— Raz zmieniłem sobie fryz, a potem kaptur na łeb wkładałem, bo nie mogłem na siebie patrzeć — przyznaje Zbigniew Wodecki, muzyk.
Co tu dużo mówić — Zbigniew Wodecki ma poczucie humoru. I tyle wystarczy.
Zbyszek Wodecki to wciąż ten sam Zbyszek Wodecki. Za sprawą włosów — jak pan dba o fryzurę, że włos panu z głowy nie spada?
— W ogóle nie dbam. Ale jeżeli chodzi o szczegóły, myję włosy w szamponie. Takie włosy ma się w genach. Stracić taką fryzurę można tylko przez chorobę. Wszystkie wypadną i koniec...
Jak w scenie z filmu „Miś”!
— Ha, ha! To też. Ale z moimi włosami można robić przeróżne rzeczy — można je obcinać, podpalać, oblewać terpentyną, wyrywać — one i tak odrosną. A ja myję je tylko w szamponie. I bujne włosy mam! Ale raz zmieniłem sobie fryz. Koleżanka namówiła mnie, bym ściął się na krótko. Mieszkałem wtedy dwa tygodnie w hotelu w Warszawie i na szczęście ceny za nocleg jeszcze wtedy były przystępne dla Polaków. Kaptur na łeb wkładałem, bo nie mogłem na siebie patrzeć. A gwoździem do trumny był fakt, że po dwóch tygodniach mieszkania w tym hotelu koledzy z recepcji kazali mi dowód pokazać, gdy poprosiłem o klucz. Wtedy sobie powiedziałem: koniec. Włosy mi się udały, nie będę się strzyc.
Wieczne włosy jak wieczna Pszczółka Maja, która nie spada z „sentymentalnych list przebojów”... Pszczółka to dla pana matka, żona, czy kochanka?
— Pszczółka Maja ma tak duże zasługi, że nie mogę się od niej oddzielić. Mamy złote gody, więc mogę powiedzieć, że jest i żoną, matką, i kochanką. Ale na szczęście jest małomówna, ale za to inteligentna i bardzo pracowita. Nie spodziewałem się, że przysporzy mi taką popularność i będę ją nieprzerwanie śpiewał. Zresztą „Pszczółka Maja” to był pierwszy film animowany dla dzieci z tak bogatą szatą dźwiękową. Bo tyle odgłosów robaków pojawia się w tle. Mało ludzi jednak zwraca na to uwagę. A szkoda.
Skoro Maja jest matką, żoną i kochanką — Gucio nie jest dla pana zagrożeniem?
— Ja jestem bardzo liberalny! Myślę, że ona chce poprzez zazdrość zwrócić moją uwagę na nią. Przecież jest inteligentna!
Śpiewa pan, aby zacząć od Bacha... Jest taki kawał nawet – szedł Beethoven i bach. A ja zapytam – często upadał pan w swojej karierze?
— Zdarzają się upadki, wszyscy je mają. Taki zawód — są lepsze i gorsze dni. Nie zawsze się jednak o tym mówi i nie zawsze to widać z drugiej strony. To zawód, w którym jest się często chimerycznym i kabotynem.
I pan jest kabotynem?
— Nie mam odwagi, aby powiedzieć, że jestem. Jednak mam dystans do tego. Zresztą — mówiąc o Bachu — to, że śpiewam tę piosenkę, nie jest kwestią przypadku. Uczyłem się na kogoś innego, a nie na piosenkarza. Miałem być muzykiem. I rzeczywiście — zaczynałem od Bacha. Ale jak już dobre nazwisko do człowieka przylgnie, tak przy nim zostaje. Zacząłem występować na estradzie, zacząłem śpiewać, a Bach cały czas przy mnie jest.
Biorąc pod uwagę dobre serce Wodeckiego i „Taniec z gwiazdami” — można o panu powiedzieć „Bahama Mama luz”...
— Moją rolą w programie jest pocieszanie ludzi, którzy zostali skrytykowani. Moim zadaniem jest ratowanie ich dobrego samopoczucia. I powiem, że trzeba się nieźle namęczyć, aby w powodzi krytycznych uwag znaleźć jakiś dobry kolor.
„Bahama Mama luz” to tekst z „Chałupy welcome to”. Był pan kiedyś na plaży nudystów?
— Raz w Bułgarii. Wszedłem z kolegą do wody i zdjąłem majtki. Ale plaża nudystów nie ma nic wspólnego z seksem! Bardziej z naturą. Ot, jest tam wiele osób bez tekstyliów. A żeby było coś na rzeczy z seksem, potrzebne są do tego: przyciemnione światło, szampan i kawior.
A gdyby musiał pan na takiej plaży zaśpiewać nago — dałby pan radę?
— Nigdy bym się nie rozebrał! Od dziecka jestem bardzo wstydliwy.
A ma się pan czego wstydzić?
— No nie mam! Ale pewnie to kwestia wychowania. Na takie plaże nie chodzę, ale lubię podglądać. Byłem nawet z tym u lekarza, ale powiedział, że to normalne, więc nie mam się czego wstydzić. Jednak trzeba się hamować, bo przestalibyśmy się rozmnażać. Kiedyś jak kobieta odchyliła kolanko, faceci szaleli. A teraz? Nawet facet goli nogi.
A czym w przyszłości zaskoczy Zbigniew Wodecki?
— Moją tajną broń jest fryzjer.
Pana głowa będzie więc przypominać owo damskie kolanko? I wtedy mamy szaleć?
— A dlaczego nie? Gdy coś się skończy, mogę ściąć włosy i zszokować. Na pewno zwrócę na siebie uwagę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz