sobota, 29 sierpnia 2009

Michał Witkowski jak jajko niespodzianka

Nie szata zdobi człowieka. Fakt. I nie szata zdobi książkę, ale jednak ładne wydanie, to ładne wydanie. Płacę, wymagam. A „Margot” Michała Witkowskiego ceni się jak cholera, a serwuje kwaśny papier. Aż oko mi kołkiem staje.


Michał to niezły gość. Przekupił mnie szalenie swoją „Barbarą Radziwiłłówną z Jaworzna-Szczakowej”. Przekupił mnie językiem, dowcipem, luzem i w końcu wielkimi jajami. Przeczytałam, wręcz połknęłam i czekałam na nową książkę. Czas leciał jak szalony, z głowy mi nawet to czekanie wywietrzało, aż tu raptem pojawia się w internecie „Margot”. Nowa pozycja Witkowskiego — i słowo to jest tu nadzwyczaj odpowiednie.

Ale chcę na żywo! W dotyku chcę mieć „Margot”. Chcę w domu, na półce, pod lampką chcę czytać wieczorem! Albo rano w łóżku. W niedzielę.

Gnam do księgarni, chwytam książkę w garść — różowo-landrynkowa okładka, tir w słońcu flesza na okładce, czcionka rodem z lat sześćdziesiątych. Napisane: Michał Witkowski. Racja. Razi, nie powiem. Ale razi mnie też jakość tej książki. Okładka nawet nie pretenduje do twardej, nawet do wagi lekkiej! Razi mnie tym bardziej cena! Płacę 32,90 zł za coś, co przypomina mi dodatek do kobiecej prasy kolorowej i powinno kosztować 9,99 zł. W promocji 6,99 zł!

Jeśli nie wiesz, o co chodzi… chodzi o pieniądze. Z mojej kieszeni. Wiem, że trzeba łatać wszystkie dziury kryzysu, ale — na miłość boską — nie moim kosztem! Dlatego czuję niesmak.

Zazwyczaj na rynku pojawiają się różne wersje książek — ładnie wydana, średnio i zadowalająco. Czytelnik w zależności od zawartości portfela, potrzeb i upodobań, wybiera sobie najwygodniejszy wariant. W przypadku „Margot” brać trzeba to, co daje wydawnictwo Świat Książki. Tnie koszty jak może, by jak najwięcej zarobić na sprzedaży, a wiadomo, że Witkowski najgorszym pisarzem polskim nie jest i wzięcie ma. Czyli że Świat Książki funduje sobie i autorowi, który pieniądze lubi, różowe drinki i wyloty na Bahamy. Ja obejść się muszę kwaśnym papierem i równie kwaśną okładką. Witkowski nie Mickiewicz, moim dzieciom za przykład nie posłuży.

Świat Książki mi powie, że nie szata zdobi człowieka, a literatura to stan ducha, a nie zszywka kilkudziesięciu kartek. Kiwnę głową, bo racja, ale żyjemy przecież w świecie pięknych gadżetów. Nie głowę musimy podbijać, ale serca. Literatura więc w swojej formie schodzi na psy. „Margot” zaświadczy.

Nie zabrałam się jeszcze za lekturę, bo „Margot” to zakup świeży. Po kilku przeczytanych zdaniach oceniać nie mogę. Ale mogę wyciągać wnioski. Skoro wydawnictwo nie zainwestowało, więc czy ja muszę? Nie muszę, ale chcę. I właśnie na tej chęci Świat Książki i Michał Witkowski żerują. Wobec tego ja chcę, ale nie doceniam zaangażowania. Proszę mi wybaczyć. Może głowa zdobyta, ale serce złamane.

Michał pewnie by mi się teraz wtrącił:

U podstaw każdej książki leży pomysł, żeby jak najwięcej sprzedać. I może to jest właśnie to profesjonalne podejście. (…) Trzeba być megalomanem, narcyzem, hipochondrykiem, czyli wszystko pod siebie, pod siebie. (…) Podchodzisz do "Margot" jako do literatury wysokiej, a to jest literatura popularna. Ona ma cię zabawić, gdy będziesz jechała pociągiem. Trochę dać do myślenia, ale w dawce aptecznej.
(Witkowski jedzie tirem)

Apteka mi nie jest potrzebna, ale chętnie wyleczyłabym świat z tandety. Że też ani autor, ani wydawca nie boją się czytelnika. Nie lękają się ani trochę, że odechce mu się płacić ciężko zarobionymi pieniędzmi za fuszerkę. Proszę, oto jak literatura potrafi zniechęcić do siebie człowieka. Już na starcie, już w księgarni.

Fragment książki:


Pisała wiersze, które wysyłała na konkursy. Organizowały je tak zwane MOK-i (Miejskie Ośrodki Kultury), a także biblioteki miejskie. Choć co to były za miasta! Dziury! Trzeba było napisać imię, nazwisko i adres na karteczce, zalepić ją w kopercie, na niej napisać godło i nim podpisać utwór. Potem zaaferowana babcia zanosiła przesyłkę na pocztę i wysyłała do Dzierżoniowa, Głogowa, Leszna... Priorytetem. Asia dostawała nagrody, po sto złotych, kupowała książki, czajniczki, herbatki, zwierzaczki i kadzidełka. Babcia słuchała Radia Maryja i oglądała Telewizję „Trwam". Pewnego dnia zwróciła uwagę na dziewczynkę imieniem Madzia, Madzia Buczek. Też niepełnosprawną.

— Pomódl się do Pana Boga, dałam na mszę za twoje wyzdrowienie.

— Pomodlę się, babciu. Idź już — powiedziała Asia i gdy zamknęły się drzwi, włączyła komputer i weszła na YouPorn.

Bo któregoś dnia w świat Asi wdarła się technika, i jak to z techniką - zdemolowała całą tę poezję. Babcia założyła jej Neostradę w TP. Asia stała się ruchliwa, zmieniała kraje i języki, wykłócała się na forach internetowych, robiła dopiski... Publikowała swoje wiersze w „Nieszufladzie", ale to już nie było to. Zamawiała tony książek w Merlinie, ponieważ babcia była bogata, za komuny badylara, teraz też wcale jeszcze nie na emeryturze. Niemal do rana paliła się lampka przy Asi biurku, ale jej w pokoju nie było, żeglowała po obcych wodach, dawała się objąć podejrzanym stronom, z napisami chińską czcionką, z malutkimi ikon-kami otwierającymi się w rogu ekranu.

Jak wam się czyta "Margot"? Komentujcie, opiniujcie — często, gęsto!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz