poniedziałek, 26 lipca 2010

Walewska: Solo z fasolką szparagową

— Mąż chciał wejść za kulisy po spektaklu, ale napotkał opór strażnika. Powiedział: „Jestem mężem pani Walewskiej”. A strażnik na to: „Mąż to był wczoraj! Z kwiatami!” — o swoich wielbicielach i operze po godzinach opowiada Małgorzata Walewska, śpiewaczka operowa.


Gdybym chociaż raz tak zaśpiewała jak Małgorzata Walewska. Gdybym chociaż raz... Na razie jednak ściany pękają, więc idę w kąt, a głos oddaję mezzosopranistce (bardzo niekonwencjonalny wyraz).

Małgorzata Walewska w zestawieniu tygodnika "Time" w 1999 roku została zaliczona do grona dziesięciu najsławniejszych Polaków. Pismo napisało wówczas, że śpiewaczka to „jedna z gwiazd, które oświetlą Polsce drogę w następne tysiąclecie.“

Co pani robi najczęściej o poranku w niedzielę?
— O poranku śpię albo pakuję walizkę, bo jadę na koncert lub z niego wracam.

A śniadanie jakie najbardziej pani smakuje? Jajecznica? Kawa? Herbata?
— Najbardziej lubię ciemne pieczywo z białym serem i powidłami śliwkowymi mojej mamy albo kanapkę z wędliną i pomidorem. Może być też listek sałaty i łyżeczka majonezu zamiast masła. Jajka też lubię, w jajecznicy lub na miękko z ciemnym chlebem i pomidorem. Rzadko piję kawę, jeśli już to dobre capuccino w okolicach lunchu. Do śniadania piję zielone herbaty, najczęściej chińską jaśminową. Bez cukru.

A co pani najchętniej lubi przyrządzać do jedzenia?
— Czy to pismo kulinarne? (śmiech) Jak jestem sama, głównie odżywiam się fasolką szparagową. W domu dla rodziny czasem robię pizzę na francuskim cieście lub makarony z owocami morza i sałatki. Na co dzień szefem kuchni w moim domu jest mama i to ona wymyśla obiady. Ostatnio stawiamy na to, żeby było lekko i zdrowo.

Czego pani nie lubi w niedzieli?
— Nie mam szczególnego stosunku do dni tygodnia. Niedziela to dla mnie najczęściej dzień pracy, a niedziele miewam we wtorki.

Muzyka łagodzi obyczaje... Na ile śpiewanie zmieniło pani charakter?
— Zawsze śpiewałam i mój charakter kształtował się równolegle z moją pasją. Choć na pewno ma wielki wpływ na moje życie, pozwala mi przejść w inny świat.

Opera to muzyka bardzo elegancka. Są chwile, gdy pani przeklina?
— Niestety zdarza mi się przeklinać, jeśli mnie coś wyprowadzi z równowagi. Jestem normalnym człowiekiem i wszystkie ludzkie przypadłości czasem mnie dotyczą.

Często się też pani uśmiecha... zapewne do mężczyzn, którzy przynoszą kwiaty, dziękują za koncert. Pamięta pani najbardziej szalonego wielbiciela?
— Uśmiech to najprostszy, międzynarodowy sygnał, symbolizujący pokojowe nastawienie do drugiego człowieka. Uśmiecham się do wszystkich, a zwłaszcza do dzieci. Kwiaty dostaję nie tylko od mężczyzn. Jeśli chodzi o wielbicieli to trudno nazwać ich szalonymi, ale zdarzają się zaskakujące sytuacje: na przykład podczas gali z okazji otwarcia salonu Ewy Minge w Warszawie, na której śpiewałam. Pewien pan dał mi przepiękne pudełeczko, a w nim niebieską kameę z łabędziem, z diamencikami w białym złocie. Zapytałam go: „A co pan będzie za to chciał?” A pan na to, że to hołd uwielbienia dla talentu. Był to bardzo miły i kosztowny prezent, a obdarowującym był Tadeusz Marcinkowski, który jest jubilerem.

Mąż musi mieć chyba mocne nerwy...
— Oczywiście mąż jest zazdrosny, ale jesteśmy razem prawie trzydzieści lat, więc już trochę się uodpornił. A propos hołdów, była zabawna sytuacja po „Carmen” we Wrocławiu. Mąż chciał wejść za kulisy po spektaklu, ale napotkał opór strażnika. Powiedział: „Jestem mężem pani Walewskiej”. A strażnik na to: „Mąż to był wczoraj! Z kwiatami!”

Obawia się pani swoich fanów? Bywają groźne sytuacje?
— Miałam kiedyś fana w Finlandii, którego naprawdę się obawiałam — barytona z tamtejszego chóru. Śledził mnie, stał pod moim balkonem, wynajął nawet mieszkanie pode mną. Chodziłam wtedy na palcach, wyłączałam radio, żeby wszystko wskazywało na to, że nie ma mnie w domu, a reżyser odprowadzał mnie do domu. Bałam się, nie wiedziałam na co go stać. Myślę, że on miał jakiś problem psychiczny. Szczęśliwe wreszcie przyjechał mój mąż. Mimo iż tamten człowiek i tak wmawiał sobie, że „to żaden mąż, ale mój brat”, poczułam się bezpieczniej.

Z czym kojarzą się pani Warmia i Mazury?
— Moi teściowie mają domek na Mazurach w którym chętnie spędzam wakacje — o ile je mam. Dwa lata temu mąż mi kupił dwustudwudziestokonną motorówkę. Nazwałam ją Ms.Quickly i zrobiłam patent starszego sternika. Mazury kojarzą mi się z moją płytą „Panta rhei”, nagraną częściowo w puszczy — płytą, która doskonale oddaje mazurski nastrój. Kojarzą mi się z wodą, burzą, Puszczą Piską, smażoną rybą, a ostatnio niestety także boreliozą — groźną chorobą przenoszoną przez kleszcze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz