Lokomotywą przedstawienia jest aktorstwo Gromka, który z chłopaka, jakiego grywał w poprzednich spektaklach, wciela się w faceta, który dobrze wie, na czym można zarobić. Słów kilka o "Produkcie" w reż. Michała Kotańskiego w Teatrze im. Jaracza w Olsztynie.
Premiera "Produktu" odbyła się w dniu, w którym polski geolog został zamordowany przez Talibów. Znów terroryzm dał o sobie znać, a spektakl Michała Kotańskiego przypieczętował emocje tego dnia. Ale czy ta pieczęć mocno się odciska?
"Produkt" sięga do 11 września, kiedy al-Kaida zaatakowała wieże WTC. Od tamtej chwili świat ze zdwojoną siłą zaczął nienawidzić i przeciwdziałać terroryzmowi. Temat więc to śliski i już na wstępie nacechowany negatywnymi emocjami. Bo ze złem nie mamy zwyczaju się zgadzać, mimo że czasem staje się pożądaniem.
Oto producent filmowy James (Grzegorz Gromek) tworzy w swoim monologu parę bohaterów: jego - kamikadze z siatki bin Ladena i ją - słodką Amerykankę, która zakochuje się w terroryście. Opowiada scenariusz swojego filmu - minuta po minucie, klatka po klatce i tworzy historię niemożliwie silnej miłości. Nie brakuje momentów, które w kinie wzbudziłyby grozę, ale sceny te opowiedziane w teatrze mają zupełnie inny wymiar - bawią. Z historii wyłania się więc sensacyjne podejście do tematu smakowania "zakazanego owocu". Terroryzm staje się produktem. Śmierć staje się produktem. Ładunki wybuchowe również. I wszystko to w obliczu śmierci geologa nabiera podwójnego znaczenia. Hollywood nie ma granic, a rzeczywistość już je kreśli. Pakistańczycy ujawniają nagrania wideo z egzekucji Polaka, które jednak do mediów nie trafiają. Bo prawda już produktem nie jest. Ale James pewnie zrobiłby z tego świetny film z efektami specjalnymi.
O terroryzmie można dużo mówić, ale nie zawsze warto o nim wiele opowiadać. "Produkt" Kotańskiego - pomimo pakistańskiego kontekstu (nie ukrywajmy, przypadkowego) - jest spektaklem, który nie zaskakuje. Nie ma tu osądzania ludzkich słabości lub - w zależności od kontekstu - ich wyborów. Terroryzm stał się dla widza codziennością, więc najnowszy "produkt Jaracza" jest historią trochę do posłuchania, trochę do popatrzenia.
Lokomotywą przedstawienia jest aktorstwo Gromka, który z chłopaka, jakiego grywał w poprzednich spektaklach, wciela się w faceta, który dobrze wie, na czym można zarobić. Chodzi wyprostowany jak struna, prezentuje pewne siebie ruchu. Szary garnitur, drogie buty i "dopasowane okulary podkreślają jego wyrafinowanie. Jest produktem swojej popkultury - tej znanej z Hollywood. Jest też ślepo zapatrzony w swój zamysł scenariusza, który - mimo iż podejmuje ważny dla współczesności temat - jest o niczym. Wypunktowanie "płynących morałów" staje się tak banalne, że aż niezauważalne.
Kotański w swoim spektaklu podkreśla, że terroryzm to nie wymysł telewizji, ale realny potwór czyhający na każdego - niezależnie od wyznania, kultury czy koloru skóry. Podkreśla, że świat nie jest rozdarty między zachodnim McŚwiatem a islamskim McDżihadem - ba, te dwie filozofie napędzone sobą łączą się nawet w seksualnym uniesieniu. Ale gdzie tu orgazm? Ile Gromek by się nie silił - i tak nie zagada pustej przestrzeni, jaka wytwarza się pomiędzy nim a Agnieszką Grzybowską.
Kto, do cholery, chciałby słyszeć jak aktorzy mówią? - tak powiedział kiedyś Harry M. Warner, prezes Warner Brothers Pictures. Grzybowska dostała właśnie rolę niemą, ale ważną dla spektaklu. Wciela się w hollywoodzką gwiazdkę nie zainteresowaną pomysłem Jamesa. Siedzi na fotelu, zakłada nogę na nogę, przewraca oczami, wzdycha. Szkoda tylko, że nie przyciąga uwagi - nie potrafi nadać kontrastu dla fantazji producenta. Nie potrafi być odbiciem widza, dla którego terroryzm jest jedynie historyjką z ekranu telewizora. Jest sztuczna w tym, co robi i niknie przy osobowości Gromka.
Spektakl jednak ogląda się dobrze, bo kameralna scena teatru, na której spektakl jest wystawiany, sprzyja "filmowemu" myśleniu. Atrakcją dla wyobraźni są więc sceny na wzór Rambo, a to palone ciała splecione w miłosnym uścisku, a to kula lecąca w zwolnionym tempie. Gromek potrafi je świetnie pokazać słowem. Ale czy na tym warto budować spektakl? Na pustej rozrywce? To tak jakby mówić o "Modzie na sukces". Serial nie roztacza przed widzem intelektualnych głębi, a jednak na swój sposób wciąga.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz