— Wszystkim tak łatwo przychodzi mówienie, że Lutczyn jest rysownikiem. To za mało! — twierdzi Edward Lutczyn, rysownik.
Edward Lutczyn to ikona mojego dzieciństwa. Jego obrazki zawsze mi towarzyszyły — a to jako ilustracje w książkach, a to w pisemkach dla dzieci. Nawet w telewizji. Był pierwszym rysownikiem, którego rozpoznawałam. Do dziś tak jest — ma facet swój styl, swoją charakterystyczną kreskę. Jest też sympatyczny. Umawialiśmy się na rozmowę kilka razy. Zawsze coś mu wypadało, a to chleb i mleko kupował (na zlecenie żony), a to grzązł w zaspach, a to komórka mu padła. Umówiliśmy się w końcu na poranną kawę. Tak, umówiłam się z nim na dziewiątą.
Panie Edwardzie, studiował pan w Akademii Górniczo-Hutniczej. Chciał być pan górnikiem?
— Ależ skąd! Rysuję od dziecka i to było moją pasją. Logiczną kontynuacją byłaby nauka w Akademii Sztuk Pięknych. Mama jednak chciała, żebym miał konkretny zawód i dobrą posadę, więc poszedłem jej na rękę. Zdałem egzamin i dostałem się na bardzo trudny wydział elektrotechniki. Pamiętam, że startowało siedem osób na jedno miejsce, a mi się udało dostać. Potem, przyznam, niezbyt dobrze mi szło, bo nie miałem serca do nauki przedmiotów ścisłych. Rysowanie weszło mi do głowy i nijak wyjść nie chciało.
Pamięta pan swój pierwszy rysunek?
— Jasne, że tak, bo mamy go w zbiorach domowych. Miałem trzy lata i narysowałem karykaturę profesora Gajdy, który mnie wówczas operował. To był owal twarzy, dwie kropeczki wewnątrz i uśmiechnięta buzia. Po ścianach na szczęście nie rysowałem. Pamiętam jednak, że pomadką mamy wysmarowałem coś na drzwiach kredensu. Hmm, znaczy, że to musiały być szalenie traumatyczne fakty, skoro wbiły mi się do głowy! Na szczęście swoją pasję rozwijałem i studia techniczne w niczym mi nie przeszkodziły. Często żartuję nawet, że geometria wykreślna, której się uczyłem, pomogła mi doskonale konstruować ramki do rysunków. Tak, zdecydowanie dobrze wychodzi mi kreślenie linii prostych. Nie ma więc tego złego, co by na dobre nie wyszło. Poza tym miałem też bardzo dużo czasu, żeby się uczyć. Gdybym poszedł do ASP, po pięciu latach skończyłbym swoją edukację i wiedziałbym wszystko. A tak od trzeciego roku do dziś uczę się i uczę. I końca nie widać!
Mistrz wciąż się uczy?
— Cały czas! Ale obiecuję, że kiedyś dojdę do biegłości i będę cieszył się sukcesem. Uprawiam wiele dyscyplin grafiki, nie tylko satyrę. Wszystkim tak łatwo przychodzi mówienie, że Lutczyn jest rysownikiem. To za mało!
Fakt, logo zespołu Perfect to też pana dzieło.
— Też moje, ale to już dawne dzieje. Przyznam, że jestem również autorem, co bardzo mnie cieszy i wprawia w dumę, logo Olimpiady Specjalnej w Warszawie, która odbędzie się w tym roku. Ale rozrzut mojej pracy jest olbrzymi. Jest i ilustracja dla dzieci, plakat, karty świąteczne, kalendarze, ilustracje erotyczne, okładki płytowe, a nawet scenografia do spektakli — pracuję w teatrach dramatycznych i lalkowych. I oczywiście zajmuję się satyrą obyczajową, a nie polityczną. Nie jestem felietonistą typu Henio Sawka, bo tworzę rysunki ponadczasowe, które się nie starzeją. Te rysunki nie są interwencyjne, nie dotyczą bieżącej polityki. Ja traktuje to jako żart. Zajmuję się też karykaturami, ale nie jestem mistrzem w tej dziedzinie jak Grzegorz Szumowski. Cały czas się uczę przecież... Bo nie sztuką jest narysować człowieka z dużym nosem. Trzeba oddać pewne cechy charakteru. Można żartobliwie podkreślić też zainteresowania danej osoby. A jak narysować kogoś, kto jest filatelistą, uwielbia kuchnię chińską i francuską? Narysowałem kiedyś takiego pana, który pałeczkami z graniastego kartonika z chińskim jedzeniem wyciąga znaczki, na których widnieją małe ślimaczki. Oczywiście zjada te znaczki! Połączyłem więc wszystkie jego upodobania w jedno i wyszedł sympatyczny żart.
A jak narysowałby pan Olsztyn?
— W Olsztynie byłem kilka razy, ale zawsze krótko i tylko przejazdem. Wolę rysować jednak karykatury osób, a nie miast. Ale jeśli miałbym już coś nakreślić, pokazałbym żartobliwie sielawę, bo przecież po Polsce krążą legendy o warmińskich i mazurskich jeziorach. O, mógłbym też zrobić rysunek z białym szkwałem w roli głównej, mimo iż nie jest to śmieszny temat. A może jacht bym narysował, bo na jeziorach łódek z żaglami jest pełno. Przyznam się, że nigdy nie przymierzałem się do malowania czegoś olsztyńskiego i mazurskiego.
Ale na jeziorach pan urlopuje.
— Tylko raz byłem na półwyspie Fuleda niedaleko Giżycka. Tam na drzewach siedzą kormorany i robią dużo zamieszania. I tak robią, że aż wypalają roślinki, które są poniżej. Paskudne są te kormorany! Pięknie wygląda ten ptak, ale szkodzi szalenie. Dla porównania — papużka nie niszczy tak środowiska jak kormoran. Wróbelek też nie.
Uczę się rysować i chciałbym chociaż w 10 procentach mieć taki zmysł artystyczny jak pan Edward. Człowiek - legenda polskiej sceny artystycznej - przynajmniej według mnie.
OdpowiedzUsuńChciałabym umieć tak rysować.
OdpowiedzUsuń