wtorek, 29 września 2009

Dzieci Ireny Sendlerowej: kicz za miliony

Zły reżyser nawet z dobrej historii zrobi zły film. „Dzieci Ireny Sendlerowej” Johna Kenta Harrisona to film dla Amerykanów, którzy holocaust zestawiają w jednym rzędzie ze zdrowym odżywianiem. Dlatego czuję straszny niesmak po wyjściu z kina.


To nie jest recenzja. To jest wyraz mojego rozczarowania filmem „Dzieci Ireny Sendlerowej”. Temat piękny — kobieta w czasie wojny ratuje 2500 żydowskich dzieci. Naraża swoje życie, by ocalić jak najwięcej maluchów z warszawskiego getta. Wjeżdża do getta ambulansem jako pielęgniarka, a następnie — razem ze współpracownikami — podaje dzieciom środki usypiające, wkłada je do worków lub skrzynek i przewozi na aryjską stronę. Jednocześnie mówi gestapowcom, że wywozi zmarłych na tyfus. Nazwiska dzieci zapisuje na bibułce i ukrywa w butelce pod jabłonką. Nic, tylko siąść i podziwiać. No i siadłam w kinie, ale podziwu nie znalazłam za grosz. Dla Ireny wielki ukłon, ale dla reżysera rózga. Jak można tak spieprzyć (inne słowo nie przychodzi mi do głowy) tak fenomenalną historię? Jak można z bohaterki zrobić bezjajnikową kobietę czynu? Ja chciałam czuć ten czyn, przeżywać, dopingować, a nie tylko patrzeć, jak Irena siada i mówi: będę ratować dzieci. I ratuje. Tak z automatu, szablonowo. Bla, bla, bla.

Jak można spieprzyć Irenę? Można. Wystarczy wziąć kamerę do ręki i nakręcić bezduszny film. Bo, proszę państwa, film został odarty z uczuć. Siedzi się i patrzy na ekran jak na jakieś pocztówki z przeszłości. Jedna, druga, trzecia… Film jest płaski, jakiś daleki, obcy. Miałam wrażenie, że reżyser John Kent Harrison chwycił za kamerę chwilę po tym, jak skończył kopać rowy. Zmęczony nie miał już sił, by sklejać ze sobą poszczególne sceny, by natchnąć grających bez wyrazu aktorów. Jedynie Danuta Stenka, którą uwielbiam nad życie, pokazała kunszt swojego aktorstwa. Ale dobremu warsztatowi nawet i reżyser z łopatą nie zagrozi. Stenka nie stękała. Stenka po prostu grała.

Podczas konferencji prasowej w Rzeszowie John Kent Harrison mówił, że film koncentruje się na emocjach, na życiu w getcie. Słucham? A pan wie, co to jest emocja? Czy obejrzał pan swój film, gdy już pan odpoczął po pracy? „Lista Schindlera” jest mistrzostwem świata przy pana tworze.

W ogóle dystrybutor przegiął reklamujące film zdaniem: uratowała dwa razy więcej ludzi niż Oskar Schindler. I jak to rozumieć? Czyli że Spielberg to pikuś przy Harrisonie? Czyli Oskar do pięt Irenie nie dorasta? Ludzie, przecież holocaust to nie zawody! Spielberg powinien wytoczyć proces dystrybutorowi za ten cios poniżej pasa. Takie czasy, sędziowie tylko czekają.

Nie mogłam przebić się też przez warstwę dźwiękową filmu. Podkłady głosowe — dubbing? — oddzielają grubą krechą to, co dzieje się na ekranie, od tego, co wpada do ucha. Miałam wrażenie, że aktorzy mówią sobie a muzom. A przecież wojna to strach, łzy, wściekłość, ból, tęsknota. Ale pan jest Amerykaninem, może pan tego nie wiedzieć. Książki tylko opisują, a przodkowie… opowiadają. Może tu jest pies pogrzebany? Może trzeba czuć, by opowiadać historię nie samymi obrazami, ale emocjami? Zrobił pan film dla Amerykanów, którzy holocaust zestawiają w jednym rzędzie ze zdrowym odżywianiem. Wystarczy tylko zmienić kanał w TV.

A może ja — jako Polka — zbyt wiele wiem o holocauście? Zbyt go czuję, mimo iż nie rozumiem? Wychowana na „Shoah” Clauda Lanzmanna znajduję w sobie zupełnie inne emocje niż produkowane w amerykańskich fabrykach. Być może. Dla mnie pocztówki to za mało.

Film "Dzieci Ireny Sendlerowej" jest jednym z większych polskich przedsięwzięć kinowych ostatnich lat. W tej amerykańsko-polskiej koprodukcji o budżecie ponad 38 mln złotych zaangażowano ponad 2 tys. statystów, a rekwizyty i kostiumy sprowadzane były z Polski, Anglii i Czech. W trakcie samej produkcji prawdziwym ewenementem okazało się zastosowanie naturalnych obiektów i wnętrz z epoki, a przez to brak konieczności jakże powszechnej i popularnej dzisiaj komputerowej ingerencji w końcową obróbkę obrazu. Dla zwiększenia autentyczności dzieła, zdjęcia realizowane były na ulicach Rygi, która do złudzenia przypomina okupacyjną Warszawę.
(o filmie)

Jedyne, co broni film Harrisona, to temat. Pamiętać o wielkich ludziach trzeba — jak i trzeba o nich opowiadać. Dla pokoleń, dla prawdy.

Instytut Yad Vashem w Jerozolimie przyznał Irenie Sendlerowej tytuł Sprawiedliwej wśród Narodów Świata. Otrzymała honorowe obywatelstwo Izraela, odznaczono ją Orderem Orła Białego, została nominowana do Pokojowej Nagrody Nobla. Jak powiedział Michael Schudrich, naczelny rabin Polski, ratowała nie tylko żydowskie dzieci, ale też duszę Europy. Zmarła 15 maja 2008 roku. Miała 98 lat.

7 komentarzy:

  1. Zły krytyk nawet z dobrego filmu zrobi złą recenzję.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja również uważam, że film był wyprany z emocji. Ogólnie mi się podobał, ale nie wzbudził wielkich emocji.

    OdpowiedzUsuń
  3. Spokojnie. Gross i tak powiedział, że to, co robiła Sendlerowa, to mord rytualny na dzieciach żydowskich. Czyli temat zrobił się, jak to kiedyś mówiono, "nieaktualny".

    OdpowiedzUsuń
  4. a mi sie podobalo;p

    OdpowiedzUsuń
  5. głupia jesteś i tyle. Nie ma to jak wypowiadać się na tematy o których nie ma się bladego pojęcia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz co, a może to ty jesteś głupi??? Jak się mi podoba - No i super. Takie jest jej zdanie!!! Mi się podobał bardzo, jest naprawdę fenomenalny, ale dostrzegam w nim to o czym mówiła autorka wpisu. Daj jej wyrażać swoją opinię!!!

      Usuń
    2. Wiesz co, a może to ty jesteś głupi??? Jak się mi podoba - No i super. Takie jest jej zdanie!!! Mi się podobał bardzo, jest naprawdę fenomenalny, ale dostrzegam w nim to o czym mówiła autorka wpisu. Daj jej wyrażać swoją opinię!!!

      Usuń