poniedziałek, 8 marca 2010

Łobaszewska: Nie leżę plackiem na plaży

— Moja kotka rozlicza PIT-y, kseruje i obsługuje różne domowe urządzenia — chwali się Grażyna Łobaszewska. — Obok papierów na stole poukładała swoje piłki i zabawki, więc księgowość widzi jako przyjemne z pożytecznym.


Niby nie słucham Grażyny Łobaszewskiej z płyt, ale w rozmowie jest niesamowita. Słuchać mogę jej jak radia — godzinami! Bo lubię ludzi z poczuciem humoru.

Jeździ pani na koncerty, aby nauczać nas pogody ducha... Jak w piosence „Czas nas uczy pogody”.
— W dużych miastach jesteśmy zaganiani i zapominamy o sobie — o swoich marzeniach i przeżyciach. Trzeba się zatrzymać na chwilę, znaleźć swoje miejsce w życiu i wejrzeć w siebie.

Ma pani miejsce, gdzie się odnajduje?
— Ja mam je w sobie. Tak, w sobie mam wolność i nie potrzebuję szukać miejsc, żeby się w nich wyciszać. Zawsze sięgam do wewnątrz, bo we mnie jest zawsze bardzo spokojnie i przytulnie. Jestem wyluzowaną i szczęśliwą osobą. a w dodatku mam słabą pamięć i nie jestem wymagająca wobec siebie.

Słabą pamięć?
— Nie rozpamiętuję różnych sytuacji. Uważam, że wszystko idzie do przodu i nie ma sensu wracać do przeszłości. To, co było złe, idzie w zapomnienie. Żyję tym, co cieszy mnie dzisiaj.

A co cieszy?
— To, że ładnie wyglądam, bo byłam u fryzjera. Słucham też świetnej muzyki, co mnie zawsze wprowadza w genialny nastrój. Trzeba na świat spojrzeć gołym okiem — jest wiele rzeczy, które cieszą. Nawet raduje mnie mój kot, który jest głównym księgowym w domu. Rozliczam właśnie swój roczny PIT, a on mi zagląda w papiery, łapką grzebie i przygląda się uważnie wszystkim cyferkom. Dlatego nazywam go główną księgową.

Mówi pani o kocie, który zwiał pani w trakcie remontu?
— Nie, kot-główna księgowa jest nowy, tamten przestraszył się farb, robotników i zwiał na zawsze. Główna księgowa ma rok, na imię Zuziala i jest dziewczynką. Jest cudowna, bo obok papierów na stole poukładała swoje piłki i zabawki, więc księgowość widzi jako przyjemne z pożytecznym. Przeprowadziła się do mnie, bo zawsze mi towarzyszy. Tam gdzie ja, tam i ona. Naprawdę jest mi bardzo pomocna, bo jeszcze kseruje i obsługuje różne domowe urządzenia. I co by było, gdyby jej nie było? Człowiek bez zwierzaka byłby o wiele, wiele uboższy. Ile daje głaskanie, mruczenie — dajemy sobie nawzajem radość.

Zabiera pani kota na koncerty?
— Kot siedzi zawsze w domu, bo jest domownikiem. Tęskni, ale nie wyjeżdżam aż na tak długo, żeby brać Zuzialę pod pachę i w drogę. Ostatnio moje najdłuższe wyjazdy trwają około pięciu dni, więc kot aż tak bardzo nie narzeka na moją nieobecność. Ma opiekuna, ma co robić w domu, więc się nie nudzi.

No tak, kseruje, PIT-y rozlicza. Może jeszcze sprząta!
— A skąd! Bałagani trochę, gubi sierść, ale się na to nie denerwuję. Mam jeżdżącą pomoc domową, czyli taki mały odkurzacz. Wystarczy go nastawić, a on porusza się po mieszkaniu i połyka nieczystości.

Ma pani samodzielny odkurzacz?
— Tak, jest genialny! Zdaje egzamin i rewelacyjnie zbiera kocią sierść. Działa jak zabawka — obije się o ścianę albo fotel i leci dalej.

Czyli naciska pani guzik i idzie robić kawę.
— Dokładnie. Włączam go i wybieram się na zakupy. Wracam i mam posprzątane.

Ale to na pewno odkurzacz? Może jednak kot odkurza...
— Nie, odkurzacz sam jeździ po pokoju. Kot się tylko z nim zaprzyjaźnił i nie wkręca się w niego. Ba — nawet się nie wtrąca do odkurzania. Współgrają ze sobą, w drogę sobie nie wchodzą.

Spokojnie może pani oddać się muzyce. Jest pani jazzrockową wokalistką. W duszy gra pani bardziej jazz czy rock?
— To tak się zazębia, że nie mogę wyróżnić. Moja muzyka jest ciągle inna i zmienia się z koncertu na koncert. Niby śpiewam te same piosenki, ale one za każdym razem brzmią inaczej. Zależy to od słuchaczy i ich nastroju. Ja próbuję się dopasować i zawsze inaczej interpretuję piosenkę. Nie mam tak, że wychodzę i śpiewam znany przebój o prostej linii melodycznej. Nie mogę o każdej porze dnia i nocy śpiewać tego samego. I to jest właśnie moja wolność. Improwizacja jest dla mnie wolnością.

To może jeszcze o wolności. Podobno lubi się pani przeprowadzać.
— A skąd! Ja nie cierpię się przeprowadzać, ale życie mnie do tego zmusza. Mam nadzieję, że los już nie będzie mnie tak nosił z kąta w kąt. Czuję, że długo już mieszkania nie zmienię.

A w ilu miejscach pani mieszkała?
— To jest już mój trzynasty adres, ale w gusła nie wierzę. Dla mnie trzynastka jest szczęśliwa. Mieszkam w Gdyni, mam przepiękny widok i czuję się, jakbym była w Zakopanem. Mieszkam na wysokiej górze i z okna widzę przepiękne małe domki. A jak stanę na balkonie, szyję wyciągnę, to widzę nawet morze.

Jak ja pani zazdroszczę! Lubię morze o zimowej porze...
— Ja wolę morze jesienią. Wtedy chętnie wychodzę na spacery po plaży. Teraz leży za dużo śniegu i woda jest skuta lodem, a ja wolę, jak woda się rusza. Lubię też jeziora. Ba, nawet wolę je bardziej niż morze. Nie cierpię piasku, a nad morzem zawsze go więcej niż nad jeziorem. A niektóre jeziora mają tylko trawkę na brzegu. Lubię rozłożyć kocyk i odpoczywać, ale się nie smażę. Delektuję się słońcem przez bardzo krótki czas. Dostaję uczulenia od słońca, więc nie mogę leżeć plackiem. Uwielbiam jeziora, przy których nie ma infrastruktury, jest cicho i spokojnie.

1 komentarz: