czwartek, 28 stycznia 2010

Skiba: Porównują mnie do Mrożka

— Chcę żeby moje opowiadania nie tylko wzbogaciły życie wewnętrzne, ale w ogóle życie przedłużyły — opowiada Skiba, lider Bic Cyca.

Skiba to człowiek, z którym można boki zrywać. Gdy pierwszy raz do niego zadzwoniłam, usłyszałam w słuchawce: Osama bin Laden, słucham? Zareagowałam szybko i przedstawiłam się jako Barack Obama. Później jednak rozmawiałam z nim już jako Ada. Jajcarza było w nim mniej. Starzeje się chłopak?

Zima ci służy?

— Czuję się wyśmienicie! Gorzej czuje się mój samochód, bo został doszczętnie zasypany przez gęsty śnieg.

Zawsze można wziąć szczoteczkę i trochę poszaleć.

— No i poszaleję trochę, bo nie mam innego wyjścia. Zima zmusza ludzi do pewnych działań, których na ogół nie robimy. Ludzie chwytają za łopatę i inne archaiczne przyrządy. Osoby starsze dzięki odśnieżaniu przypominają sobie czyny społeczne z czasów PRL-u, kiedy malowano trawę na zielono i porządkowano chodniki przed przyjazdem pierwszego sekretarza. Takie odśnieżanie to też darmowa siłownia. Po co wykupywać sobie karnety w ekskluzywnych miejscach, kiedy mamy darmowe ćwiczenia na świeżym powietrzu? Taki kawał chodnika do odśnieżenia może zrobić z faceta kawał chłopa! A jeszcze będzie dżentelmenem, bo jego kobieta się nie poślizgnie i nie stłucze sobie tyłka.

A niektórzy zimę nazywają horrorem...
— Szczególnie faceci, kiedy odśnieżają samochody i mają za krótkie szczoteczki. Brudzą im się brzuchy. Ja zazwyczaj noszę czarne spodnie i zawsze się upaćkam. Dotknę albo progu samochodu, albo ochlapanych drzwi, to rzeczywiście horror! Śnieżek biały jest ładny tylko na wierzchu, pod spodem przeważają kolory czarno-brązowe. Zima zdecydowanie deformuje garderobę.

Lepiej zostać w domu z książką w ręku. Polecisz jakąś?
— Czytanie książek to dobre zajęcie dla muzyków rockowych. Zimą jest mniej koncertów niż latem, więc ja zawsze wykorzystuję mrozy na zaległe lektury. Pewnie zaskoczę wszystkich, bo czytam literaturę poważną. Ostatnio czytam rzecz o Czeczenii — „Wieżę z kamienia” Wojtka Jagielskiego. Ale fascynuje mnie też tematyka terrorystyczna i pochłaniam książki o legendarnej grupie Baader-Meinhof. Ale oczywiście nie zagłębiam się tylko w tak ponurą tematykę, bo czytam też „Dzienniki” Jarosława Iwaszkiewicza.

A „Opowiadań podwodnych” nie polecasz?
— (śmiech) To jest jak najbardziej poważna literatura rozrywkowa! Badania naukowe wykazały, że ludzie z poczuciem humoru żyją dłużej. Ja wychodzę naprzeciw tym badaniom, bo chcę żeby pojawił się uśmiech na twarzy czytelnika. Chcę żeby moje opowiadania nie tylko wzbogaciły życie wewnętrzne, ale w ogóle życie przedłużyły. To zbiór moich tekstów, które mnie nie sławiły — jak na przykład felietony. Publikowałem je od zawsze w poważnej prasie literackiej — w „BruLionie”, „Lampie i Iskrze Bożej” i „Przegięciu pały”. Teraz z tego wszystkiego zrodził się Skiba w pigułce.

A skąd tytuł? Rzucasz nas na głęboką wodę?
— W czasach PRL-u określenie „podwodne” określało podziemie. Poza tym część tych opowiadań podnosi ciśnienie, a pod wodą jest przecież ciśnienie zupełnie inne niż na powierzchni ziemi. Ale nie uważam się za pisarza, bo pisanie jest dla mnie zabawą. Są gry językowe, mieszanie konwencji, a czasem pojawiają się nawet problemy filozoficzne. Tak, zdecydowanie jest to Skiba w pigułce. Zaskoczyły mnie dobre recenzje tej książki — porównywano mnie nawet do Mrożka!

Fiu fiu!
— To są opowiadania specyficznie. Jeśli ktoś kojarzy program „Lalamido, czyli porykiwania szarpidrutów”, jaki kiedyś robiłem z kolegą Konnakiem, który znany jest jako Konjo, to powinien załapać humor. To nie był tylko program muzyczny. To był dowcip zakraszany muzyką. Takich programów kiedyś w telewizji nie było, więc można uznać nas za prekursorów. Fajne to były czasy. Dziś głupot w telewizji jest o wiele więcej, ale nie są one z podtekstem i humorem, jaki my serowaliśmy. „Opowiadania podwodne” mają podobny klimat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz