piątek, 5 czerwca 2009

Bez butelki nie ma dnia

— Zbieramy puste butelki, a ludzie pytają: bimber pędzicie? Nie, przygotowujemy drinki z efektami. Butelki są nam potrzebne do żonglerki — opowiadają Grzegorz Żurowski i Adam Gogacz. To barmani, którzy potrafią czarować i oczarować swoich gości.


— Pocięte ręce, opuchnięte palce, dużo stłuczonych butelek. Tak zaczynaliśmy — opowiada Grzegorz, student doradztwa zawodowego. — Ale wyszliśmy z założenia, że poranione dłonie są wliczone w naszą pasję. Jak kończymy trening, musi jakaś butelka się stłuc. Na szczęście. W naszym żargonie nazywamy to denkiem.
— Trenujemy już prawie dwa lata — dodaje Adam, student stosunków międzynarodowych. — Chcieliśmy urozmaicić swoją barmańską pracę. Widzieliśmy klika fantastycznych pokazów — między innymi mistrza świata Eugeniusza Dytko — i chcieliśmy tak samo bawić się butelkami.

Lód w powietrzu
Kolorowa praca — tak można określić fach barmanów. Olsztyniacy specjalizują się w stylu flair.
— To sztuka efektywnego i efektownego przygotowywania drinków — mówi Grzegorz. — Tu najważniejsze jest widowisko. W stylu klasycznym trzeba przestrzegać przepisów, smaku i wyglądu drinków. We flairze liczy się magia. Oczywiście też trzeba zrobić świetnego drinka, ale flair to przygotowanie, efektowne żonglowanie. To taki free style w przygotowywaniu napojów.
— Z butelkami wszystko można zrobić — dodaje Adam. — Można je obracać, kopać, podbijać na jeden albo dwa obroty, toczyć. W pokazie liczy się też dynamika.
— Wykorzystujemy też kubki, szklanki, shakery, lód, owoce — mówi Grzegorz. — Wszystko lata w powietrzu, bo trzeba gości oczarować. Drink — tak przygotowany i tak podany — lepiej smakuje.
— Ludzie uwielbiają płomienie, dlatego dużo jest ich w naszych pokazach — podkreśla Adam.
— Wszystkim się podoba, gratulują, są w szoku, biją brawo — stwierdza Grzegorz. — Mówią, że powinniśmy iść do programu „Mam talent” albo porównują nas z bohaterami filmu „Coctail”.

Stówa na czas
Trening czyni mistrza, więc chłopcy ciężko pracują. Wciąż podnoszą sobie poprzeczkę, a kulisy przygotowań często sięgają absurdu.
— Rok temu w majowy weekend wynosiłem z mieszkania 150 stłuczonych butelek — wspomina Grzesiek. — Sąsiedzi komentowali: Oj, nie żałowałeś sobie! Nie żałowałem, bo ostro trenowałem. A że szkło niestety się tłucze, to chodzę po mieście i zbieram butelki. Ludzie krzywo na mnie patrzą i pytają: Bimber pędzisz? A potem jadę autobusem i szkło brzęczy mi w torbie. Też się gapią.
— Na treningach robimy zawody między sobą: który szybszy — zdradza Adam. — Żonglujemy butelkami i liczymy podrzuty. Który pierwszy dojdzie do stówy, ten wygrywa. Podrzucamy też butelki, które pozornie nie nadają się do podrzutów, na przykład kwadratowe. W Olsztynie jest nas dwóch, więc tylko między sobą możemy rywalizować. Rośnie nam jednak konkurencja, bo uczymy osiemnastolatka.
— W Olsztynie występujemy raz w miesiącu, ale jeździmy też po Polsce — podkreśla Grzegorz. — W konkursach nie startujemy, bo mamy świadomość, że do najlepszych nam jeszcze daleko. Ale staramy się: nie ma dnia bez butelki w ręce.

Więcej o chłopakach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz