— Biorę sobie gitarkę, gram, patrzę za okno jak spod śniegu wyłażą przebiśniegi i jestem uśmiechnięty — przyznaje Lech Janerka, muzyk.
Klasyk. Lech Janerka to klasyk. Może nie słucham go nałogowo, ale cenię.
Może byś tak, Lechu, wpadł popedałować? Na Warmii już prawie wiosna.
— Wiosna na mnie działa niesamowicie. Soki zaczynają we mnie krążyć. Nawet śnieg mi niestraszny. Kilka dni temu we Wrocławiu spadł ogromy śnieg. Byłem, widziałem, ale się nie zmartwiłem. Sześć stopni na minusie było w nocy, ale nie zgrzytałem zębami z zimna. Czuję już, że się zieleni, czyli świat dąży do zmian. Biorę sobie gitarkę, gram, patrzę za okno jak spod śniegu wyłażą przebiśniegi i jestem uśmiechnięty. Między torami tramwajowymi pojawiają się już pasma zieleni, więc nie tylko czuć wiosnę w powietrzu, ale i ją widać. Niby zima też ma swoje uroki, ale do diabła z nią! Czekam na słońce.
Żeby wyjść na rower i popedałować?
— Byłoby idealnie! Ale ja niestety rowerem jeżdżę coraz rzadziej, bo mam kontuzję kręgosłupa i po prostu nie mogę. Chciałbym poszaleć, ale zdrowie mi nie pozwala. Ale Damian może wpaść i popedałować. Ja nie jestem w stanie się ruszać, gdy się przeforsuję, więc za zaproszenie na Warmię podziękuję. Chyba że z koncertem przyjadę, ale póki co grafik mam pełny. Nieustannie gram koncerty. A wiesz, że kiedy się tak gna z miasta do miasta, wiosny się nie zauważa?
Ludzie nie kwitną na koncertach?
— Będę się przyglądał. Na razie nie dostrzegałem takich oznak wiosny. Niedawno grałem w Warszawie koncert z okazji premiery filmu o polskiej scenie w PRL „Beats for freedom”. To dokument o latach osiemdziesiątych, o muzyce, socjologii. To film o szarej rzeczywistości.
Chyba nie tęsknisz za tamtymi czasami.
— Skąd! Dla mnie to była trauma po całości. To, co się działo na około było koszmarem. Grać było ciężko, żyć jeszcze gorzej. Marazm nas ogarniał — nie wiedzieliśmy, co robić. Miałem wtedy małe dzieci, żona była wielką fanką wyjazdu za granicę. Chciała wszystko zostawić w cholerę i zacząć normalne życie. Chciała dać dyla, ale jakoś nie wyszło. Moja muzyka też była w powijakach. Klaus Mittfoch ledwo zaczął, a już miał kłopoty. Potem wybuchł stan wojenny, więc nie było lepiej, ale gorzej. Nie było przyjemnie, nie mogłem mówić: „Jezu, jak się cieszę”. Próbowaliśmy oczywiście znaleźć jakieś remedium. Ubieraliśmy się kolorowo, graliśmy okropne piosenki, które pomimo wszystko było dla nas dozą energii. Ona miała równoważyć nam ten wszechogarniający smutek. Próbowaliśmy żyć. Dzisiaj jest lżej i mamy taką sytuację, którą porównałbym do lat sześćdziesiątych, może siedemdziesiątych.
Czyli znowu wiosna, dzieci kwiaty...
— Dzisiejszą Polskę porównuję do Anglii z tamtych lat, gdzie wszystko było wolno i praktycznie człowiek tylko martwi się o to, żeby mieć pełną lodówkę i zapłacony czynsz. Ale niech nie martwi się na zapas. Wiosnę mamy, więc oddychajmy pełną piersią. To jak, Damian ma wpaść popedałować?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz