wtorek, 30 marca 2010

Jasiński: W górach piję, na Mazurach żyję

— Kiedyś zachwycałem się pewnym miejscem na Mazurach, aż tu raptem dostałem telegram, że moje ulubione gospodarstwo się spaliło i jest do sprzedania. Zrobiłem więc wszystko, żeby je kupić. Skończyłem nawet kursy rolnicze, żeby tu być. I jestem — opowiada Krzysztof Jasiński.


Krzysztofa Jasińskiego złapałam w przerwie między próbą, a spektaklem. Miał na szyi czerwony szalik. Nie pozwolił się sfotografować.

Nad jeziorami czuje się pan jak ryba w wodzie.
— Bo ja nad jeziorami jestem u siebie! Jak jechałem na Olsztyńskie Spotkania Teatralne, z Krakowa dobiłem do Iławy, a potem przesiadłem się w autobus. Do Olsztyna nie ma szybkiego pociągu z południa. Jest za to relacja Kraków-Gdynia i przystanek w Iławie. Kiedyś były wspaniałe pociągi, wypijało się piwo wieczorem w sypialnym i budziło się na Warmii i Mazurach. Sporo lat już nie ma takich składów. Ale wrócę do Iławy — gdy jechałem autobusem do Olsztyna, patrzyłem na pagórkowate tereny pełne oczek wodnych i jezior. Czułem, że jestem już w domu. Bo ja jestem i krakusem, i mazuro-warmiakiem zarazem. Mieszkam 35 kilometrów na południe od Olsztyna — nad Jeziorem Leleskim w miejscowości Grom.

A jak pan się zakochał w Mazurach?
— Kiedyś przyjeżdżałem nad jeziora, żeby łowić ryby. Oj, ale było to bardzo dawno temu. Zachwycałem się pewnym miejscem, aż tu raptem dostałem telegram, że moje ulubione gospodarstwo się spaliło i jest do sprzedania. Zrobiłem więc wszystko, żeby je kupić. Skończyłem nawet kursy rolnicze, żeby tu być. I jestem. Zachwyciło mnie genius loci, czyli duch Mazur. Ci, którzy tu mieszkają, nie czują tego klimatu. Ja na przykład w górach nie potrafię być spokojny. Ale za to moja żona uwielbia góry i czasem z nią jeżdżę. W górach jednak muszę się napić. Tam jestem podniecony i aż mnie nosi, żeby coś ze sobą zrobić. Alkohol pomaga.

A w Gromie pan leniuchuję.
— Tu odpoczywam całym sobą. Tu żyję. Zajmuję się ogrodnictwem, leśnictwem, rolnictwem. Przez dwadzieścia parę lat, bo tyle tu jestem, zbudowałem park, ogrody i dużo chałup. Powoli nawet się przenoszę z Krakowa na Mazury!

Zamieszka tu pan na tak zwane stare lata?

— Teraz siedzę na Mazurach trzy miesiące — spędzam tu dłuższe weekendy i okoliczności różnego rodzaju. Ale od przyszłego roku będę tu już pięć miesięcy. Za dwa lata będę pół roku. A potem? Teraz moje przedstawienia teatralne tak wrzucam w kalendarz, aby jak najczęściej albo jak najdłużej siedzieć na Mazurach.

Wielkanoc też tu pan spędzi?
— Każde święta spędzam w Gromie. I zawsze z całą rodziną.

I pewnie będzie pan miał jaja od swoich kur.
— Ja mam bardzo dużo zwierząt! Mam też konie — kiedyś było ich osiem, teraz jest ich tylko pięć. A jajka na pewno będą wspaniałe, bo we wsi jest wiele gospodarstw, które mają własne kury i mleczne krowy. Korzystamy z tego wszystkiego. Ja zajmuje się ogrodnictwem, więc mam własne warzywa i owoce. Dla mnie to sposób odreagowania. Żeby zatęsknić za Krakowem, trzeba z niego uciec — żeby mieć do czego wracać w pełni sił. Żeby zatęsknić do niego. Przewiozłem do Gromu nawet bibliotekę, czyli prawie wszystkie książki — oprócz tych, które mi są na co dzień potrzebne. Te, których mi brakuje, zabieram na południe, żeby mieć je pod ręką. A potem one i tak ze mną wracają.

Jeśli się pan na stałe przeniesie na Mazury, będzie pan szukał pracy w okolicznych teatrach?
— A zatrudni mnie pani? Jak będzie panią na mnie stać, ja bardzo chętnie tu popracuję. Mogę być dyrektorem teatru albo zagram w jakimś filmie. Chociaż ostatnio z filmu zrezygnowałem. W „Domu nad rozlewiskiem” miałem grać leśniczego, ale nie miałem czasu. Chęci były ogromne, bo wszystko rozgrywało się w okolicach Pasymia, więc plan zdjęciowy miałbym rzut beretem ode mnie. Musiałem jednak wyjechać do Paryża i Petersburga... Teatru STU jednak nie rzucę.

Ale Grom leży kawał drogi od Krakowa.
— Kawał? Ja już mieszkałem pod Krakowem i wtedy prawie wcale tam nie bywałem. Bo jest za blisko. Ja muszę wyjechać, żeby odjechać. Pięćset kilometrów nie jest straszne. Jedyne, co bym chciał poprawić, to koleje. Samochodem jadę maksymalnie siedem godzin. Należy wyjechać odpowiednio wcześnie — kiedy nie ma tłoku. Kiedyś jeździłem bez postojów — wsiadałem w auto w Krakowie, a wysiadałem na Mazurach. Teraz już muszę raz stanąć, żeby napić się kawy.

Teatr STU kojarzony jest z benefisami, które kiedyś cała Polska oglądała w telewizji. Dziś ich brakuje...
— Benefisy szły w telewizji przez dwadzieścia lat! Ale się skończyły — tak, jak skończyła się telewizja. Wiadomo, co się z nią stało — widać to gołym okiem... Stała się za bardzo polityczna. My w czymś takim nie chcemy uczestniczyć. Benefisy jednak nie odeszły w zapomnienie. W Krakowie nie umarły! One były od dawien dawna — zanim zainteresowała się nimi telewizja. I dzisiaj odbywa się ich kilka w ciągu roku. Wtedy jadę do Krakowa z moich Mazur, a potem wracam z przyjemnością.

1 komentarz:

  1. Zazdroszczę spełnienia marzeń.
    Kocham Mazury cała duszą , a dlaczego ?
    Za wszystko za jeziora ,za obłoki na niebie,za lasy ,za łąki.
    Niestety moje marzenie się nie spełni , aby tam zamieszkać. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń