czwartek, 30 lipca 2009

15 lat bez Ryśka

30 lipca 1994 roku w Chorzowie zmarł muzyczny geniusz Ryszard Riedel. Fenomen w tym, że jego muzyka wciąż żyje — przekazywana z pokolenia na pokolenie, z ust do ust. Że cały czas wzbudza emocje.



I równie genialne wykonanie Darka Tabisia.



Już za życia był legendą. Dzięki jego sugestywnemu i żywiołowemu zachowaniu na scenie, koncerty zespołu zamieniały się w swoiste muzyczne spektakle. Gdy dodać do tego charyzmę, za sprawą której porywał tłumy, a także wyjątkowy charakterystyczny głos – otrzymujemy postać tragicznego artysty, który odszedł z powodu uzależnienia od narkotyków, niejako „na własne życzenie”, choć na pewno wbrew zapatrzonym w niego fanom.

Na pierwszą próbę Dżemu trafił zaproszony przez jednego z kolegów. Początkowo nie potraktowano go poważnie. Do chwili, kiedy zaśpiewał. Paweł Berger, zmarły tragicznie w 2005 roku klawiszowiec grupy, w rozmowie z Janem Skaradzińskim, autorem monografii „Rysiek”, tak wspominał ten dzień: – Buty nam spadły, jak dał głos, ale niczego po sobie poznać nie daliśmy, żeby małolatowi się w głowie nie poprzewracało.

Lata 80. biegły dla niego trzema równoległymi drogami: muzyczną, rodzinną i narkotykową. Tę pierwszą znaczyły kolejne przeboje: „Lunatycy”, „Sen o Wiktorii”, „Wehikuł czasu” czy „List do M.” W tej drugiej azylem było mieszkanie w bloku na jednym z tyskich osiedli. Trzecia była drogą ku zatraceniu. Do jej kresu dotarł 30 lipca 1994 roku. Miał wówczas niespełna 38 lat.
(Rysiek Riedel żył za szybko, umarł za młodo)

Rysiek był na detoksie w olsztyńskim szpitalu psychiatrycznym. Ale nie dał rady wyjść z nałogu.

> Riedel, gwiazda bez wysiłku

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz