niedziela, 3 maja 2009

Cejrowski: WC to nie oranżadka

— Pierwszą noc w Meksyku spędziłem z żebrakami na kratkach od metra, bo tam było ciepło — wspomina Wojciech Cejrowski. — A potem robiłem drinki.

Tego faceta jadłabym łyżkami. Smakuje mi jego mądrość, dowcip i pewność siebie. Wojciech Cejrowski dobrze zna swoje imię i nazwisko. Świetnie zna też swoje inicjały. WC brzmi dumnie!

Panie Wojtku, kim chciał pan zostać, gdy był małym chłopcem?
— Papieżem. Chciałem udowodnić światu, że Polak potrafi. Zrezygnowałem, kiedy wybrano Karola Wojtyłę - cel został zrealizowany, a ja mogłem się zająć zostawaniem milionerem, bo to był mój plan B. Udało się. Był jeszcze plan C - pisarz. Udało się. Teraz bardzo chciałbym zostać profesorem antropologii i wykładać na uniwersytetach. Taki wiek - człowiek zebrał pewną porcję wiedzy i teraz czas się nią zacząć dzielić.

Co jak co, ale pana inicjały biją na głowę. Dobrze że nie chciał pan zostać babcią klozetową, a wyszedł na ludzi... Jednak z WC nie było tak łatwo. Miał pan przykrości?
— Przykrości mnie nie obchodzą, bo... pochodzą od nieżyczliwych małostkowych ludzi. Zawsze starałem się jakoś mimo wszystko przekuwać moje wady na sukces. Wychodzę z założenia, że wszytko da się sprzedać (to ten milioner we mnie). No i chyba udowodniłem, że moje nieciekawe inicjały - WC - to całkiem niezły towar. Sprzedałem je w tytule "WC Kwadrans" i natychmiast stałem się rozpoznawalny. Posługując się pełnym imieniem i nazwiskiem nie dorobiłbym się "nazwiska" tak szybko.

A gdy wydoroślał pan, świat stanął przed panem otworem. Na pewno pamięta pan swoją pierwszą podróż – co to była za przygoda?
— To akurat opisałem dość dokładnie w książce "Gringo wśród dzikich plemion". Brakowało mi forsy na bilet lotniczy do Meksyku. Nie zastanawiając się wiele sprzedałem lodówkę i kupiłem bilet. W Meksyku wylądowałem z osiemnastoma dolarami w kieszeni. Na trzy miesiące to trochę mało, więc pierwszą noc spędziłem z żebrakami na kratkach od metra - tam było ciepło - a potem poszukałem sobie pierwszej pracy. Ostatecznie wylądowałem jako barman w najdroższym hotelu w Acapulco. Dodam jeszcze, że potrafiłem wtedy robić tylko dwa drinki - Margaritę i Pina Coladę. To była prawdziwa przygoda! (śmiech)

A skoro już o przygodach – ta najbardziej zadziwiająca... Co to było?
— Jeszcze nie było. Ja dopiero zaczynam.

Odkrywa pan nieznane plemiona. Według pana – w czym one są lepsze i mądrzejsze od Polaków?
— A bo ja wiem? Słowo "lepsze" nie bardzo pasuje. Bo o co niby chodzi? O to, że są lepsi w strzelaniu z łuku chyba nie, prawda? Czyli "lepsi" w sensie dobra wyższego i mądrości życiowej? Tak nie bardzo się da wartościować ludzi, a już szczególnie kultury. Mogę pani powiedzieć czego ja, jako Polak, zazdroszczę Indianom. Boga. Oni są bliżej Boga, nie znając go, niż ja, który codziennie czytam Biblię i modlę się na różne sposoby.

Uwielbia pan Amazonię, więc... Amazing Amazonia. Ten obszar nazywa się roślinnym piekłem. Spotkał pan tam diabła?
— Diabeł jest wszędzie, on chodzi za człowiekiem i... najczęściej siedzi w środku - w ludziach. Boję się więc złych ludzi - na przykład komunistycznej partyzantki w Kolumbii. Natomiast nie boję się zielonego "piekła" tropikalnej puszczy. Natura bywa groźna, ale jest też przewidywalna - zwierzęta i rośliny zachowują się według swoich naturalnych instynktów czyli schematów. Człowiek natomiast jest groźny, bo nieprzewidywalny.

Opisuje Pan swoje wyprawy wydając książki. Na ile słowo i zdjęcie może oddać klimat odwiedzanych przez pana miejsc?
— Nie umiem tego ocenić. Mogę się tylko bardzo starać. I mam wrażenie, że moje książki robią na ludziach mocne wrażenie. Niekoniecznie identyczne z moim wrażeniem z opisywanych miejsc, ale na pewno mocne. Staram się pisać wyraziście. Moje książki to nie oranżadka, tylko mocna Margarita z podwójną tequilą. Jak rozśmieszać, to do posikania w gacie, jak wzruszać to do szlochu w poduszkę - taki jest mój pisarski cel. I z listów wynika, że często mi się udaje.

Słynie pan z ostrego języka – legendarna rozmowa z Frytką może służyć za przykład. Dlaczego lubi Pan czasem ludziom dokuczyć?
— Nie lubię dokuczać. Dokuczanie to efekt uboczny konfrontacji. A idee, poglądy, systemy filozoficzne, moralne... wszystko to wymaga dyskusji, wymaga ścierania się poglądów przeciwstawnych, wymaga... konfrontacji. Jezus działał nie tylko miękką ręka miłości - on także ukręcił bicz z powrozów, krzyczał na przekupniów, używał ostrego słowa przeciw faryzeuszom... Staram się brać przykład z Nauczyciela.

5 komentarzy:

  1. http://www.youtube.com/watch?v=Oz71DIeiTAE

    wszyscy kochamy Wojciecha Cejrowskiego :)


    PS. chyba władze teatrów doszły do porozumienia - 23 maja w lalkach prapremiera, premiera 24.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Niestety na premierach mnie nie będzie... Jadę na Depeche Mode:) A teatr później:)

    OdpowiedzUsuń
  3. pozazdrościć! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kochamy? Człowieka szmatę? No chyba nie wszyscy!

    OdpowiedzUsuń
  5. Ostatnio czytam w necie jakieś zapędy megalomańskie WC. Cenię go jako podróżnika, faceta od programów TV, książek,ale jest jedno ale.On po prostu błądzi (podobnie jak wielu katolików). Teraz można się z nim sfotografować za modlitwę. Bawi mnie to bo on taki religijny powinien wiedzieć, że modlitwa bez wiary nie ma żadnej mocy sprawczej (tak jak tego oczekuje wC). Druga sprawa - koleś stwierdził że jest wojownikiem Jezusa Chrystusa. Jezus jest niesamowitą postacią, wspaniałą po prostu i uważam że Cejrowski nie zrozumiał idei prawdziwego chrześcijaństwa (nie tego które mamy na codzień), nie zrozumiał nauk Jezusa. Polecam na YT rozmowę Hołowni z Cejrowskim, tam Hołownia co nieco próbował uzmysłowić WC, ale nie dotarło. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń