środa, 17 lutego 2010

Kołysanka, czyli wampir bez jaj

Juliusz Machulski im starszy, tym lepszy? „Kołysanka” udowadnia, że reżyser jest jak wino, ale te najtańsze, które szybko kwaśnieje. I ja mam kwaśną minę po wizycie w kinie. Nie mam ochoty wbić się w niczyją nogę — w ślad za bohaterami. Fu!


Dziś prawdziwych komedii już nie ma,
Bo czy warto po świecie się tłuc?
Pełna miska i radio Poemat,
Zamiast płaczu, co zrywał się z płuc.

Dawne kino poszło w dal,
Dziś na zimę ciepły szal,
Tylko śmiechu, tylko śmiechu,
Tylko śmiechu dzisiaj żal...

Albo inaczej. Cytatami można skomentować:

— Polskie komedie wyginęli.
— Wyginęli? Przecież to nie były mamuty!
— Na twoim miejscu nie śmiałabym się tyle. Robią ci się zmarszczki.

Odlotowo na Mazurach. To nie slogan reklamowy, ale wieś — w oryginale, na mapie Olsztynek — do której wprowadza się polska rodzina Adamsów. Makarewiczowie są wampirami i muszą pić krew, żeby żyć. To znaczy tak mi się wydaje, bo nie dostrzegam w nich głodu i nałogu. Nie przypominają mi nawet wiejskich pijaczków, którzy dają się pokroić za kilka kropel promili.

Makarewiczowie łapią miejscowych i przyjezdnych, zakuwają ich w dyby w stodole i wgryzają się w nogi. Sączą. Chyba... bo Machulski — geniusz od „Seksmisji”, „Vabanku”, „Kilera” i „Vinci” — nawet nie tego nie pokazuje. W kilku słowach: Makarewiczowie żyją na górze, ludzie w dybach gdzieś na dole, a życie toczy się dalej. Żadnej akcji, żadnej ikry. Koniec też nijaki. Film nijaki. „Kołysanka” pożal się Boże...


Aktorstwo jest precyzyjne. Tylko. Wszechobecny w polskim kinie Robert Więckiewicz gra ogoloną na łyso głowę rodziny. Jest zimny jak głaz, trzyma ręce w kieszeni i... Nie wiem, co jeszcze, bo gra świetnie, ale to rola bez wyrazu. O mdłości przyprawia za to jego flegmatyczna żona — Małgorzata Buczkowska, którą ciągnie do miasta. Nie dziwie się — też wyrwałabym się z „Kołysanki” w świat pędu i biegu.

Najzabawniejszy — najbardziej wyrazisty — jest tatuś, czyli Janusz Chabior. Jako jedyny cierpi, gdy zęby mu wypadają i ma słabość do butów. Jako jedyny „jest jakiś”. No i Ewa Ziętek zasługuje na plus, która jest najbardziej komiczna i kosmiczna. Jako jedyna ma jaja w tej komedii! Sceny z nią są rzeczywiście zabawne — przede wszystkim ta, jak dyryguje wołaniem o pomoc.

Ale co więcej? Nic. Machulski zrobił film chyba dla samej przyjemności obcowania z kamerą. Może zauroczył się Olsztynkiem, może chciał pomieszkać trochę na zielonej łące wśród zabytkowych chat skansenu. Może?

„Kołysanka” zapowiadana była jako czarna komedia, połączenie elementów grozy z humorem. Tymczasem pozostaje jedynie lekką komedią familijną. Brakuje ponurości, napięcia i przede wszystkim krwi. Atmosfera bardziej przypomina telewizyjne „Ranczo” niż gęsty i groteskowy klimat „Nieustraszonych pogromców wampirów” Polańskiego. Niestety akcja też nie jest zbyt wciągająca. Wynika to pewnie z faktu, że w pierwszym założeniu „Kołysanka” miała być serialem. Fabuła ukrócona na potrzeby pełnego metrażu przypomina bardziej ciąg przypadkowych zdarzeń, nie ma konkretnego rozwinięcia i zawiązania akcji.
(Kołysanka — recenzja nowego filmu Machulskiego)

Wielkim pytaniem jest tytuł. Do niczego nie mogę go przypiąć. Chyba że Machulski jest świadomy swojego gniota i puszcza oko do widza: Przyjdźcie do kina, utulcie się w fotelu, a ja was ukołyszę do snu.

PS. Pobudza tylko muzyka. Michał Lorenc się spisał. Tak, temu to zdecydowanie w duszy gra.

3 komentarze:

  1. beznadziejny ten Twój opis...
    Machulski zawsze miał fajne filmy, i Kołysanka też jest tego przykładem! ja byłam w kinie i nie spałam, bo akcje byly fajne, i nie od razu było wiadomo jak się cały film potoczzy

    OdpowiedzUsuń
  2. Do dupy ten komentarz. Film super.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kołysanka to komedia polityczna: "Krwiopijcy w Pałacu Prezydenckim", jak nie zrozumiałeś przesłania toś kiep. A tytuł to odniesienie do "Tanca Chocholego z Wesela". Film genialny.

    OdpowiedzUsuń