wtorek, 16 lutego 2010

Sienkiewicz: Rżnij Walenty!

— Mój pejzaż to las, oczko wodne i sarenka A do Olsztyna jeździłam cywilizować się do dentysty. Wszystko pamiętam. Nawet zakręty na szosie — wspomina aktorka Krystyna Sienkiewicz, która dzieciństwo spędziła w Szczytnie.


Kobieta wulkan? Ileż w niej szczerej radości i dowcipu! Krystyna Sienkiewicz jest jak wino. Polecam pić ją codziennie rano — na dobry dzień.

Tryska pani energią, zazdroszczę. Skąd jej tyle w pani?
— Skąd? Z życia! Ono nie zawsze bywa wesołe, ale ja mam bardzo dobrą filozofię w środku. Fryderyk Jaroszy, legenda warszawskich kabaretów, powiedział przed wojną coś trafnego. Podał sposób na karalucha. Wie pani jaki jest?

Nie mam pojęcia.
— Karalucha trzeba polubić! To jest filozofia życia, prawda? U niego były karaluchy domowe, a u nas są inne karaljavascript:void(0)uchy. Takie psychiczne. Wszędzie są — i w rządzie, i w życiu. Nie ma karaluchów? Są jak nic. Trzeba więc karalucha polubić, a wtedy życie będzie przyjemniejsze. I będzie ta energia, o którą pani pytała. Wtedy człowiek nie kwaśnieje i nie psuje się. Liczy się psychika, a ona w życiu najważniejsza. Duch się liczy! Spiryt! Ale nie spirytus, bo od niego jednak człowiek się psuje. O taki mentalny spiryt mi chodzi. On konserwuje i jest filozofią życia. U mnie na pewno. Dlatego jestem nazywana królewną śmieszką. Moje dzieciństwo było cudne, więc może też stąd moja pogoda ducha? Ale też nie wszystkie lata miałam szczęśliwe. Bo ja jestem sierota. Ale nie zrobiło to we mnie jakiś wielkich blizn. No, może w sercu są na dwa palce, ale nikt tego nie widzi. Na zewnątrz niosę radość i nazywam siebie lekarzem dusz. Mam rozśmieszać, bo to jest ludziom potrzebne. Życie jest takie, jakie jest — nie zmienimy go. Mądrzy mówią, że to my jesteśmy reżyserami swojego życia. A to jest gówno prawda. Owszem, możemy pomóc sobie bardzo, a potem niech sprawdzony przyjaciel w kłopotach przyjdzie do nas i potwierdzi naszą rację. I to jest wszystko. Życia jednak nie da się wyreżyserować.

Dzieciństwo spędziła pani w Szczytnie, prawda?
— Byłam tam w gimnazjum i mieszkałam parę lat na ulicy Chopina 4. To uliczka blisko roszarni, która wtedy paskudziła świat i śmierdziała. Parę minut dalej piechotą miałam jezioro i też było zanieczyszczone przez roszarnię. I to jedyne, co wspominam z grymasem na twarzy. Bo Szczytno to piękne miasteczko, którego Rosjanie w całości nie spalili. Gdzieniegdzie jeszcze kwitły też niemieckie klimaty. Były domy pruskie, krzyżackie. W Szczytnie też zaczęłam być harcerką i jeździłam na wspaniałe obozy harcerskie. Mój pejzaż to las, oczko wodne i sarenka. Ja to pamiętam. Później kupiłam ziemię nad jeziorem Kierwik, ale już ją sprzedałam. Muszę jednak bliżej Warszawy odpoczywać. Nie mam czasu. Ja prawie codziennie gram — jak nie recital, to spektakl. Za daleko mi jechać, a oddychać muszę, więc oddycham już na innym kawałku ziemi. Ale sentyment do Szczytna mam okropny. Do Olsztyna również. Tam był pierwszy zobaczony przeze mnie teatr. Ja tam jeździłam też cywilizować się do dentysty, bo w Szczytnie nie było. Znam przystanki na drodze Szczytno — Olsztyn. Marcinkowo, Grom, Pasym. Mam rację? To wszystko jest w mojej głowie. Wiedziałam też,ile szosa ma zakrętów, a jest przecież meandryczna bardzo.

A jak trafiła pani na Mazury?
— Wszystko z przyczyny wojny. Kiedy wszystko poustawało, stryjeczna siostra mojego ojca Janina Pieńkowska z domu Sienkiewicz dowiedziała się, że moi rodzice zostali zamordowani. Znalazła mnie małą w Polsce i przywiozła do Szczytna. A jak ona się tam znalazła? Przeżyła powstanie warszawskie z dwulatkiem synem Jasiem przy boku. Mąż zginął w powstaniu. Miał pseudonim Pająk. Zginął w pierwszych dniach. Gdy wszystko ucichło, ona wiedziała, że Warszawa nie będzie już jej miejscem. Musiała znaleźć inny kawałek ziemi, który nie będzie przypominała jej koszmarnego dramatu, jaki przeżyła. I zaczęła mnie i Jasia wychowywać na Mazurach. I potem chodziłam tam do szkół, i harcerką byłam. Ciocia moja w ogóle założyła w Szczytnie pierwsze przedszkole. Było też w nim liceum dla wychowawczyń przedszkolnych. A czy teraz ono działa? Nie mam zielonego pojęcia. Bo co ja mam do przedszkola? Jak byłabym przedszkolna, to bym wiedziała. Byłby to mój temat, ale teraz już inne mnie interesują. Mam bliżej do domu starców. Tak, zbliżam się w tamtym kierunku, a przedszkole by mnie nawet nie chciało. Żadne. Ale wróćmy do Szczytna. Z tamtych stron pochodzi też Krzysio Daukszewicz i ten… jak mu było? Ten od Elektrycznych Gitar.

Od Elektrycznych? To Kuba Sienkiewicz. On też ze Szczytna?
— O matko! To syn mojego brata rodzonego! Kubuś to moja najbliższa rodzina. Pomyliłam się — nie od Elektrycznych Gitar, ale od Czerwonych. O, Krzysio Klenczon! Wychodzi na to, że ze Szczytna pochodzą trzy ważne osoby. Daukszewicz, Klenczon i Sienkiewicz. Szczytno o tym nie wie, ale ja o tym wiem i pamiętam. Ale dobrze, że nie wiedzą, bo jest im raźniej żyć. O, a z Olsztyna znam Czerwonego Tulipana. Bardzo lubię. W ogóle dużo wspomnień wiąże mnie z Olsztynem. I rzeka Łyna, i ulice… Ja wszystko wiem o Olsztynie. O Szczytnie też wszystko wiem. Wiem, że w Szczytnie w muzeum jest piec mazurski, a na jednym z kafli jest wierszyk: „jedzie moskal z kartoflami, prusak za nim z sucharami”. Znam też piosenkę „O Warmio moja miła, rodzinna ziemio ma, tyś mnie do snu tuliła, miłością pierś ma drga!” Znałam też Otylię Gloth, która była poetką mazurską. Ja wszystko wiem! A czego nie wiem, nie warto wiedzieć.

A ja wiem, że urodziła się pani 14 lutego…
— Teraz to są walentynki, a kiedyś nie było takiego święta. Mówiło się: rżnij Walenty, Bóg się rodzi! Walenty związany był więc z jakąś orkiestrą bożonarodzeniową. Ale o mnie — jestem środkowy wodnik i z tej przyczyny mam wszystkie wodnikowe talenciki. Piszę, gram i maluję. Każą mi wejść do kąta i coś napisać, piszę. Ale nikt w Polsce urodzin nie obchodzi. Ja jestem trzynastomarcowa i wtedy świętuję. A jak są zloty Krystyn i jak chcę być w tłoku, jadę. A jak chcę siedzieć w kącie, do mnie ludzie przychodzą nieproszeni. Ale ci co przyjdą, dostają ode mnie dobre jedzenie, bo ja jestem kuchareczka. Nie wyganiam. W ogóle lubię ludzi się im przyglądam. Prezenty też lubię im dawać, ale trafione. Prezent nie może być przypadkowy. Człowiek bez fantazji daje pastę do zębów i krem. A ja wiem, co komu do duszy, więc będzie każdemu do duszy. Do spirytu.

2 komentarze:

  1. Serdecznie witam
    Dobrze pamiętam Panią Pieńkowską i to przedszkole, sama tam chodziłam, a po latach moja córka.Pamiętam piękny malunek na ścianie(Pani autorstwa) dziadek i rzepka.Teraz od lat jestem warszawianką. Pozdrawiam serdecznie,życzę radości i zdrrowia.Joanna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. SZANOWNA PANI JOANNO,
      BARDZO SIĘ CIESZĘ, ŻE ZNALAZŁA SIĘ OSOBA, KTÓRA PAMIĘTA TAMTEN OKRES...PISZĘ PRACĘ NAUKOWĄ POŚWIĘCONĄ MIĘDZY INNYMI TEMU ZAGADNIENIU. JEŚLI BYŁABY PANI UPRZEJMA ODPOWIEDZIEĆ NA TĘ WIADOMOŚĆ, POSYŁAJĄC DO MNIE MAILA, BĘDĘ WDZIĘCZNY: belfus@wp.pl
      ŁĄCZĘ POZDROWIENIA.

      Usuń