środa, 13 maja 2009

Bukartyk: Zjadłem zęby na rymach

— Ludzie wymyślają różne pierdoły na mój temat — twierdzi Piotr Bukartyk, kontrowersyjny muzyk i autor piosenek. — Ja mówię, że nieważne do jakiej szuflady mnie wsadzą — grunt, bym z niej wystawał.

Człowiek-orkiestra? Niech mu będzie. Facet ma bujną wyobraźnię, ale — jak przyznaje — mówi prawdę. Takie też odniosłam wrażenie. Piotr Bukartyk słowotoku się nie boi. Ba — słowem stoi, słowem żyje. Niech ktoś spróbuje mu język uciąć! Pewnie da popalić. Ot, cały on. Wesoły człowiek z łysą głową, by świat mu się mógł w niej odbijać.

Kolego Bukartyku, na czym straciłeś włosy?
— Na czym? Ogoliłem się w ‘87 roku. Jak miałem siedemnaście lat, miałem już takie zakola, że nie wróżyło mi to dobrego wyglądu na przyszłość. Byłem fajnym jasnym cienkowłosym blondynem i pech, włosy nie trzymały się mojej głowy. Musiałem jakoś temu zaradzić, ale bałem się ogolenia na zero. Wtedy nie było to takie akceptowalne jak dzisiaj. Ale koleżanka mi powiedziała, że nie wyobraża sobie mnie z włosami. Uznałem to za komplement i już dziś włos mi z głowy nie spadnie.

Wygrałeś prawie wszystkie przeglądy i festiwale, a w ich poczet wpisuje się również olsztyński konkurs „Śpiewajmy poezję”.
— To też były osiemdziesiąte lata. A jak wspominam występ? Wiesz, ja nie nadaję się w ogóle do występów. Męczyły mnie wtedy potworne fale tremy.

Ale wygrałeś!
— Może konkurencja była słaba? W każdym razie dla mnie wyróżnienie było szokiem. Naprawdę wtedy się spiąłem. Ale z tremą walczę w taki sam sposób, w jaki walczę z lękiem wysokości. Stawiam się w sytuacji bez wyjścia. Jestem zdania, że jak się człowiek nie utopi, to będzie pływał. A co do Olsztyna — bardzo lubię to miasto. Szczerze mówiąc — jakbym pojechał do Jarocina, zostałbym punkrockowcem. Dzięki Olsztynowi zostałem zaś śpiewającym autorem. Ale wyobraź sobie, dla mnie Olsztyn wtedy okazał się imperium! W porównaniu z Gorzowem Wielkopolskim, skąd pochodzę, to naprawdę świetnie rozwinięte miasto. Do tego w Warszawie jest na pęczki muzyków z Olsztyna. Sam gram z jednym — z gitarzystą Krzysiem Kawałko. Skąd aż tak wielu utalentowanych olsztyniaków? Może to z przyczyny położenia geograficznego? Może dlatego, że są lasy i jeziora? Może dlatego, że ludzie mają przestrzeń wokół siebie i fajniej im w głowie?

Co piątek można usłyszeć cię w radiowej Trójce u Wojciecha Manna. Co tydzień śpiewasz nową piosenką. Jesteś jak fabryka!
— Nie zawsze gram nowe piosenki. Zdarza się, że wykonuję też starsze. W ogóle napisałem kilkaset piosenek i czasem wracam do strych pomysłów. Dzisiaj na przykład grałem piosenkę, która ma dwadzieścia jeden lat. Przez lata wytresowałem swój mózg. To jest mój środek wypowiedzi i sprawia mi to przyjemność — pisanie piosenek, do których sam układam melodyjkę. To jest przyjemność, do której trzeba się zmusić. Wyobraź sobie, że na ogół kończę piosenkę o trzeciej nad ranem. Śpię dwie godziny i jadę do radia. Robimy dwudziestominutową próbę i wchodzimy na antenę.

Można powiedzieć, że jesteś prekursorem grania w radiu na żywo...
— No tak! Mało kto jest w stanie się tego podjąć. Dla mnie to jest fajne, bo to eksperyment. Tym bardziej, że nigdy nie wiem, co zaśpiewam. A pomysł urodził się jeszcze przed Wojtkiem Mannem. Zadzwonił do mnie znajomy z lokalnego radia i mówi: mam taki pomysł, byś komentował piosenką jakieś wydarzenie. Do jedenastej do ciebie zadzwonię i powiem, jaki mamy temat dnia, a ty o osiemnastej o tym zaśpiewasz. Zrobiliśmy kilka razy próbę, potem poszedłem z tym do Trójki, bo potrzebowałem szerszego audytorium. Zrobiło to duże wrażenie, że tak można i się przyjęło.

A może by nagrać te kawałki na płytę?
— Jasne, że tak! Chyba nawet niedługo to zrobię. Zebrało się już kilkadziesiąt kawałków, więc jest w czym wybierać. I zrobię to w podobny sposób, w jaki robię to w radiu. Wiadomo, że na żywo nie da się tego wydać. Bo przecież ja śpiewam do mikrofonu, do którego ktoś później czyta pogodę! Ale co za problem — usiądę z Krzysiem Kawałko w studiu i nagram kilkanaście piosenek w tym samym stylu. My będziemy tacy sami, tylko mikrofony będą lepsze. Na pewno jakaś płytka z tego będzie, bo wiele osób pyta się, gdzie taki a taki kawałek można dostać. A ja im mówię: ale jak można go dostać, skoro ja go napisałem trzy godziny wcześniej?

Mówi się na ciebie, że jesteś poetą rocka, elektrycznym bardem. A sam do jakiej szuflady się wkładasz?

— No tak, ludzie wymyślają różne pierdoły na mój temat. Ja mówię, że nieważne do jakiej szuflady mnie wsadzą — grunt, bym z niej wystawał. Ja po prostu robię swoje. Nie interesują mnie nurty muzyczne, bo nie jestem muzykiem ani kompozytorem. Jestem układaczem melodyjek. Chociaż w zasadzie tak mógłbym się nazywać, bo bracia Mroczek i Cichopek nazywają się aktorami. Ale szczerze — dla mnie kompozytorem był Mozart. Doceniam jego trud, a ja przy nim to pikuś.

Pamiętam twój hit z dawnych lat — „Prawo do orgazmu”. Nadal ten postulat — w świecie nagiego biustu i pupy na każdym kroku — ma rację bytu?
— Grałem ten numer z Krzysiem w więzieniu w Szczecinie tydzień temu. Muszę powiedzieć, że dzięki temu utworowi nawiązałem więź psychiczną ze środowiskiem przestępczym północno-zachodniej Polski. Nawet im powiedziałem, by teraz tego nie robili! Prawo prawem... Niech przyłożą się do tego, jak wyjdą na wolność. Będzie przyjemniej. Gram też piosenki o tym, że dziewictwo jest dziś stanem ducha, a nie ciała. Znalazłem też szerokie zrozumienie i dziki aplauz.

Bezzębnym wiele rzeczy łatwiej przechodzi przez usta. A co tobie nigdy przez usta nie przejdzie?
— Wulgaryzmy. Używam czasem brzydkich słów, ale bardzo rzadko.

Ale kiedyś w Trójce zaśpiewałeś piosenkę z brzydkim słowem na k...!
— No tak, ale słowo to zamieniłem na „kurkę” na użytek radia. Generalnie wulgaryzm jest środkiem ekspresji, więc jest dla mnie akceptowany. Sam jednak ich unikam. Zdarzają się co prawda jakieś ballady towarzyskie, ale nie są one przeznaczone dla szerokiej publiczności. Nie lubię jednak i staram się przez gardło ich nie przepuszczać. Jest granica, którą wyczuwam. Może dlatego, że się starzeję?

Skoro mówisz o wieku, czyli o doświadczeniu... Jest coś na czym zjadłeś zęby?

— O paru rzeczach mógłbym tak powiedzieć. Przez ileś lat tułaczki z futerałem zjadłem zęby na wynajmowanie mieszkań. Wyobraź sobie, że dopiero z okazji czterdziestych urodzin dopiero skończyłem z bezdomnością. I zjadłem zęby też na pisaniu do rymu. To na pewno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz