Podczas nudnej sztuki widownia wygląda tak: część śpi, część udaje zainteresowanie, reszta pęka ze śmiechu. Z czego? Z tych śpiących. Gdy scena nie przykuwa uwagi, wodzi się wzrokiem po twarzach towarzyszy niedoli. Gdy dojrzy się jednego śpiocha, szuka się kolejnego. Gdy ten pierwszy się obudzi, czeka się na kolejną wpadkę. I tym sposobem trwa się do końca spektaklu.
Nie tylko spanie bywa zaraźliwe. Obserwacja też łączy — tworzy się więc na widowni brać obserwatorów. Ci najpierw podświadomie, a potem już świadomie zaczynają komunikować się ze sobą. Jeśli ktoś śpi po lewej, trzeba dać cynk. Jeśli ktoś ziewa po prawej, warto wskazać palcem. Aktorzy schodzą na drugi plan.
Salwy śmiechu wybuchają samoistnie. Są nie do opanowania - a to ktoś usta otworzy podczas snu, a to komuś głowa się kiwa, a to – moje ulubione – ktoś chrapie. Zdarzają się też czkawki i wzbudzające najmniej emocji burczenie w brzuchu.
Raz na jakiś czas trafia się widz odważny. Gdy mu się nudzi, wstaje i wychodzi. Po prostu. Wtedy obserwatorzy mają kolejny powód do radochy – przebijający się przez rzędy dezerter staje się bohaterem narodowym. Wszyscy wyostrzają wzrok, by niczego nie przegapić. W tej chwili mile widziane są wpadki uciekiniera – gdy nadepnie komuś na palce, gdy potknie się albo usiądzie jakiejś „zainteresowanej” pani na kolanka. A finał takiej dezercji często przejawia się trzaskiem drzwi. Nie ma zmiłuj – śpiący się budzą, udający zainteresowanie wystraszeni podskakują. Tylko aktorzy nie reagują – grają, grają, grają. I tu podziw dla nich, ukłon w ich stronę, oklask – za profesjonalizm. Nikt mi nie powie, że praca odcina ich od publiczności. Przecież czują ten brak dialogu, brak reakcji publiczności. Ba – nadmiar reakcji na pewno słyszą.
Z nudą w teatrze zmagałam się przy okazji „Spalonej powieści” Białostockiego Teatru Lalek. Osób śpiących zliczyłam siedem. Ziewających było o połowę więcej. Śmiejących się jeszcze więcej. Współpracujących ze sobą – już zliczyć nie mogłam. Jedna dłubała w nosie.
W spektaklu Wojciecha Szelachowskiego wszystkiego jest za dużo. Za dużo aktorów na scenie, za dużo zdań wielokrotnie złożonych, za dużo słów trudnych, za dużo powtórzeń, za dużo sensów możliwych, a nie do końca wyartykułowanych.
(Jerzy Szerszunowicz, Udławili się słowami)
Sztukę obejrzałam podczas 29. Warszawskich Spotkań Teatralnych.
A ty jaki masz sposób na nudę w teatrze? Komentuj, nie wstydź się!
Jak burczy mi w brzuchu, mysle o jedzeniu. Kielbasce z grilla. Ale nie pomaga.
OdpowiedzUsuńHola Ada:
OdpowiedzUsuńEs un blog bonito. Me gusta. Continuaré visitando tu blog!
Adiós
Przypadków nie ma, choć przez przypadek tu trafiłem. Mogę się z tej NUDY próbować tłumaczyć. Reżyser tej NUDY.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam gorąco
Wojtek Szelachowski
wszelach@wp.pl