poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Ani Mru Mru: Gruba ryba w siatce

— Częściej gram w nogę, w siatkówkę rzadziej, bo mam mało znajomych, którzy grają. Ale jak przychodzi lato, zacieram ręce, bo można łupać w siatkówkę plażową — przyznaje Marcin Wójcik z Ani Mru Mru.


Z jednymi gadka nie idzie, z innymi można rozmawiać godzinami. A jeszcze z innymi wchodzi się na taki kaliber wymiany zdań, że do absurdu to tylko krok. I tak właśnie jest z Marcinem Wojcikiem. Kabareciarz zawodowo i prywatnie. Ta rozmowa temu dowodzi.

Wyciągnęłam cię z masażu...
— Byłem, leżałem, masowano mnie, ale się skończyło. Trzeba jakoś z życia korzystać. A tak szczerze — grałem przez cały dzień w golfa i plecy mnie bolały. Nie dałbym rady żyć z takim bólem — musiałem oddać się w ręce masażysty. To są ręce, które leczą. Ale jestem też najlepszym siatkarzem świata.

A co cię wyróżnia?
— Wszystko. Mam nienaganną postawę, smukły tors, piękne kolana i dobrze wyglądam na boisku. Ale ja w ogóle jestem genialnym sportowcem. Czego się nie dotknę, zamienia się w złoto.

A skąd miłość do siatkówki?
— Z ulicy. Szedłem sobie drogą i wracałem ze sklepu. Pamiętam to jak dziś, że byłem w sklepie, ale nie pamiętam w jakim. Ale idę sobie ulicą, patrzę, a tu leży siatka. Taka plastikowa, normalna. Wziąłem ją, gdy nikt nie patrzył, zwinąłem w kulkę, zacząłem podrzucać i odbijać główką. Okazało się, że jednak ktoś mnie wtedy widział... I był to trener polskiej kadry w odbijaniu siatki górną częścią czoła. Zachwycił się moją taktyką.

I powiedział: biorę cię!
— I mnie wziął. Ale powiedziałem mu najpierw, że musi się spotkać z moim menedżerem, bo ja tani chłopak nie jestem. Papiery muszą być podpisane — dopiero potem główka będzie pracowała. Dogadaliśmy się, grube pieniądze poszły w ruch, a ja zostałem grubą rybą w siatce.

A potem zdobywałeś medale, puchary, kobiety.
— Kobiety w pierwszej kolejności, a potem złote wisiory i kielichy. I zjeździłem kawał świata. Ale największy sukces w odbijaniu siatki głową odniosłem w Boliwii. Był to turniej towarzyski, ale wszystkich powaliłem na kolana. Tam udało mi się odbić górną częścią czoła aż cztery razy siatkę.

Brawo, ja potrafię tylko trzy razy!
— Na tym właśnie polega różnica, że trzy razy każdy głupi odbija.

Dzięki...
— Ale to tylko powiedzenie, wcale tak o tobie nie myślę. Wyznaję solidarność sportowców tej samej dziedziny.

Ale cztery razy... Nie nabawiłeś się siniaków?
— Jestem profesjonalistą, dużo trenuję, więc nie obawiam się żadnych kontuzji. Złego licho nie bierze, nie ma obaw. Wiesz, jak ktoś zaczyna, to może sobie kilka guzów nabić. A poza tym na początku kariery nie skacze się na głęboką wodę ani nie zjeżdża na nartach ze stromej góry. Trzeba przygotować organizm do ekstremum. Czasem, owszem, nadwerężę sobie naskórek, ale na takie przygody mam specjalne metody. Nie zdradzę ich jednak za darmo.

Zapłacę w naturze.
— Wow, w naturze?

Dam mleko prosto od krowy. Naturalne!
— O właśnie mleka mi brakuje, więc zgoda — umowa stoi. To jakie sposoby mam podać?

Wszystkie!
— Trzeba naoliwić głowę specjalną oliwą. Można też nałożyć krem na czoło, który nie tyle chroni skórę, ile powoduje genialną przyczepność siatki. Mam też patent na guzy — nie martwić się o nie. Na razie nie wykryłem u siebie żadnych, więc... może ten krem też na nie działa?

To masz szczęście... Ja sobie guza nabiłam.
— Od siatki? A może próbowałaś przebić głową mur? Pamiętaj — głową muru nie przebijesz.

Grasz w siatkę na hali czy na plaży?
— Różnie, ale wolę na plaży. Powiew wiatru mnie mobilizuje. Zresztą mistrz siatki zawsze gra w siatkę. Chętnie zwija w kulkę profesjonalną siatkę i próbuje. Siatka musi mieć kolor mleczny.

Czyli ciągnie cię do mleka, do krowy...
— W dalszym ciągu nie zapłaciłaś mi w naturze! Czekam! Zaraz zsiadłe się zrobi, a ja wolę świeże.

A szczerze — grasz w siatkówkę?
— Częściej gram w nogę, w siatkówkę rzadziej, bo mam mało znajomych, którzy grają. Ale jak przychodzi lato, zacieram ręce, bo można łupać w siatkówkę plażową. Kiedyś, kiedy byłem w Kenii, grałem nawet w jednym zespole z oryginalnym Masajem. Wyjątkowo wysoko skakał, bo jest wysoki, więc natura go dobrze wyposażyła. Grałem z Masajem i graliśmy przeciwko Holendrowi i Niemcowi.

Kto wygrał?
— A mogę prosić o inny zestaw pytań?

Jakie sobie upodobałeś plaże do grania w siatkę plażową?
— Lubię polskie plaże, ale nie ma na nich wiele miejsca. Zawsze się boję, że kogoś nadepnę, a tego bym nie chciał. Leży człowiek przy człowieku, a gdzie boisko? Nie ma. W tym roku byłem w Chorwacji i próbowałem grać w siatkę plażową, ale ciężko było. Przeszkadzały kamienie, które wbijały się w stopy. Dlatego staram się być coraz lepszy w golfa — kręci mnie ten sport. Ale siatka też jest niezła...

Występujesz w stroju siatkarza?
— To beznadziejne przebranie i nie do twarzy mi będzie. Niski chłopak jestem i załamałem się kiedyś... Jechałem raz windą z czterema siatkarzami AZS Olsztyn. Chłopy jak dęby! Sięgałem im do pasa.

Ale mogłeś przyjrzeć się ich pępkom.
— Wszyscy mieli na sobie kożuchy, więc brzuchy mieli zakryte. O, a może będę występował w kożuchu? Na pewno będę rzucał się w oczy. Bo jako mistrz muszę rzucać się w oczy.

Przeczytaj też:
Ani Mru Mru: Szykuj się Waldek!

1 komentarz: