wtorek, 13 lipca 2010

Gortat: Liga zwykłych ludzi

— Starałem się grać jak zawodnicy NBA, robiłem wszystko, żeby dorównać im na parkiecie. Ale nie udawało mi się to. Teraz się z tego śmieję — przyznaje Marcin Gortat, jedyny Polak grający w prestiżowej lidze NBA.


Trzynastka nie jest pechowa. Wie o tym Marcin Gortat, któremu udało się wejść na szczyt. Brawo, Marcin!

Od małego ciągnęło cię do kosza?
— Na początku chciałem zostać bramkarzem Menchesteru United. Dlatego, gdy miałem dziesięć lat, zapisałem się do drużyny Startu Łodzi. Po czterech latach przeniosłem się do Łódzkiego Klubu Sportowego i grałem tam około trzech lat. Z perspektywy czasu była to dobra decyzja, bo jako bramkarz wiele się nauczyłem. Stałem się twardszym facetem i bardziej zwinnym.

Ale pewnie oglądałeś wtedy mecze NBA w telewizji…
— Nie wierzyłem w to, że któregoś dnia będę w stanie zagrać w tej lidze. Oczywiście największym niedowiarkiem byłem w momencie, gdy zacząłem trenować kosza. Starałem się grać jak zawodnicy NBA, robiłem wszystko, żeby dorównać im na parkiecie. Ale nie udawało mi się to. Mówiłem nawet, że ludzie z NBA są nadludźmi i daleko mi do ich umiejętności. Teraz się z tego śmieję. Wiem dzisiaj, że każdy człowiek z NBA jest tylko człowiekiem — ma lepsze i słabsze chwile.

Zanim zostałeś koszykarzem, skakałeś wzwyż.
— Tak, skakałem w podstawówce. Była to szkoła o profilu sportowym i robiłem to bardziej z przymusu niż z chęci. Co mnie więc podkusiło do kosza? Ta pasja pojawiła się właściwie dopiero, gdy miałem osiemnaście lat. Grałem przecież w nogę, która zaczęła mi się nudzić. Postanowiłem więc coś z tym fantem zrobić. Chciałem coś zmienić w swoim życiu i stało się — postawiłem na kosza.

Na ile lekkoatletyka pomogła ci w koszykówce?
— Można powiedzieć, że dała mi wszystko. 90 procent sukcesu zawdzięczam tej dyscyplinie. Dzięki niej jestem w miarę zwinnym i dobrze zbudowanym człowiekiem. Tak, dzięki lekkoatletyce jestem ruchliwy i mam niezłą koordynację ruchową.

Czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał...
— Tutaj trzeba powiedzieć jeszcze o dyscyplinie. To podstawowa rzecz, której trzeba nauczyć się w młodości. Mówię też o podstawach koszykówki, bo bez nich nie ma jak sięgać po cięższe ćwiczenia. W ten sposób, krok po kroku, można przejść do kolejnych, wyższych poziomów gry. Podstawy to podstawa.

Jak oceniasz możliwości rozwoju sportowego w Polsce?
— Oj, rozwój jest bardzo słaby. Do pewnego momentu dzieciaki same się rozwijają na boiskach i podwórkach. Ale przychodzi taki czas, że trzeba powierzyć swoją pociechę osobie, która ma pojęcie o sporcie i danej dyscyplinie. Młodzi często wyjeżdżają więc na Zachód, bo tam mogą się profesjonalnie szkolić. To jednak wiąże się z opuszczeniem domu i rzadkimi spotkaniami z najbliższymi. Ale jeżeli odpowiednie osoby wprowadzą pewne zmiany w naszym systemie szkolenia, wtedy więcej Polaków zostanie w Polsce i właśnie tu będą mogli budować swoje kariery.

Grasz w kosza... A dostałeś kosza?
— Szczerze? Jasne, że dostałem kosza i to od wielu osób. Byli to nauczyciele w szkole, którzy nie chcieli mnie przepuścić do kolejnej klasy. Dostałem też kosza od zawodnika z Grecji, który bardzo mnie upokorzył pod koszem. Zdobył dwadzieścia punktów w osiemnaście minut. Nie miałem szansy nic zrobić.

A od dziewczyny?
— Nigdy nie dostałem, ale dużo ich w swoim życiu nie miałem.

Mówisz, że gra w NBA nauczyła cię dorosłości koszykarskiej. Co to według ciebie oznacza?
— To dyscyplina i odpowiedzialność na boisku. To też podejmowanie mądrych decyzji i szacunek do swojej pracy i zaangażowania innych. Zrozumiałem, co to znaczy być liderem i czego od lidera można oczekiwać.

Jesteś przesądny?
— A skąd! Totalnie nie dbam o takie rzeczy! Gram z numerem trzynastym, który jest podobno pechowy, ale jeszcze tego nie doświadczyłem. Trzynastka przynosi mi dużo szczęścia.

Pamiętasz swoje pierwsze myśli, gdy dostałeś ten numer?
— Sam go wybrałem! Od początku kariery gram z tym numerem i nie ma mowy, aby ktoś ten numer przechwycił. To część mojego wizerunku i będę starał się z nim grać do końca życia.

1 komentarz: