— Wolę talk niż show — mówi Andrzej Sikorowski, śpiewający autor, kompozytor i gitarzysta. — Nie lubię jak kamera jakiejś ważnej osobie, która mogłaby coś istotnego powiedzieć, zagląda do zęba.
Rozmawialiśmy przez telefon. Andrzej Sikorowski wyszedł na spacer z psem. Zwierzak szedł swoją drogą, a my swoją. Pochłonęła nas ta rozmowa. Mądra, szczera. Rozmawialiśmy długo — ten wywiad to zaledwie ułamek. Pies gdzieś uciekł, a nam uciekło poczucie czasu. Stwierdziłam nawet, że mogłabym tak rozmawiać bez końca: mogłabym z panem przeprowadzić wywiad-rzekę. On: a dlaczego nie? Jestem otwarty.
Zawsze, gdy słucham „Ciotki Matyldy... całej w papilotach”, zastanawiam się, czy śpiewa pan o autentycznej kobiecie.
— To jest wymyślona osoba, ale sytuacje, które opisuję w moich piosenkach, to są zawsze migawki z mojego życia. Bo Kraków to jest w pewnym sensie skansen, a tym bardziej, że wychowywałem się w starej czynszowej kamienicy i wiele widziałem. W okolicy mojego dziecinnego domu widywałem wiele starszych pań, które czekały na listonosza przynoszącego rentę, czyli jedynego towarzysza swojego życia. Takich ciotek Matyld miałem więc na pęczki! I stąd pomysł na piosenkę. A imię przyszło zupełnie przypadkowo. I kiedy piosenka stała się ogólnopolskim przebojem, wiele nowonarodoznych dziewczynek dostawało od rodziców to właśnie imię. A papiloty w utworze stąd, że należę do pokolenia, które pamięta jak panie kręciły sobie w ten sposób włosy. Ja jestem jednak pokolenie, którego młodość upływała w zupełnie innych warunkach — i nie tylko politycznych. Moje dzieciństwo to nie jest komputer ani cyfrowa telewizja. To nie są detergenty! Pamiętam, jak moja mama prała w szarym mydle i płatkach mydlanych, a nie w specyfikach reklamowanych na ekranie. Moje dzieciństwo to podwórko i papiloty. My żyliśmy biednie, ale podejrzewam, że zdrowiej. Jestem pokoleniem czytelników, bo była to — poza piłką — jedyna rozrywka w moich czasach.
A gitara?
— W moim przypadku tak, ale nie wszyscy grali na gitarach. Wszyscy jednak czytali. W tej chwili jesteśmy pokoleniem obrazkowym, patrzymy w ekrany i naciskamy jakieś przyciski. Nie powoduje to jednak, że jesteśmy mądrzejsi.
Jak więc dotrzeć ze swoją mądrą muzyką do dzisiejszych klikaczy?
— Wiele zawdzięczam swoim rówieśnikom, którzy wychowywali się z moimi piosenkami. I oni zaszczepili bakcyla Sikorowskiego swoim dzieciom. I to jest patent na to, by muzyka „z kiedyś” brzmiała dzisiaj.
Czyli muzyka łączy pokolenia...
— Łączy... Ale proszę zauważyć, współczesne media są aroganckie wobec wszystkiego, co nie jest komercyjne, co nie podoba się letniemu słuchaczowi. Przecież to nie znaczy, że ten klikający myszką nie jest zainteresowany moimi piosenkami. On po prostu — na miły Bóg — musi je gdzieś usłyszeć. Bo jeżeli radio i telewizja pompują w niego „coś tam”, to on to przyjmuje za dobre. Ale jeśli ktoś szuka z głową ciekawej muzyki, to ją znajdzie. I tu pole do popisu ma internet. A wie pani, że ja mam stronę internetową, której nigdy nie widziałem? Wie pani, że siebie w ogóle w telewizji nie oglądam? Zupełnie mnie to nie interesuje. Dla mnie najważniejszy jest kontakt z człowiekiem podczas koncertu. Jeśli śpiewam w plenerze dla ludzi popijających piwko i oni oderwą się od kufla... to jest dla mnie największa radość. Nie potrzebuję siebie oglądać, nagrywać...
Ale nagrał pan piosenkę „Tokszoł” — z przekory?
— Ta piosenka pojawiła się wiele lat temu, kiedy tego typu programy wchodziły do telewizji. Wtedy jednak nie zdawałem sobie sprawy, że ten gatunek zdominuje media. To są hity telewizyjne przecież. Ale talk show talk showowi nie równy. Bo jeżeli rozmawiają rozsądni ludzie, to ja to kupuję. Ale nie obchodzi mnie to, czy komuś pocą się nogi, z kim sypia i jak często. Nie lubię jak kamera jakiejś ważnej osobie, która mogłaby coś istotnego powiedzieć, zagląda do zęba.
Czyli stawia pan bardziej na talk niż na show.
— Zdecydowanie. Ale dramat polega na tym, że telewizja ma niestety wielką siłę. A co za tym idzie — dziennikarze również. Kiedyś jak w Opolu dostałem nagrodę dziennikarzy za piosenkę śpiewaną przez Marylę Rodowicz „Polska Madonna”, byłem dumny. Wtedy było to wyróżnienie niezależnie myślących fachowców. A teraz? Dzisiaj Doda dostaje nagrody dziennikarzy. Widzi pani, jako społeczeństwo głupiejemy.
Artysta przez A. Poza tym naprawdę mądry i inteligentny człowiek w przeciwieństwie do wielu gwiazdek młodego pokolenia.
OdpowiedzUsuń