poniedziałek, 23 lutego 2009

Dym za ziemniaki

Ważne jest nie to, co możemy zrobić, lecz to, co zrobić musimy - powiedział kiedyś Charles Dickens. Wojciech Fortuna idzie znacznie dalej.

Wywiad. Dzwonię dziś do Wojciecha Fortuny. Mistrz olimpijski w skokach narciarskich. Klasyk. Małysz lat siedemdziesiątych.
- Możemy teraz rozmawiać?
- Teraz to nie, bo coś ważnego robię. Bardzo ważnego.

Dobra, facet robi – ma pewnie spotkanie albo chociaż leje benzynę do baku.

- Akurat obieram ziemniaki, bo zaraz żona przyjdzie i będę miał dym, że nie zajmuję się tym, co trzeba - mówi. - Proszę za pół godziny zadzwonić.

Kwadrans jeden. Kwadrans drugi.
- I jak? Ziemniaczki obrane?
- Oj, jeszcze nie. Ale niech pani pyta.

No proszę. Wojciech Fortuna okazał się domatorem. Lepiej! Żony się boi. Ale fortuna w przypadku Fortuny się odwróciła, bo kilka lat temu to żona Halina się go bała. Wojciech został nawet skazany za znęcanie się nad nią. Ale ma wytłumaczenie dla swoich nerwów. Jeździł taksówką, potem minibusem - woził gości do Kuźnic pod dolną stację kolejki linowej na Kasprowy Wierch, koło Wielkiej Krokwi. Tam kiedyś skakał. Turyści nie mieli zielonego pojęcia kim jest szofer. Frustracja sięgała zenitu. Wojciech zaglądał więc do kieliszka, wyżywał się na żonie. Ale Halina – mądra kobieta - go rzuciła. Sąd na rozprawie rozwodowej orzekł niezgodność charakterów. W więzieniu go szanowali. Druga żona też go szanuje i widać jest bardziej zgodna - Wojtek jest pantoflarzem. Nawet skoczyć w bok pewnie nie może. Ot, kariera skoczka jednego skoku.



PS. Usłyszałam dzisiaj, że Rossmann zniknie z Dukatu. Jesienią w tym samym miejscu pojawi się Sephora. Pracownicy już się boją, że polecą. Kryzys? Na pewno nie na zapachy.

1 komentarz: