— Dziwię się ludziom, którzy mogą mieszkać na Mazurach, a wybierają mieszkanie na Mokotowie. Ja wolałabym — gdyby nie praca, która trzyma mnie w Warszawie — siedzieć cały czas na Mazurach — przyznaje Sonia Bohosiewicz, aktorka.
Co tu mówić o Soni Bohosiewicz? Nic nie powiem. Jedynie to, że ładnie się uśmiecha. Prawda?
Zakochałaś się w Warmii i Mazurach...
— Zakochałam! Mam zdradzać szczegóły?
Jasne, że tak!
— Szczegóły są bardzo prywatne, ale można je znaleźć w internecie, więc nie będę się „obcyndalać”. Jestem szczęśliwą żoną Pawła Majewskiego, którego rodzice wyjechali na Mazury i świetnie się tu czują. A ja się cieszę, że mogę ich odwiedzać z moim mężem i moim dzieckiem... Kiedy ja byłam mała, nigdy z rodzicami tu nie przyjeżdżałam, bo wybieraliśmy wypady nad morze. Co prawda byłam nad jeziorami kilka razy, ale mój pierwszy świadomy przyjazd miał miejsce dopiero trzy lata temu. Paweł mnie tu przywiózł i wtedy zakochałam się w tym miejscu do szaleństwa.
Bo był obok ten ukochany, więc i tej miłości więcej...
— Nie wiem. Może gdyby przywiozła mnie tu moja przyjaciółka, też bym się zachwyciła i też byłoby równie cudownie. Ale pewnie musiałam dorosnąć, aby dostrzec, że jest tu wyjątkowo.
Zdradzisz, jak poznałaś się z Pawłem?
— To moja tajemnica i trzymam język za zębami.
A jak ci się układa z teściem, reżyserem Januszem Majewskim?
— Bardzo fajnie! To jest tak kulturalna osoba i bardzo inteligentna, że tylko czerpać z niej garściami. Cieszę się, że pan Janusz jest moim teściem. Cieszę się też, że mogę z nim współpracować na polu zawodowym. W „Małej maturze 1947” zagrałam mecenasową Halberową. Na szczęście w życiu prywatnym pan Janusz mnie nie reżyseruje! (śmiech) Świetnie się dogadujemy. Ale na Mazurach ludzie są fantastyczni, więc to mnie nie dziwi.
Fantastyczni?
— Nie będę bawiła się w truizmy, ale Mazury są doskonałe w swojej urodzie. Gdy się tutaj przyjeżdża, zaczyna się inaczej płynąć. Docenia się przyrodę i przypomina, że obcowanie z naturą może dawać dużo rozkoszy. Wydaje mi się, że to piękno, które tutaj jest, a które tak trudno znaleźć w kilku parkach w Warszawie, powoduje że ludzie inaczej patrzą na świat. Widzę sama po sobie, że myślę zupełnie inaczej — jestem bardziej odprężona, mniej zawistna. Takich też ludzi spotykam na Mazurach.
W Warszawie takich nie ma?
— Jasne, że są, ale trudniej ich wyłuskać. Ludzie są zaprzężeni w jakiś powóz, który mknie z ogromną prędkością. To ma swoje dobre i złe strony, bo jednak trzeba zarabiać na życie, a Warszawa daje takie możliwości. Ale czy zawsze jest to najważniejsze? Na Mazurach nikt nie pędzi i dlatego tak uwielbiam tu przyjeżdżać. Lubię być z ludźmi stąd, bo są niesamowicie życzliwi.
Przekłada się to na pracę na planie?
— Aż tak do tego nie podchodzę. Ludzie, z którymi pracuję też są niesamowici. Ale oni kojarzą mi się z pracą, a Mazury z odpoczynkiem. Jeśli więc ktoś pyta mnie, gdzie można odetchnąć, zawsze polecam jeziora. Wiem, że tu też się świetnie mieszka, więc polecam też Mazury do zamieszkania. Patrzę na swoich teściów i widzę, że ten region im sprzyja. I dziwię się ludziom, którzy mogą tu mieszkać, a wybierają mieszkanie na Mokotowie. Ja wolałabym — gdyby nie praca, która trzyma mnie w Warszawie — siedzieć cały czas na Mazurach. Tu dobrze czuje się też mój synek Teodor. Dlatego, jeśli ktoś pyta mnie, gdzie można pojechać z dzieckiem, aby pokazać mu kawałek Polski, też go tutaj kieruję.
I polecasz łowienie ryb?
— I łowienie, i zbieranie grzybów, i pływanie łódką, i ganianie z siatką na motyle po łące. Polecam też rybki wędzone, bo bardzo lubię, a na Mazurach jest ich przecież mnóstwo. I są świeże! Ale sama nie przepadam za siedzeniem z wędką na brzegu. Samo patrzenie na taflę wody mi wystarcza. Na wędkę w ogóle nie zwracałabym uwagi, a może bym nawet o niej zapomniała. Nie lubię łapać zwierząt.
To skąd siatka na motyle?
— To przenośnia! Miałam na myśli bieganie po łące i przypatrywanie się motylom. Bo są piękne, prawda? Nigdy mi do głowy nie przyszło, aby je łapać, a potem suszyć i nakłuwać na szpileczki. Aż by mnie zmroziło, gdybym coś takiego miała zrobić.
Zima nas mrozi. Motyle, grzyby i łódka odpadają...
— Ale zimą można wszystko robić na Mazurach! Mam wymieniać? Zacznę na nartach, a skończę na sankach. Uwielbiam kuligi, które odbywają się zawsze w magicznych miejscach. Czapy śniegu, które lepią się na choinkach, są po prostu przecudne. Pamiętam jeden weekend, jaki miał miejsce rok temu. Z mężem mieliśmy niewiele wolnego czasu, ale chcieliśmy gdzie uciec na parę chwil, aby odpocząć. Przyjechaliśmy więc na Mazury na wariackich papierach, bo zaraz musieliśmy wracać. Warunki pogodowe trochę nas przerażały, bo padał śnieg i było ślisko, ale kiedy rano się obudziliśmy, wiedzieliśmy, że to będzie piękny weekend. Świeciło słońce, śnieg niesamowicie iskrzył się od promieni, a dachy były pokryte śniegiem jak grubą kołdrą. Warto tu przyjechać, aby popatrzeć na takie cuda chociażby przez chwilę. Bo Warmia i Mazury to nie tylko propozycja na lato. Tu jest cudownie przez cały rok. Ja to wiem, bo mimo iż pochodzę z Cieszyna, to jednak czuję się tu jak u siebie.
Limuzyna, filmowanie, fotografia – fajnyslub.pl
co prawda to prawda - Mazury i Warmia sprawiają, że można naprawdę dużo... chyba jest wiele osób takich, które chciałyby mieszkać na Mazurach na stałe ale nie są w stanie się odważyć... dla nich pozostaje chyba tylko krótsza lub dłużsaza rekreacja:-)
OdpowiedzUsuń