Apetyt rośnie w miarę jedzenia — zwłaszcza, gdy portfel gruby. Ale nie wszystkim praca w olsztyńskiej lanserskiej knajpie smakuje. W restauracji „Przystań” nie tak łatwo przystanąć w pracy.
Wiaderko po ogórkach kiszonych. W nim zatopione dziesiątki petów. Właśnie ląduje kolejny. Psss. Chłopak w zielonym fartuchu gasi papierosa. Nie wygląda apetycznie. Ani chłopak, ani jego skręt w zalewie niedopałków. Ani najlepsza restauracja w Olsztynie.
— I co ja mogę powiedzieć o swojej pracy? Jest jak każda inna. Pospolity jestem. Szef zabronił gadać. I nawet jakbym chciał coś poopowiadać, patrzy na nas kamera. Nic się nie ukryje.
Chłopak pracuje w kuchni. Kocha tę pracę? Nie ma wesołych oczu, nie tryska energią. Nie lubi też chwili, gdy papieros ląduje w wiaderku po ogórkach.
— Koniec i kropka. Fajeczka wypalona. Czas na zapieprz.
Ser na gaz
Restauracja „Przystań” w miesiącu obsługuje kilkadziesiąt tysięcy osób. Przez kasy lokalu przelewają się też tysiące złotych. Tu nie jest tanio, ale ludzi nie brakuje. Cały nadziany Olsztyn tu jada, przyjezdni goście nie znają innego adresu. To miejsce smakuje przepychem. Pani w białej spódniczce zamawia tatara z polędwicy wołowej. Jej towarzysz ma ochotę na smażony ser camembert z konfiturą borówkową i grillowaną gruszką. Kelnerka przyjmuje zamówienie i idzie do kuchni. Tam chłopak w zielonym fartuchu podwija rękawy. Był dymek z papierosa, teraz jest patelnia na gazie. Kelnerka wraca do pracy.
— Może coś do picia?
Barowe buty
Łukasz Ziarko nie nosi zielonego fartucha, ale codziennie rano zakłada koszulę. Jest barmanem i na swoją pracę nie narzeka.
— Z samych napiwków bym wyżył. Nie jest źle. Ludzie dadzą raz więcej, raz mniej. Ziarnko do ziarnka, a uzbiera się miarka. A co kupiłem za pierwszą wypłatę? Buty. Gdy się pracuje tyle na nogach, trzeba mieć porządne.
W restauracji pracuje już półtora roku. Bywają dni, że wszystko z rąk wypada.
— Kiedyś pękła mi szklanka. Nalewałem piwo, a tu brzdęk i wszystko się rozlało. Bóg zapłać, że nie zmoczyłem sobie ubrania. Byłoby widać, że nabroiłem. Szybko wytarłem podłogę i udawałem, że nic się nie stało. Nie wydało się nigdy. Teraz zdradzam pani moją tajemnicę.
Za barem Łukasz stoi dwanaście, a nawet piętnaście godzin. Rano kawa i herbata, od południa wino. Do mięsa czerwone, a do ryb i sałatek białe. Lampka trunku ma podkreślić smak dania.
— I musi zadowolić klienta, a przychodzi do nas naprawdę przeróżna klientela. Nie brakuje zachcianek. Najbardziej dziwi mnie, gdy ktoś sobie życzy, by z trzech zdań zrobić jedno. To taki mix na życzenie. Ale czy to smaczne? Jak się ma pieniądze, wszystko smakuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz