludzie źle interpretują pracę mediatora. Nie jest tak, że mediator sadza na przeciw siebie dwie zwaśnione strony i rozpamiętuje to, co było. Mediator patrzy w przyszłość i operuje faktami, na które skłócone osoby mają wpływ i które mogą zmienić na lepsze.

Anna Fic, rzecznik Komendy Wojewódzkiej Policji
— Wiele lat temu na Alei Przyjaciół toczył się bardzo nagłośniony konflikt sąsiedzki. I dzisiaj konflikty — chociaż nie tak zaostrzone — cały czas mają miejsce. Mieszkańcy przychodzą do dzielnicowego ze skargami na swoich sąsiadów. A to, że ktoś źle postawił samochód, a to że zakłóca spokój. Powodem konfliktów jest to, że mieszkańcy dzielą ze sobą wspólny teren, czyli mają wspólną klatkę schodową lub posesję przed domem. Są właścicielami mieszkań — najczęściej trzech, czterech w budynku — a nie potrafią wytyczyć granic.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz