sobota, 20 czerwca 2009

Kayah: Stać mnie na drinka

— Najchętniej noszę szlafrok. To moje najukochańsze ubranie — przyznaje Kayah, piosenkarka. — A jeśli jest gorąco, uwielbiam bikini. Najlepiej jednak czuję się w... wannie. Bo prawdziwa gwiazda nie ma czasu ani ochoty bywać na bankietach i pokazach mody.


Kayah jest jedyną artystką, która poprosiła mnie o inny zestaw pytań. Chciałam przyjrzeć się jej jako matce, ale piosenkarka nie sprzedaje swojej prywatności. W sumie racja. Jak sama przyznaje — sprzedaje płyty, a nie siebie.

Pamiętasz swoje pierwsze spotkanie z muzyką?
— Nie pamiętam, bo podobno urodziłam się przy grającym radiu. Muzyka była więc obecna w moim życiu od zawsze. A ponieważ mój ojciec grał jazzowo na fortepianie, nasz dom wypełniała też muzyka „na żywo”. Ojciec zadbał o dobre wzorce, słuchaliśmy jazzu, soulu i klasyki. Gdy miałam 7 lat, podjęłam naukę gry na fortepianie.

Grasz nadal?
— Tak, gram cały czas, ale nie jestem wirtuozem. Byłam zbyt leniwa... Ale komponuję i na tyle moja umiejętność gry na fortepianie mi wystarcza. Dzięki niej szukam nowatorskich rozwiązań. Moje akordy gram wszystkimi palcami, a moje rozwiązania harmoniczne — właśnie poprzez niedostateczną wiedzę o harmonii — zaskakują moich wielce wykształconych muzycznie kolegów z zespołu.

A w jakiej sytuacji poczułaś, że musisz śpiewać?
— Kiedy okazało się, że jestem o wiele bardziej wyrazista i słyszalna, gdy śpiewam, a nie mówię.

Od dzieciństwa chciałaś zostać piosenkarką?
— Gdy miałam 4 lata uznałam, że moja przyszłość będzie związana z muzyką. Nie przypuszczałam jednak wtedy, że z moich marzeń można wyżyć i że poza pasją może to być moim zawodem.

Czyli zawodowo dbasz o głos. Masz jakieś sposoby, by nie złapać chrypki?
— Chrypka bywa interesująca! Ale zabójstwem dla głosu jest namiętne gadanie, szczególnie w zadymionym i głośnym pomieszczeniu oraz niewyspanie. W takich sytuacjach piję dużo wapna i łykam witaminy A+E. Poza tym odpowiedni oddech i umiejętności omijania strun głosowych są na wagę złota. Dziś mniej zużywam gardło niż kiedyś. Mam większą świadomość ciała i głosu.

Czyli muzyka gardła nie łagodzi, ale obyczaje na pewno...
— Hmmm, nie wiem czy np. trash metal też łagodzi obyczaje, ale na pewno upaja decybelami. Muzyka jak każda sztuka ma swoje źródło w boskości, w kontakcie z innym wymiarem, bo stamtąd przychodzi. My jesteśmy jedynie kanałami, przez które się manifestuje. Jeśli jakiś artysta uważa, że sam tworzy swoje dzieło, mówi przez niego wyłącznie jego ego.

Śpiewasz: „Noszę spodnie, kiedy chcę”. Kiedy najczęściej?
— Najchętniej noszę szlafrok. To moje najukochańsze ubranie. A jeśli jest gorąco, uwielbiam bikini... ale niekoniecznie w towarzystwie. Najlepiej jednak czuję się w... wannie. A jeśli chodzi o przejmowanie męskich obowiązków — bo przecież o tym jest mój tekst — to myślę, że niestety w obecnych czasach, wiele kobiet musi zmagać się z tym problemem...

Szefujesz wytwórni płytowej. Masz patent na sukces?
— Gdybym miała, wszyscy nasi Kayaxowi artyści osiągaliby pułap medialny i wydawniczy — jak Marysia Peszek. Ale choć wszyscy na to zasługują, nie wszystkim się udaje. Szkoda. Tyle demonów naszego kraju trzeba pokonać, by móc trafić chociaż w siódemkę. Wydaje mi się jednak, że trzeba robić swoje i nie rozglądać się na boki, słupki i inne statystyki.

A patent na talent? W jaki sposób wyszukujesz młodych utalentowanych?
— To oni mnie znajdują. I chwała im za to!

Mówisz, że gdy chodzisz po sklepach, resetujesz swój mózg. Jakie zakupy najbardziej cię wkręcają?
— Każde. Jestem estetką. Lubię ładne przedmioty, lubię podziwiać ich fakturę, ale chyba najbardziej pomysłowość producenta. Uwielbiam sklepy z wyposażeniem wnętrz. Ale świetnie się też bawię na szmatkach! Prawdziwą ucztą są zaś księgarnie i multimedia. Totalna skarbnica.

A co wkurza cię w dzisiejszej modzie?
— Wieczna paranoja młodości i chudości. To nieludzkie. A w modzie nieszmatkowej — „celebryty”. To jakiś koszmar! Jest ich wszędzie pełno, a im mniej w życiu zrobili, tym więcej ich w mediach. Prawdziwą gwiazdę można poznać po tym, że jest prawie nieobecna. Prawdziwa gwiazda nie ma czasu ani ochoty bywać na bankietach i pokazach mody. Jej pojawienie się jest wydarzeniem w rubrykach towarzyskich. Nie jeździ w góry ani na plaże z organizowanymi eventami w towarzystwie aparatów fotograficznych. Nie biega na otwarcie sklepów czy knajp i nie bryluje na imprezach sponsorowanych przez markę alkoholową tylko dlatego, że drinki są za darmo. Prawdziwą gwiazdę na drinka stać! Stać ją też na jak najlepsze wykorzystanie jednocześnie swojego wizerunku i potencjału w celach szlachetnych, czyli dla dobra innych.

Płyta „Skała” miała ukazać się jesienią ubiegłego roku. Dlaczego wciąż musimy na nią czekać? Kryzys?
— Wszyscy wiedzą, że jest kryzys. Poczekam aż minie, a ludzi będzie stać, by kupić płytę. A tak na poważnie — płyta jest skończona, nabieram do niej dystansu i zbieram siły na jej promocję. Wyjeżdżam na urlop, a po powrocie, już we wrześniu, odbędzie się jej premiera. Bardzo się cieszę, bo wiem że moi fani już na nią czekają.

Płyta „Skała” nawiązuje tytułem do twojego pierwszego albumu „Kamień”. Jesteś znana jako artystka, który nie lubi drugi raz wchodzić do tej samej rzeki...
— Atmosferą „Skała” przypomina „Kamień”, ale ten tytuł nie jest w tym celu wymyślony. To tytułowa piosenka z płyty. Nie mam ciśnienia na przeboje i parcia na wyznaczanie trendów. Na płycie nie ma miejsca na schlebianie masowym gustom. Powiedziałabym wręcz, że jest to płyta nienowoczesna, tradycyjna, ale za to bardzo ludzka. I bardzo emocjonalna. Jeśli poruszę nią czyjąkolwiek duszę, znaczyć to będzie, że osiągnęłam cel.

Jesteś gwiazdą imprez organizowanych przez browar Łomża. Lubisz piwo?
— Piwo przy wszystkich swoich pozytywnych walorach jest strasznie kaloryczne. Ale kiedy jest bardzo gorąco i męczy pragnienie, kufel piwa to skarb — najlepiej z sokiem malinowym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz