czwartek, 25 czerwca 2009

Jeździsz na gapę? Dostaniesz łopatę!

Remontują szkoły, szpitale, opiekują się chorymi i zwierzętami. Robią to za darmo, a mogliby za pieniądze. Nie są wolontariuszami, bo praca społeczna to wyrok wymierzony przez sąd. Harują i klną... I się wykręcają!


Żadna praca nie hańbi? Niektóra tak. Pracę społeczną wykonują skazańcy, którzy za wiele nie przeskrobali, ale nie mają czystego sumienia. Zamiast więzienia sąd wymierza im karę grzywny, której i tak nie spłacają. Wtedy wymierza im pracę z łopatą albo miotłą. Tak wygląda kara za drobne kradzieże i niepłacenie alimentów.
— Albo za jazdę na gapę autobusem — przyznaje Wojciech Kottik, sędzia sądu grodzkiego z Olsztyna. — Wiele osób woli jednak zapłacić każdą sumę niż zamiatać ulice. To dziwne, bo wcześniej taka osoba nie miała pieniędzy na bilet, a tu raptem wyciąga z kieszeni potrzebną kwotę.

Bunt skazańców
W Olsztynie rocznie około 600 osób musi wypracować swoją karę. Większość z nich to młodzi ludzie.
— I oni bardzo często się buntują — opowiada sędzia. — Przede wszystkim nie chce im się pracować. Mają to szczęście, że rodzice płacą za nich grzywnę i po kłopocie. Ale taka kara niczego ich nie nauczy. Zdarza się więc, że skazani do nas wracają — drugi, trzeci raz. I rodzice ciągle płacą, bo zależy im, by ich dziecko „nie ubrudziło rączek”. Proszę państwa, ale to nie jest wychowawcze! Ale nie wszyscy wykupują swoje kary. Wtedy bunt przejawia się u „pracodawców”. Skazani żądają ubrań roboczych, honorowania zwolnień lekarskich, a nawet urlopów!
— Gorzej jest, gdy osoby skazane nie przychodzą w ogóle do pracy — przyznaje Agnieszka Chabrowska ze schroniska dla zwierząt. — Obiecują, ale nie dotrzymują słowa. Potem się tłumaczą, że muszą do nas iść aż za miasto. Że kawał drogi mają do nas. Ale położenie schroniska ma też dobre strony — skazani mogą się tutaj schować i nikt ich nie widzi. Gdyby pracowali w centrum miasta, byliby widoczni.

Pracownik na kacu
Skazanych zatrudnia 15 olsztyńskich instytucji. Są to przedszkola, szkoły, służby miejskie i szpitale. Nie wszyscy jednak przyjmują skazańców z otwartymi rękami. Barierą są koszty.
— Najpierw badamy skazańców, a ci i tak wagarują — potwierdza pracownik schroniska. — Ponosimy koszty, a właściwie nie mamy rąk do pracy. Pieniądze przeznaczone na osoby skazane, przeznaczylibyśmy na innych pracowników.
— Nie ma zmiłuj, decyzją sądu skazani i tak odpracują swoje w danym miejscu — podkreśla Wojciech Kottik. — Wcześniej czy później pracę wykonają i to za darmo. Opłacenie badań przez pracodawcę ma więc plusy i minusy. Wszystko zależy od interpretacji. Jednak nie pieniądze są jedynym problemem. Szpitale proszą, by sąd nie kierował do nich narkomanów. Tacy na głodzie wszystkiego mogą skosztować. Zdarza się też, że do pracy skazani przychodzą pijani albo na takim kacu, że nie mają siły pracować. Niektórzy okradają współpracowników albo nawet swoich szefów. Ale nie ma się co dziwić — nie są to aniołki. Gdyby to byli prawi ludzie, nie mieliby z prawem konfliktu.

Skazany pracuje 40 godzin w miesiącu. Sąd wymierza mu karę średnio na 1-2 miesiące.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz