— Tęsknie za Olsztynem. W pamięci mam plażę miejską, na której smażyliśmy się z kolegami przy pierwszych upałach oraz puby na starówce, w których niekiedy do rana piliśmy nie tylko soki — opowiada Tomasz Ciachorowski, który gra główną rolę męską w serialu „Majka”.
Ciacho... bo jak inaczej mówić o Tomku Ciachorowskim?
Nie oglądasz telewizji. Z przekory, z nudów, czy po prostu z braku telewizora?
— Telewizji nie oglądam głównie z braku czasu, a kiedy już zdarzy mi się jakiś wolny dzień lub popołudnie, wolę ten czas celebrować z przyjaciółmi — zwykle na niezbyt wyszukanych rozrywkach np. przy kuflu z piwem. Poza tym mało jest w telewizji propozycji naprawdę wartych uwagi, a jeżeli już coś w programie TV mnie zainteresuje, to i tak w natłoku zajęć, i z powodu mojego roztrzepania, z pewnością to przegapię.
Niektórzy nie wyobrażają sobie dnia bez telewizora — zwłaszcza kiedy leci „Majka”. Powoli stajesz się więc gwiazdą telewizyjną. Przyznaj, „Majkę” chyba widziałeś...
— Obejrzałem kilka odcinków, które z mojej perspektywy oglądam inaczej. Mniej interesuje mnie sama fabuła. Z dużą przyjemnością przyglądam się natomiast kolegom z pracy, oceniam finalny efekt wielogodzinnego wysiłku, który wspólnie włożyliśmy w każdą ze scen. Biorę też pod lupę siebie, żeby na przyszłość uniknąć błędów i potknięć, które ekran bezlitośnie obnaża.
Co intryguje cię w Michale, chłopaku którego grasz?
— Podziwiam jego konsekwencję w dążeniu do obranych celów. Czasem w imię swoich ideałów stawia na szali wszystko, ale jak się na coś uprze, wiem, że nie odpuści.
A przyjemnie jest być amantem? Tak jesteś już postrzegany. No, a to dopiero mała kula śniegowa, która toczy się i toczy.
— Z niekłamaną przyjemnością wcielam się w rolę "przystojnego architekta o dobrym sercu", ale często zazdroszczę kolegom po fachu, którzy dostają bardziej krwisty materiał do grania, wymagający charakterystycznej ekspresji. Mam nadzieję, że w przyszłości będę miał szansę zmierzyć się ze skrajnie różnymi rolami, o różnym ciężarze gatunkowym — niekoniecznie tylko w telenoweli.
Pierwszy raz na ekranie pojawiłeś się w „Złotopolskich”. Jak to wpłynęło na twoją popularność?
— Rola Janka Złotopolskiego, mimo że odbiła się skromnym echem, sprawiła, że zostałem zauważony i zacząłem być zapraszany na castingi.
Tak też było z „Majką”?
— Pewnego dnia dostałem telefon z zaproszeniem do Krakowa i postanowiłem spróbować swoich sił. Nie miałem większych nadziei, ale los okazał się łaskawy. Po kilku wycieczkach — w owym czasie byłem w próbach do spektaklu w Teatrze Lubuskim — i serii przesłuchań zdecydowano się na mnie.
Niedawno obroniłeś licencjat z kulturoznawstwa w Wyższej Szkole Zarządzania i Informatyki w Olsztynie. Czyżby to koniec twojej „przyjaźni z Olsztynem”?
— Z pewnością nie. Ciągle mam tu przyjaciół, których z pewnością będę odwiedzał. Poza tym jest też Teatr Jaracza, z którego wyszedłem i który ciągle jest mi bliski. Na bieżąco śledzę repertuar, a kiedy bywam w Olsztynie, staram się oglądać przedstawienia. Nie wyobrażam sobie, że nie zobaczę kolejnego spektaklu Weroniki Szczawińskiej — reżyserki „Jackie”, która — jak donoszą znajomi — już wkrótce rozpocznie kolejny projekt w olsztyńskim teatrze.
Skończyłeś też studium aktorskie w Olsztynie. Jak wspominasz studenckie lata?
— Trzy lata spędzone w Olsztynie to, oprócz solidnego treningu aktorskiego, czas beztroskiej zabawy i niezapomnianych przygód. To też koleżeńskie więzi i przyjaźnie, które trwają do dziś.
Za czym olsztyńskim tęsknisz?
— Wspominałem już o teatrze… Może kiedyś okaże się, że to jeszcze nie zamknięty rozdział? W pamięci mam także plażę miejską, na której smażyliśmy się z kolegami przy pierwszych upałach oraz puby na starówce, w których niekiedy do rana piliśmy nie tylko soki.
A jak złamałeś nogę? Mam nadzieję, że nie po soku…
— Trzeba to powiedzieć jasno — bywam straszną łamagą. Wywaliłem się, po raz nie wiem już który, lecz tym razem nie wstałem raźno na nogi. Trzeba było jechać na pogotowie. Naturalnie wpłynęło to na scenariusz serialu, ale szczegółów nie mogę zdradzać. Powiem tylko, że Michał również będzie poruszał się o kulach.
Dzięki „Majce” zyskujesz popularność — z punktu widzenia widza. A czego ty się uczysz na planie?
— Przede wszystkim wzbogacam swój aktorski warsztat. Kamera wymaga innych umiejętności i środków ekspresji niż scena. Uczę się też pożytecznych cech od mojego bohatera. Jestem z nim w tak bliskiej relacji, że siłą rzeczy przejmuję od niego niektóre cechy — na przykład asertywność, której przedtem odczuwałem deficyt.
A o jakiej roli marzysz, jaki jest twój cel?
— Nie dążę do jakiejś konkretnej roli. Nie marzą mi się wcale Hamlety i Konrady. Chciałbym grac zwyczajnych bohaterów, z którymi mogliby się identyfikować zwyczajni widzowie, bo są na co dzień stawiani w podobnych potocznych sytuacjach.
Grasz też w teatrze w Zielonej Górze, marzysz o olsztyńskim... Mniejsza sława, mniejsze pieniądze, ale jest na pewno coś, czego nie daje kamera.
— W teatrze jest żywy kontakt z widzem. Dla mnie istotą jest język wypowiedzi. Telewizją rządzi „mały realizm”, który mimo banalności wcale nie jest taki łatwy do odtworzenia. W teatrze świat tworzy się od podstaw, a granicę wyznacza jedynie wyobraźnia. Tu proste robienie pompek może być metaforą zarówno miłości jak i przemocy. To jak proza i poezja, nie wartościuję ich, a jedynie rozróżniam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz