wtorek, 25 maja 2010

Świat według Nohavicy

— Próby mojego śpiewania po polsku to nie tylko ukłon w stronę polskiej publiczności, ale szukanie tego, co nas, Czechów i Polaków, łączy — przyznaje Jaromir Nohavica, czeski pieśniarz.


Myślałam, że Jaromir Nohavica jest niższy. Siedliśmy w fotelach vis a vis siebie i... jak zaczęłam rozmowę?
— O Jezu, jaki pan wielki!
— Ja? Ale pani jest za to mniejsza, a małe jest piękne...

Jaromir to zdecydowanie bardzo miły człowiek.

Polak i Czech — dwa bratanki. Zgadza się pan z tym?
— Jak najbardziej! Czesi tak samo podchodzą do Polaków, jak Polacy do nas, Czechów. Jesteśmy do siebie bardzo podobni, co czasem już nas męczy. Tak dobrze się znamy, że już nic nas nie zaskakuje. Polak pewnie powiedziałby, że znamy się jak łyse konie. I wiele jest w tym prawdy. To tak jak w rodzinie — czyż brata nie zna się na wylot? Ale grać i śpiewać dla Polaków to wielka przyjemność. Do Polski jeżdżę już parę długich lat. Co i raz gram w większych salach, ale to normalne — z wiekiem i sale się zwiększają. Również w Czechach gram dla większej publiczności. I Polacy, i Czesi reagują prawie podobnie.

Prawie?
— Nasza historia, kultura i doświadczenia są podobne, ale jednak inne. Czesi są — tak to odbieram — bardziej ironiczni i więcej jest w nas małego miasta. Polska jest zaś fantastyczna w przestrzeni, w rozmachu duszy. Polacy odnajdują — odnoszę takie wrażenie — więcej romantyzmu w moich pieśniach. Ale — jak się tam wam przyglądam — jednak potrzebujecie tej czeskiej ironii. Cieszę się więc, że jak wam ją przywiozę, jesteście szczęśliwsi.

Bo lubimy to, co czeskie. Mamy Nohavicę, serial „Szpital na peryferiach” i krecika.
— Oj, krecika ja bardzo lubię! Krecik to kultowa postać z bajki i nawet napisałem o nim piosenkę. Krecik u nas ma taką samą pozycję jak Bolek i Lolek u was. Albo Reksio. My tak samo zachwycamy się waszymi bajkowymi bohaterami jak wy naszym krecikiem. Czerpiemy ze swoich bajek.

Ach jo!
— Ach jo! I znamy bardzo dobrze też waszych „Czterech pancernych i psa”. Ale to jest fajne, że — jeżeli chcemy, możemy dogadywać się między krajami i rozumieć się doskonale. Na każdym poziomie. Dlatego śpiewam nie tylko po czesku, ale i po polsku. Kiedy przyjeżdżam do was, chcę aby ze sceny zabrzmiał polski akcent. Dlaczego? Kiedy koledzy z Polski nagrali płytę z moimi pieśniami po polsku, zobaczyłem, że moje utwory brzmią trochę inaczej. I to jest fajne! Brzmią po nowemu. Jestem autorem tych pieśni i wiem, co jest zawarte w tej mojej muzycznej przestrzeni. Dlatego niezwykle ciekawe są polskie interpretacje. Proszę sobie wyobrazić, że pieśń „Gwiazda” w polskim wykonaniu świetnie się słucha również przez Czechów. Bo jest to niby ta sama piosenka, ale jakże inna. Dlatego próby mojego śpiewania po polsku to nie tylko ukłon w stronę polskiej publiczności, ale szukanie tego, co nas łączy. Ale robię to bardzo ostrożnie, bo wiem, że śpiewanie w obcym języku jest niebezpieczne. Jestem Czechem i zawsze nim będę. To, że trochę mówię po polsku, nie ma tu znaczenia.

Ale fantastycznie pan mówi po polsku!
— E tam, ja wiem najlepiej jak mówię i z czym mam problemy. Wiem też, że polski język jest przepiękny. Nie chcę więc, aby moje pieśni brzmiały poważnie, gdy po czesku brzmią ironicznie. Dlatego głównie śpiewam po czesku, ale ze dwie, może trzy pieśni wykonuję po polsku. Wszystko zależy od tego, w jakiej jestem formie językowej.

A propos „Kiedy kitę odwalę” — jak górnik z tej piosenki... Pójdzie pan do nieba z Żywcem czy z Red Bullem?
— (śmiech) Nie wiem, pewnie z niczym nie pójdę, bo czy ja w ogóle trafię do nieba?

A może jest tak, jak w polskiej piosence: do nieba nie chodzę, bo jest mi nie po drodze?
— I tak mnie pani ocenia? Dziękuję bardzo! (śmiech) Ale na razie nie wybieram się nigdzie.

A woli pan piwo polskie czy czeskie?
— O piwie więcej opowiedziałby mój przyjaciel muzyk, z którym od kilku miesięcy koncertuję. Robert Kuśmierski smakował piwa w Czechach, na Słowacji, w Rosji, Anglii i prawie wszędzie tam, gdzie bywał. Można powiedzieć, że to znawca piwa europejskiego. A co ja mogę powiedzieć? Ja piwa nie miałem w ustach już 19 lat. Jestem alkoholikiem, ale niepijącym. Alkoholikiem jest się cały czas — niezależnie od tego, jak długo się nie pije. Oczywiście mam swoją opinię o piwie, ale zachowam ją dla siebie. Nie będę publicznie się wypowiadał. A co — będę piwo reklamował? Nigdy!

Nie pierwszy raz jest pan w Olsztynie.
— Nie pierwszy i mam nadzieję, że nie ostatni. Kiedyś tu byłem, a potem miałem być, ale rozłożyła mnie choroba i nie przyjechałem. Później zaprosili mnie koledzy — ci co nagrali płytę z moimi piosenkami. Śpiewali na zamku, był wielki koncert z tego powodu, ale miałem kłopoty rodzinne, więc zostałem w Czechach. Miałem też wystąpić w kwietniu, ale losy pokrzyżowały nam wszystkim plany. Teraz przyjechałem i jestem. I dobrze, że deszcz pada, bo przynajmniej ludzie przyjdą na koncert. Szkoda tylko, że ja mam tak mało czasu i nie pomaszeruję po występie w miasto. Trochę mi żal, ale co się odwlecze, to nie uciecze. Następnym razem przyjadę na kilka dni — nie będę nigdzie śpiewał, a będę odpoczywał. Bo są tu warunki do lenistwa. Jest to kawał drogi do Czech, więc nie wyobrażam sobie, abym dłużej jechał niż tu był. Poopalam się wtedy, popływam w jeziorze, może nawet wezmę się za ryby. Kto wie?

2 komentarze:

  1. Byłem na tym koncercie . Szkoda tylko , że Jaromir nie zaśpiewał o krciku co vrta. Może innym razem jak przyjedzie do Olsztyna.
    B. zręczny wywiad!

    OdpowiedzUsuń
  2. Elwira Załoga-Kwas26 maja 2010 08:59

    Było cudnie i tak....rodzinnie ;)

    OdpowiedzUsuń